Podstrony
- Strona startowa
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Master of the Night Angela Knight
- Mastering Delphi 6 (2)
- Mastering Delphi 6
- Chattam Maxime Otchłań zła 03 Diabelskie zaklęcia
- Brenner Mayer Alan Zaklecie katastrofy (SCAN dal 7 (2)
- Masterton Graham Studnie piekiel (SCAN dal 736)
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (SCAN dal 91
- Kosmiczne miasta w epoce kamien
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vader.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dysząc, dusząc się, śliniąc odpełznął od wozu po betonowej podłodze, zostawiając za sobą smugę krwi tak jasnej jak świeżo rozlana farba.Przez zawieruchę różnych rodzajów bólu przebiła się jedna myśl: Moja twarz.Co ona zrobiła z moją twarzą?Krew zalewała mu oczy tak, że mało co widział.Nie śmiał dotknąć swej twarzy, by ją wytrzeć; ale jeśli zamrugał lewą powieką, mógł z trudem rozeznać, dokąd się kieruje.Prawa powieka zwisała bezużytecznie z kąta oka.Ujrzał swego jaskrawozielonego volkswagena, zaparkowanego po przeciwnej stronie garażu.Dźwignął się w jego stronę, starając się nie myśleć o tym, co mu się przydarzyło, po prostu starając się tam dostać.Dostań się, a będziesz bezpieczny.Czuł mrożące zimno, a jego ciało zdawało się ważyć dwa razy więcej niż normalnie.Za każdym razem, gdy mrugał lewym okiem, zalewała je świeża zasłona krwi.Próbował sobie przypomnieć słowa jednej ze swych ulubionych oper, „Koangi” Fredericka Deliusa.Był tylko o sześć, najwyżej siedem stóp od swego wozu, gdy beton pod nim zaczął się podnosić jak rosnący szary bochen chleba.Trzęsienie ziemi - podpowiedział mu umysł.Ale zaraz poczuł obejmujące go straszliwym uściskiem potężne, szorstkie ramiona i szorstkie piersi, wbijające mu się w korpus.Mrugnął lewą powieką i oto była ona, śmiejąca się do niego szaleńczym, tryumfującym, przerażającym śmiechem, z twarzą piegowatą od oleju z zaparkowanych samochodów i zaplamioną jego krwią.Kochaj się ze mną - rozkazała.- Chodźże, mój słodziutki, kochaj się ze mną.Ucałowała jego krwawe, bezwargie usta, szorując swymi betonowymi zębami po jego zębach.A potem jednym potężnym skokiem zanurzyła się jak nurek pod powierzchnię podłogi, pociągając go za sobą.Przez ułamek sekundy Arnold czuł ból tak przejmujący, że przekraczał wszystko, czego w życiu doświadczył.Było to tak, jakby żywcem wpadł do całego oceanu mielących maszynek do mięsa.Gdy go miażdżyły, gniotły i rozszarpywały, stwierdził ze zdumieniem, że jego świadomość jeszcze funkcjonuje, w chwili gdy jego ciało nie jest już niczym więcej niż tłuszczem, śluzem, odłamkami kości i przemielonymi żyłami.Umarł zdumiony.Umarł w rozpalonym do białości bólu.Po jego zniknięciu w garażu zapanowała cisza.A potem rozległo się niemal niesłyszalne szszszsz.szszszsz.szszszsz.ludzkiego ciała, przemieszczającego się wewnątrz twardych ścian.O drugiej trzydzieści następnego ranka posterunkowy Gene Spanier z policji Milwaukee jechał do domu na północ, wzdłuż Lisbon Avenue, gdy ujrzał kształt przypominający pijaka leżącego na chodniku.Powoli podjechał do krawężnika, odwrócił się na siedzeniu i popatrzył wstecz, wrzuciwszy jałowy bieg.Albo pijaczek, albo zimny trup, choć o ile było mu wiadomo, nie wpłynął żaden meldunek o trupie.Tutejsi mieszkańcy daliby kroka nad leżącym pijakiem, lecz woleli, by trupy usuwano.Posterunkowy Spanier był bardzo zmęczony.Pracował od jedenastej rano poprzedniego dnia i marzył tylko o łóżku.Ale tu oto leżała ta postać, rozciągnięta twarzą w dół na chodniku, z rękami przy bokach.A co jeśli okaże się, że to świeże zwłoki, a posterunkowy Spanier przejedzie obok?Odmówił gorzką modlitwę do Pana Boga tam w górze.O, Panie, dajesz jachty napadającym na banki i cadillaki alfonsom.Jak to się dzieje, że nigdy nie dałeś mi nic więcej niż potężne murzyńskie gówno? Amen.Cofnął swego trzęsącego się, ośmioletniego oldsmobile'a aż do miejsca, gdzie spoczywała postać i przez szczelnie zamknięte okno obejrzał ją z pewną nadzieją.Zalany czy sztywny? Z tej odległości trudno było powiedzieć.Nie mógł dostrzec, czy oddycha, a twarz postaci miała najdziwniejszy możliwy kolor, prawie dokładnie taki, jak beton, na którym leżała.Marynarka też jakby w kolorze betonu.Mężczyzna, około trzydziestu pięciu lat, krępy.Polak albo może Niemiec.Posterunkowy Spanier cofnął wóz jeszcze stopę czy dwie i ujrzał, że postać ma nagie stopy.Nagie stopy koloru betonu.Pijak, musowo.Ani śladu krwi.Ani śladu ran głowy.Ale z drugiej znów strony ta twarz tego okropnego koloru betonu, nieprawdaż? No i jego klatka piersiowa nie podnosiła się ani nie opadała, jak to u oddychającego człowieka.A jeśli nawet nie był martwy, jeśli był zwyczajnie pijany, mógł cierpieć na zatrucie alkoholowe.Być może posterunkowy Spanier uratuje mu życie.Jeśli ma jakikolwiek sens ratowanie mężczyzny, leżącego twarzą do dołu na Lisbon Avenue o drugiej trzydzieści rano - pomyślał posterunkowy Spanier bez współczucia.Nigdy nie lubił przypowieści o dobrym Samarytaninie.Nie znał też zbyt wielu policjantów, którzy by ją lubili.W większości wypadków uratowani ludzie nawet nie chcieli być ratowani, w pozostałych nie byli tego warci.Włóczędzy, narki, niedoszli samobójcy, bezrobotni robotnicy browarów, trzaśnięci Polaczkowie.Posterunkowy Spanier liczył sobie trzydzieści dziewięć lat i pięćdziesiąt jeden tygodni, był po raz drugi rozwiedziony.Każdego ranka otwierał oczy o dwie godziny za wcześnie i leżał, zastanawiając się, jaki sens ma jego życie.Za tydzień będzie miał czterdziestkę.Mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu, a nad nim zamieszkiwał muzyk grający na saksofonie sopranowym, po drugiej zaś stronie korytarza prostytutka.Saksofonista sopranowy wygrywał rozdzierająco złe imitacje Rolanda Kirka, prostytutka natomiast ubierała się w najkrótsze z możliwych białe szorty, tak ciasne, że wcinały się jej miedzy nogami jak najostrzejszy nóż - oboje przeszkadzali mu na różne sposoby, lecz w równym stopniu.Poza służbą pił dużo whisky Jack Daniels i śmiał się sardonicznie, oglądając serial „Policjanci z Miami”.A czemu nie? Ani biały garnitur od Armaniego ani czerwone ferrari Daytona nie były niezbędnymi dodatkami, aby stać się szczęśliwym gliniarzem.Wystarczy dobra żona, która nie zrzędzi, nie przypala twej frittaty ani nie odwraca się plecami, gdy włazisz do łóżka wyglądając jak Frankenstein Spotykający Trzech Kapusiów, a potem używa swej sięgającej do kostek koszuli nocnej z mechatego nylonu, by narzucić ci stan mnisi.Miałbyś się też dobrze bez tych pieprzonych zim w Milwaukee.Tego wiatru dmącego prosto z jeziora, po którym czułeś się, jakby twoja gęba pełna była brzytew marynowanych w lodowato zimnej wódce.Pomrukując i z niesłychaną niechęcią posterunkowy Spanier dźwignął się z miejsca kierowcy.Od chwili rozwodu utył siedem funtów, zapuścił też wąsy a la Teddy Roosevelt.Jego największym bożyszczem był Burt Reynolds.Miał fotografię: on i Burt Reynolds pod rękę w Universal Studios.Była podpisana: „Dla Gene'a, Z Najlepszym Zakrętasem, Burt Reynolds”.Nigdy nie zdołał odkryć, co ten „zakrętas” miał oznaczać.Przykucnął koło postaci rozciągniętej na chodniku.Żadnego zapachu alkoholu.Żadnego zapachu w ogóle.Pijaczkowie zwykle cuchnęli alkoholem, a sztywni zwykle śmierdzieli gównem.Utrata napięcia w zwieraczu kiszki stolcowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]