Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Mangold Tom, John Penycate Wi podziemna wojna
- Carl G. Pedersen Barack Obama's America (2009)
- Ian Stewart, Terry Pratchett, J Nauka swiata Dysku
- Lumley Brian Nekroskop III (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeczytałem jej więc cały artykuł.Relacja zaczynała się na pierwszej stronie, pod wielkim zdjęciem ukazującym pięć czarnych trumien ponad morzem głów manifestantów.Tekst zajmował całą dolną część kolumny, ciąg dalszy znajdował się na drugiej stronie.Ruby słuchała z wytężoną uwagą.Później wyjaśniła, że słyszała trochę plotek na temat tragicznej śmierci rodziny Burtonów.Szczegóły tragedii zdawały się ją fascynować.- Czy ja też mogę umrzeć w ten sposób? - zapytała.- Nie, dopóki nie uruchomisz silnika, żeby się ogrzać.- Czasami żałuję, że w moim aucie nie działa ogrzewanie.- Ale możesz umrzeć z przechłodzenia.- Z czego?- Zamarznąć na śmierć.Otarła usta serwetką i upiła nieco kawy.Tej nocy, kiedy Ontario wraz z całą rodziną zatruł się czadem w samochodzie, panował dwunastostopniowy mróz.Zaciekawiło mnie, gdzie ona wtedy przebywała.- Gdzie szukasz schronienia, kiedy nastają silne mrozy?- Nigdzie.- Pozostajesz w swoim aucie?- Tak.- Jak się chronisz przed zamarznięciem?- Mam mnóstwo koców.Po prostu zakopuję się pod nimi.- Nigdy nie chodzisz spać do przytułku?- Nie.- A zrobiłabyś to, gdyby w ten sposób dało się ułatwić spotkania z Terrence’em?Pochyliła głowę na ramię i spojrzała na mnie badawczo spod półprzymkniętych powiek.- Możesz powtórzyć? - mruknęła.- Chcesz się widywać z Terrence’em, prawda?- Jasne.- A w tym celu powinnaś się uwolnić od narkotyków, zgadza się?- Tak.- Żeby wyjść z nałogu, musiałabyś przez pewien czas mieszkać w zamkniętym ośrodku odwykowym.Czy jesteś gotowa na takie poświęcenie?- Może.- odparła.- Nie wiem.Postęp był niewielki, ale znaczący.- Jeśli chcesz, żebym ci pomógł widywać Terrence’a, musisz się uwolnić od narkotyków, przestać je brać.- Jak mam to zrobić? - spytała, jeszcze niżej pochylając głowę.Jak zwykle trzymała kubek oburącz, para leciała jej prosto w twarz.- Wybierasz się do schroniska Naomi?- Tak.- Rozmawiałem już z kierowniczką.Odbędą się dziś dwa spotkania dla ludzi uzależnionych, zarówno alkoholików, jak i narkomanów.Określają je skrótem AA/NA.Chcę, żebyś w obu uczestniczyła.Kierowniczka mnie powiadomi, czy na nich byłaś.Pokiwała smętnie głową niczym zbesztane dziecko.Na razie nie chciałem wywierać na nią silniejszej presji.Zacząłem czytać inne artykuły.Ruby sięgnęła po następne ciastko, siorbnęła kawy.Nie interesowały jej wiadomości ze świata ani doniesienia sportowe, ale była zafascynowana informacjami z działu miejskiego, głównie z kroniki kryminalnej.Wyznała, że raz, przed laty, głosowała nawet w wyborach i trochę myślała o polityce stołecznych władz.Długi artykuł redakcyjny zarzucał kongresmanom i urzędnikom z ratusza lekkomyślny stosunek do spraw bezdomnych.Autor ostrzegał, że na śmierci Lontae może się nie skończyć, że na ulicach Waszyngtonu, tuż pod murami Kapitolu, umierają inne dzieci.Streściłem ten artykuł Ruby, upraszczając język.Ochoczo przytakiwała każdemu przytoczonemu tam zarzutowi.Zaczął padać drobny marznący deszcz, odwiozłem więc ją do schroniska.Żeńskie Centrum Opiekuńcze Naomi zajmowało czteropiętrową kamienicę, wtłoczoną w szereg niemal identycznych budynków przy ulicy Dziesiątej.Było czynne od siódmej do szesnastej i każdego dnia zapewniało wyżywienie, kąpiel, odzież z darów, różne zajęcia oraz fachową opiekę bezdomnym kobietom.Ruby należała do stałych bywalców ośrodka, toteż już od drzwi przyjaciółki witały ją serdecznie.Zamieniłem parę słów z kierowniczką, młodą kobietą o imieniu Megan.Postanowiliśmy w tajemnicy wspólnie wyciągnąć Ruby z nałogu.Połowa klientek centrum była umysłowo chora, połowa uzależniona od różnych środków, trzecią część stanowiły nosicielki wirusa HIV.Megan zapewniła mnie jednak, że - o ile jej wiadomo - Ruby nie jest nosicielką żadnej choroby zakaźnej.Kiedy wychodziłem, kobiety zbierały się w przestronnej sali ogólnej, śpiewały jakieś pieśni.Ślęczałem nad papierami, kiedy Sofia zapukała do drzwi i weszła, nie czekając na odpowiedź.- Mordecai mówił, że szukasz jakiegoś faceta - rzuciła.W ręce trzymała naszykowany notatnik.Przez chwilę gapiłem się na nią, zanim uprzytomniłem sobie, że chodzi o Hectora.- Ach, tak.Rzeczywiście.- Mogę pomóc.Powiedz mi wszystko, co o nim wiesz.Usiadła i zaczęła pospiesznie spisywać dane personalne, adres, ostatnie miejsce zatrudnienia, ogólnikowy rysopis, jak również to, że Palma jest żonaty i ma czworo dzieci.- Wiek?- Około trzydziestki.- Szacunkowy dochód?- Trzydzieści pięć tysięcy rocznie.- Jeżeli ma czworo dzieci, to można założyć, iż co najmniej jedno chodzi już do szkoły.Przy takiej pensji i mieszkaniu w Bethesda nie zostało prawdopodobnie wysłane do szkoły prywatnej.Nazwisko pochodzenia hiszpańskiego, a więc jest to zapewne rodzina katolicka.Chcesz coś jeszcze dodać?Nic mi nie przychodziło do głowy.Sofia wróciła na swoje stanowisko i otworzyła imponujący notes z telefonami.Zostawiłem otwarte drzwi na korytarz, żeby słyszeć, o czym rozmawia.Najpierw zadzwoniła do jakiegoś znajomego z dyrekcji poczty, ale już po paru słowach przeszła na hiszpański, który znałem bardzo słabo.Kolejne rozmowy przebiegały podobnie, przedstawiała się po angielsku, prosiła do aparatu swojego informatora, a właściwą rozmowę prowadziła w ojczystym języku.W pewnym momencie połączyła się z waszyngtońską diecezją katolicką, skąd uzyskała kilka dalszych numerów, zapewne poszczególnych parafii.Wkrótce przestałem zwracać uwagę i wróciłem do przerwanej pracy.Mniej więcej po godzinie Sofia stanęła w progu i oświadczyła:- Przeniósł się do Chicago.Chcesz znać dokładny adres?- Jak to zrobiłaś.? - Głos uwiązł mi w gardle, gapiłem się na nią wybałuszonymi oczami.- Drobnostka.Znalazłam przyjaciela Palmy z jego parafii.Powiedział, że pakowali się w czasie weekendu, w wielkim pośpiechu.No więc chcesz ten adres?- Ile czasu to zajmie?- Nie będzie już takie proste.Spróbuję przynajmniej zawęzić obszar poszukiwań.Wyjrzałem na korytarz.Przy wejściu siedziało co najmniej sześć osób, czekając na uzyskanie porady prawnej od Sofii.- Zostaw to na razie - odparłem.- Może później.Dziękuję.- Nie ma za co.Dobre sobie! Zamierzałem znów poświęcić kilka godzin po zmroku na próby uzyskania jakichś informacji od byłych sąsiadów Hectora; musiałbym łazić po mrozie i ryzykować dalsze spotkania ze strażnikami osiedla, licząc na to, że nie zostanę przez nich postrzelony.Tymczasem ona usiadła przy telefonie i w ciągu godziny odnalazła człowieka!W chicagowskiej filii Drake’a i Sweeneya pracowało ponad stu prawników.Dwa razy gościłem w tamtejszym biurze przy okazji jakichś spraw antytrustowych.Mieściło się w nowoczesnym wieżowcu prawie nad samym jeziorem.Gigantyczne foyer miało kilka pięter wysokości, pośrodku tryskała fontanna, dookoła ciągnęły się sklepy, ruchome schody prowadziły zygzakami na górę.Było to wręcz idealne miejsce do ukrycia i nadzorowania Hectora Palmy.ROZDZIAŁ 26Bezdomni są najlepiej obeznani z ulicami - z chodnikami, krawężnikami i rynsztokami, z zawalonym odpadkami betonem, pokrywami kanałów i słupkami hydrantów, z koszami na śmieci, przystankami autobusowymi oraz witrynami sklepów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]