Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Wyprzedaz Polski
- Weber Dav
- Mochnacki M. Powstanie Narodu Polskiego (ksiega I) (2)
- John Grisham Wspolnik
- Linux Programming Unleashed
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dacia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaplanowałam sobie zatem podróż dość skomplikowaną.Promem z Algieru do Marsylii, dalej pociągami, do Paryża, potem do RFN, miasto robiło mi różnicy, w każdym razie w grę wchodziła Norymberga, bo uparłam się ominąć NRD i do Polski wjechać przez Pragę czeską.Majaczyły mi się rękawiczki.Przyzwyczajona do samochodu, zlekceważyłam bagaż i nie przyszło mi na myśl, że on nie zechce sam za mną lecieć.— Mamunia, ty sobie nie dasz rady — powiedział z troską Jerzy przy pakowaniu.— E tam! — odparłam lekkomyślnie.— Jakoś się przepchnę.Nie idę przecież piechotą!Dziecko miało więcej rozumu niż głupia gropa.Dać sobie radę, dałam, oczywiście, ale nigdy więcej już się tak nie wygłupiłam…Sam początek już był problemem, prom do Marsylii odpływał bowiem nazajutrz po przylocie samolotu z Polski i przyjeździe Bohdana.Jerzy pracował, nie mógłby mnie odwieźć, nie mówiąc o tym, że w apartamencie dzieci na dwie dodatkowe osoby brakowało mebli i miejsca.Musiałam zostać w Algierze.Na tę jedną noc zostałam ulokowana u znajomego rodaka, bo takie tam panowały zwyczaje.Hotele arabskie nie nadawały się do użytku, bywało, że po ścianach biegały skorpiony, pomieszkiwało się po sobie wzajemnie i każdy każdemu w tej dziedzinie służył pomocą.Znajomy rodak mieszkał na pierwszym piętrze, winda w tym domu istniała, na szóstym też mieszkali nasi.Mój prom odpływał o pierwszej, rodak szedł rano do pracy, uzgodniliśmy, że zamknę mieszkanie i klucze odniosę żonie kontrahenta na to szóste piętro.Nic szczególnego.Od razu wyznam, że przez pomyłkę zabrałam mu ręcznik, który zwróciłam dopiero w Warszawie.Bardzo lubię przebywać sama w różnych obcych miastach, tu jednak istniały dwa drobne kłopociki.Primo, wszystkie nazwy ulic wypisane były robaczkami, secundo zaś, plan Algieru, książkowy, stanowił dzieło kuriozalne.Czegoś podobnego nie potrafiłabym sama z siebie wymyślić.Nie dość, że strony w nim szły w jakiejś dziwnej kolejności, po trzydziestej czwartej była od razu czterdziesta, po pięćdziesiątej piątej następowała sześćdziesiąta, po czternastej dwudziesta, zaczynał się ten cały interes nie od pierwszej, tylko od jedenastej, Dwudziestej trzeciej i dwudziestej piątej nie było wcale istniał także ogólny plan całości, a jakby tego było mało, generalnie prezentowało to wszystko lustrzane odbicie rzeczywistości.Udało się to stwierdzić przez morski brzeg, który na planie szedł odwrotnie niż w naturze.Za pomocą tego dzieła moje dzieci usiłowały poruszać się po mieście.Ja też.Oni poznali w końcu Algier z praktyki, ja nie zdążyłam.Trzęsienie ziemi następnego poranka przespałam i dowiedziałam się o nim od ludzi.Podobno było dość porządne.Zwiozłam bagaż na parter, urzędował tam cieć, zostawiłam toboły pod jego opieką i pojechałam na szóste piętro oddać klucze.Winda miała właściwość szczególną, mianowicie jadąc, zaczynała kiwać się w pionie.Falującym ruchem unosiła się w górę i opadała w dół, w górę jednak więcej, tak, że stopniowo pokonywała piętra, ale im wyżej, tym było gorzej, amplituda gwałtownie rosła.Koło piątego miała już przeszło metr.Przetrzymałam, wysiadłam na szóstym i na myśl, że będę nią wracać na dół, zrobiło mi się niewyraźnie.Zejść piechotą nie honor, ja z Polski, tchórzliwa rezygnacja niedopuszczalna, o rany boskie, co zrobić…? Kto nie rozumie, niech sam spróbuje, tu polska dusza, a tu gibnięcia upiorne i nie wiadomo, czy się bydlę w tym ruchu ku dołowi zatrzyma.Tocząc wewnętrzny pojedynek, zostawiłam klucze i problem sam się rozwiązał.Ktoś mi tę windę ukradł, ściągając ją w dół.Ucieszyłam się jak rzadko i zwolniona z dbałości o honor, z dużą ulgą zeszłam po schodach.Moje dwa główne bagaże, walizka i wór, ważyły razem trzydzieści pięć i pół kilo.Poszłam szukać taksówki.Deszcz lał porządnie i wytrwale, żadnych taksówek nie było nigdzie, jeszcze gorzej niż u nas.Czas uchodził.Zdenerwowało mnie to wszystko razem, zastosowałam metodę wypróbowaną.Gdzie się znajdowałam, Bóg raczy wiedzieć, tkwiłam na jakimś placu, obok zaś stała policja z radiowozem.Udałam się do nich i zażądałam, żeby mnie odwieźli do portu, bo za pół godziny mam prom do Marsylii, a ciężarów nosić nie dam rady.Pomysł, że mieliby mnie wozić osobiście, przeraził ich tak, że w trzy minuty złapali taksówkę.Złapali oczywiście naszym, warszawskim sposobem, zatrzymali zajętą na bazie pytania „pan może na Żoliborz…?”, uzgodnili trasę i wepchnęli mnie do środka.Taksówkarz odwiózł pasażera i pojechał ze mną do domu rodaka.Ulica, bardzo wąska i jednokierunkowa, szła ostro w dół.Miejsca na parking nie było żadnego.Zanim kierowca, nie bardzo młody i słabo wyrośnięty, wyniósł i ulokował moje bagaże, korek na pół miasta już trąbił z zapałem.Udało nam się wreszcie odjechać, zostałam dowieziona do portu, kierowca przeniósł ciężary jeszcze dwadzieścia metrów dalej, ustawił przed wejściem do budynku i zmył się czym prędzej.Tu wyszła na jaw okropność.Liczyłam na tragarzy, tymczasem okazało się, że owszem, tragarze są, ale na górze.Na prom wchodzi się z wysokiego piętra, tam jest wszystko, na dole nie ma nic.Mam się wtarabanić z tym całym nabojem po schodach…Nie bacząc, na kogo trafiam, i zapomniawszy, gdzie jestem, gwałtownie zaczęłam domagać się pomocy.Arabscy młodzieńcy, bardzo zakłopotani i zmieszani, odwracali się tyłem i popadali W głuchotę.Trwałam przy swoim, presja psychiczna ma potężną siłę, osiągnęłam rezultat.Jakiś Arab, nieco starszy od młodzieńców, bardzo europejski, w normalnym garniturze, z parasolem przewieszonym przez rękę, nie wytrzymał, chwycił moje toboły i popędził na górę.Złapałam kosz i popędziłam za nim, ledwo mogąc nadążyć, bo leciał jakby goniły go rozżarte tygrysy.Dogoniłam go na górze, rzucił toboły i uciekł.Tempo usługi zrozumiałam dopiero po chwili zastanowienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]