Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- John Grisham Obronca ulicy
- Adobe Photoshop CS2 Podrecznik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W twoim wieku ważna jest świadomość, że ma się zabezpieczony byt.A teraz przejdźmy do interesów.Czy masz wiadomości z Zurychu?- Tak.Sowa nie żyje, dwaj inni również, przypuszczalnie i trzeci.Czwarty został ciężko ranny w rękę: nie może pracować.Kain znikł.Podejrzewają, że jest z nim ta kobieta:- A więc sprawy przyjęły dość nieoczekiwany obrót.- To jeszcze nie wszystko.Człowiek, któremu polecono ją zabić, dotychczas się nie zgłosił.Miał ją zawieźć do parku.Nie wiadomo, co się stało.- Wiadomo, że zamiast niej zabito stróża.Hmm.możliwe, że kobieta wcale nie była zakładniczką, tylko spełniała rolę przynęty.Przynęty, która przeistoczyła się w kulę u nogi Kaina.- Muszę się nad tym zastanowić, a na razie mam dla ciebie dalsze instrukcje.Starzec wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął z niej ołówek oraz skrawek papieru.- Słucham.- Zadzwoń do Zurychu.Chcę, żeby jutro przyjechał do Paryża ktoś, kto widział Kaina i potrafi go rozpoznać.Powiedz naszym w Zurychu, żeby porozumieli się z Koenigiem z Gemeinschaft Bank i kazali mu przesłać taśmę do Nowego Jorku.Do skrytki pocztowej w Greenwich Village.- Proszę cię, troszkę wolniej - wtrącił sędziwy posłaniec.- Moje palce nie są już tak sprawne jak kiedyś.- Wybacz mi - odparł szeptem Carlos.- Jestem zbyt zaaferowany i nie pomyślałem o tym.Przepraszam.- Ależ nie, nie ma za co.Mów dalej.- Niech nasi ludzie wynajmą kilka pokoi w pobliżu banku na rue Madeleine.Tym razem pieniądze zgubią Kaina.Ujmiemy tego samozwańca w podobnych okolicznościach, w jakich objawiła się jego buta.Tak, to będzie prawdziwa gratka dostać go w swoje ręce.Chyba że to ktoś inny.11Obserwował z odległości, jak Marie przechodzi przez kontrolę celno-paszportową na lotnisku berneńskim, a potem lustrował uważnie pasażerów zebranych w poczekalni Air France, sprawdzając, czy nikt jej nie rozpoznaje lub nie wykazuje nią zainteresowania.Była czwarta po południu, pora najbardziej wzmożonego ruchu na trasie do Paryża, kiedy to wszyscy uprzywilejowani biznesmeni śpieszyli z powrotem do „miasta świateł” po wypełnieniu żmudnych obowiązków w bankach berneńskich.Za ostatnią bramką Marie zerknęła przez ramię; Bourne skinął głową, odczekał, aż kobieta zniknie mu z oczu, po czym ruszył w stronę hali Swiss Air.George P.Washburn miał rezerwację na samolot o szesnastej trzydzieści lecący na Orly.Uzgodnili, że spotkają się w kawiarni „Au Coin de Cluny”, którą Marie pamiętała jeszcze z czasów, gdy studiowała w Oksfordzie.Lokal mieścił się na bulwarze Saint-Michel, kilka przecznic od Sorbony.Gdyby przypadkiem już nie istniał, mieli się spotkać około dziewiątej wieczorem na schodach przed muzeum Cluny.Bourne wiedział, że się spóźni; niewiele, ale jednak trochę.Sorbona bowiem miała jedną z najbogatszych bibliotek w Europie i w jej zbiorach musiały się znajdować stare roczniki gazet.W bibliotekach uniwersyteckich nie obowiązywały te same godziny urzędowania co w biurach administracji państwowej; studenci często korzystali z nich wieczorem, i właśnie tam, do biblioteki, Jason Bourne zamierzał skierować swoje pierwsze kroki po wylądowaniu w Paryżu.Musiał coś sprawdzić.„Czytam codziennie gazety.W trzech językach.Pół roku temu zabito człowieka.O jego śmierci donosiły na pierwszych stronach wszystkie gazety”.Tak powiedział grubas w Zurychu.Zostawiwszy walizkę w szatni bibliotecznej, Jason wszedł na pierwsze piętro i skręcił w lewo, w stronę wielkich, łukowatych drzwi prowadzących do olbrzymiej czytelni.Chambre de Journals znajdowała się w bocznym aneksie.Oprawione gazety stały na półkach w kolejności chronologicznej, od najświeższego numeru po najstarszy z datą dokładnie sprzed roku.Bourne minął obojętnie te z ostatnich sześciu, miesięcy i dopiero z następnych półek zgarnął gruby plik zawierający numery z dziesięciu tygodni sprzed tego okresu.Zaniósł gazety do najbliższego wolnego stolika i zaczął je przerzucać na stojąco, sprawdzając tytuły z pierwszych stron.Wielcy ludzie umierali, inni wydawali wiekopomne oświadczenia; wartość dolara spadała, cena złota rosła; liczba strajków malała, rządy oscylowały między aktywnością a niemocą.Ale nie zabito osoby, której śmierć zasługiwałaby na wzmiankę na pierwszej stronie.Nic podobnego się nie zdarzyło - żaden głośny zamach nie miał miejsca.Wrócił do półek i sięgnął po jeszcze starsze numery - te sprzed dalszych dwóch, sześciu, dwunastu tygodni.Wciąż nic.I nagle doznał olśnienia; wertował numery od szóstego miesiąca wstecz, a nie pomyślał o tym, żeby sprawdzić te z końca pierwszego półrocza.Grubas mógł się pomylić o kilka dni, nawet o tydzień czy dwa, również w drugą stronę.Odniósł na miejsce przejrzany plik i wyciągnął z półki gazety sprzed czterech i pięciu miesięcy.Rozbiło się kilka samolotów i wybuchło kilka krwawych rewolucji; zabrało głos paru świątobliwych mężów, których potępili inni świątobliwi mężowie; odkryto nędzę i choroby tam, gdzie było powszechnie wiadomo, że panują, ale nie zgładzono żadnej ważnej osobistości.Doszedł do ostatniej gazety.Chmury niepewności i wyrzutów sumienia, jakie wisiały nad nim, przerzedzały się wraz z każdą przekręconą stroną.Może ociekający potem grubas z Zurychu kłamał? Może nie było żadnego morderstwa? Może wszystko było nieprawdą? Może za chwilę ocknie się ze straszliwego koszmaru, w jaki.AMBASSADEUR LELAND EST MORT A MARSEILLES!Duże drukowane litery wyraźnie odcinające się od reszty strony boleśnie raniły Jasona w oczy.Nie był to ból fikcyjny, wymyślony, lecz ostry i jak najprawdziwszy, który wdzierał się przez oczodoły i przeszywał na wylot głowę.Bourne stał nie oddychając, ze wzrokiem utkwionym w nazwisko LELAND.Znał je; potrafił nawet dopasować do niego twarz.Szerokie czoło, a niżej gęste brwi, krótki, prosty nos, dziwnie wąskie usta oraz okrywające górną wargę starannie przystrzyżone siwe wąsy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]