Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Czarnecki Piotr Koncepcja umyslu . (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kasyx nigdy nie słyszał czegoś takiego - tego nie potrafił nawet spalony po południu diabeł.Był to krzyk bezbrzeżnej rozpaczy tych, którzy już przeżyli swe życie, przeminęli.Najsilniejszy ze wszystkich ludzkich krzyków wyrażony w jednym, odrażającym dźwięku.Strach przed umieraniem, lęk przed byciem martwym.- Dalej, chodźmy stąd - krzyknął Kasyx.Wycofali się szybko z cmentarza.Martwi wciąż krzyczeli za nimi.Za cmentarzem rozciągały się łąki - trawa była na nich ciemnokarmazynowa, a drzewa jaskrawożółte, jak na fotografii wydrukowanej niewłaściwą farbą.Pobiegli, od czasu do czasu oglądając się, czy umarli nie idą za nimi.Po kilku minutach krzyk zamarł w oddali.Karrnazynowe pole zaczęło się wznosić.W końcu dotarli do grani.Spojrzeli z niej w dół, na dziwne, rozciągające się po drugiej stronie miasto.Wszystkie budynki były czarne i wznosiły się wysoko.Na ich tle migotały liczne światła, wyżej biegły drogi spacerowe, łączące budynki.Małe flagi trzepotały na wietrze.Wokół miasta krążyły jak szerszenie niewielkie samolociki.Miasto tykało odgłosem zegara jednostajnie odmierzającego czas.- Mechanizm - stwierdził Tebulot, odwróciwszy się do reszty.- Słyszycie? To wszystko to mechanizm.Samena, która odwróciła się, dotknęła ramienia Xaxxy.On też się obejrzał i zaalarmował Kasyxa.- Idą za nami!Spojrzeli za siebie na targane wiatrem karmazynowe pola.Cienką linią, rozpiętą od jednego do drugiego krańca horyzontu, zbliżali się umarli.Milczeli, idąc z prowokująco uniesionymi, gnijącymi głowami, po kolana w trawie, w zbutwiałych sukniach i garniturach.- Tebulocie - rzucił Kasyx.- To już nie jest imaginacja tego chłopca.To robota Yaomauitla.Masz pełny ładunek mocy?Tebulot sprawdził skalę broni i przytaknął.Samena odpięła i nałożyła na palec wielogłowicowy grot.Xaxxa odsunął się o krok i przykucnął nieco, gotów do ataku.W oddali rozległy się grzmoty i na nieboskłonie rozpięły się, jak długonogie pająki, błyskawice.Kiedy umarli zbliżali się, lunął deszcz.Duże, rzadkie krople tłustej wody szeleściły w trawie.Za plecami i nad głową Kasyx usłyszał wysokie tykanie - prawie natychmiast pojawiły się nad nimi, kołując, cztery małe samolociki z mechanicznego miasta.Ich śmigła lśniły w deszczu, a krótkie i grube czarne skrzydła walczyły z wiatrem.Rozległ się jeszcze jeden odgłos.Darcie trawy.Spojrzeli pod nogi.Całe garście karmazynowej darni były rozrywane kościstymi dłońmi szkieletów, usiłujących wydostać się na świat.Piętnaście stóp od nich wysunęła się ponad trawę ręka, za nią zaś przegniła głowa, szczerząca zęby w trupim uśmiechu.Między szczękami, w oczodołach i nosie zalegała zbrylona ziemia.W końcu truchło wydarło się na powierzchnię, otwierając grunt jak śpiwór, wstało niepewnie i uniosło ślepą głowę w poszukiwaniu zapachu żywego ciała.Inna dłoń wyrosła spod ziemi tuż obok stopy Sameny.Potem następna.Wkrótce cały trawiasty grzbiet roił się od zbutwiałych rąk trupów, wygrzebujących się ze swoich mogił.- No tak - powiedział Kasyx.- To jest armia Yaomauitla.Umarli! Spójrzcie na nich!Xaxxa pociągnął nosem.- Śmierdzą, że nie można gorzej.Tebulot uniósł i wycelował broń.- Gotowi? - zapytał Kasyx.- Jeśli dostaną nas w swe ręce, rozszarpią na kawałki.Samena uniosła ramiona do strzału, gdy nagle zdrętwiała i odwróciła się, jakby coś usłyszała.- Co jest? - spytał Kasyx.Ale po chwili on również zobaczył.Mechaniczne miasto przebudowywało się, zmieniało, przestawiało swoje elementy niczym gigantyczna dziecięca układanka, stukocząc przy tym i grzechocząc.Wznosiło się coraz wyżej, całe drogi przekręcały się i sczepiały w mosty; biurowce o kształtach piramid obracały się ze zgrzytem wokół swych osi i padały z hukiem w otwory rozwierające się na poboczach parkingów.Miasto rosło, przyciemniając niebo, które już i tak było mroczne.Wielkie konstrukcje budynków, autostrad, mostów wciąż lśniły światłami, pulsowały ruchem.Teraz jednak miasto miało kształt człowieka.Wojownicy Nocy przypatrywali się chwiejnemu cielsku mechanicznego miasta.Po raz pierwszy, odkąd Springer wyposażył ich w moc Ashapoli i zbroje, które chroniły ich przodków, poczuli się bezradni.W głowie miasta uniosły się powoli dwie powieki na rozjarzonych żółto ślepiach.Spadł na nich, podobny grzmotom głos, jak konwój ciężkich ciężarówek gnających ze wzgórza:Odważyliście się przeciwstawić Śmiertelnemu Wrogowi, Yaomauitlowi, Pladze Kościoła! Zniszczyliście jego ukochane dzieci! Nie ma wybaczenia; nie ma miłosierdzia! Nic innego, jak tylko wieczne cierpienie, kara tortur piekielnych!Z kolejnym rozdzierającym krzykiem martwe truchła ruszyły biegiem pod karmazynowe wzgórze, prosto na Wojowników Nocy.Były uzbrojone w hakownice, kosy i ostre odłamki szkła, które pobłyskiwały groźnie, gdy krzycząc unosiły je nad głowy.- Ognia! - wrzasnął Kasyx.Tebulot padł na kolano i wystrzelił w jednej salwie oślepiający strumień energii, kierując ładunek za ładunkiem w ciasną ćwiartkę koła.Ciała skrzeczały i eksplodowały kolejno.Jedno z nich rozpadło się - głowa poleciała prosto na Wojowników, obracając się w powietrzu.Inne potoczyło się po trawie, niczym płonący krucyfiks.Samena wymykała się zwinnie dłoniom, które wyrastały u jej stóp z trawy i za wszelką cenę usiłowały schwycić ją za kostki.Skrzyżowała ramiona, wystrzeliwując wielogłowicowy grot w niemal tuzin pobliskich ciał zmierzających w epileptycznych drgawkach w kierunku Kasyxa.Grot świsnął, płynąc na języku ognia, i oddaliwszy się na jakieś dziesięć stóp, wybuchnął tak, że każda z jego części ruszyła na poszukiwanie własnego celu.Biegnące trupy potykały się, traciły równowagę i padały.Xaxxa poderwał się i mknąc po lśniącej ścieżce czystej energii, wzbił się wysoko ponad pole.Zawrócił w prawo, ulatując wyżej niż kiedykolwiek dotąd, jak myśliwiec u szczytu zwrotu bojowego.Potem runął z trzaskiem przez burzowe niebo, utrzymując kolanami równowagę, z twarzą skrytą za lustrzaną maską.Kasyx obrócił się, by zobaczyć, jak Xaxxa przemyka tuż nad głowami tyraliery ciał, zawraca i atakuje trupy całą swoją mocą.Tym razem był tak szybki, że pozostali Wojownicy Nocy ledwo mogli go dojrzeć.Przeszedł wzdłuż szeregów w nieustającym kłębowisku rąk i nóg.Trupy padały niczym ścięte zboże, jeden za drugim.Obaliwszy trzydziestu lub czterdziestu przeciwników, Xaxxa wzniósł się i zawrócił, by zaliczyć jeszcze paru.Podczas ostatniego przelotu wzdłuż szeregu ciągnął za sobą grzmot towarzyszący przekraczaniu bariery dźwięku, narastający, nabrzmiewający, urastający do donośnego „bang” i zamierający gwałtownie.Musiał lecieć z szybkością większą niż tysiąc kilometrów na godzinę.Tebulot przestawił broń na ogień pojedynczy, rażąc za każdym strzałem tylko jedno ciało, za to celnie i skutecznie.Samena sięgnęła po groty młócące.Podczas lotu otwierały się, uwalniając elastyczne druty z ciężarkami na końcach, które owijały się wokół szyi trupów i odcinały błyskawicznie głowy, rozrzucając je nad łąkę jak szare dynie.Kasyx obejrzał się.Mechaniczne miasto powracało z wolna do poprzedniej postaci, ulice z hałasem stawały się na powrót ulicami, a budynki budynkami.Niemniej już sama manifestacja mocy Yaomauitla była dla nich ciężką próbą.Znajdowali się teraz na jego terytorium, walczyli we śnie, którym on rządził.Kasyx poczuł się jak z góry skazany na porażkę, pobity, zdolny do działań nie bardziej skutecznych niż szarpanina muchy w pajęczej sieci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]