Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert KÅ‚osowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Natan M. Meir Kiev, Jewish Metropolis; A History, 1859 1914 (2010)
- Aleksander Kondratow Zaginione cywilizacje
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plazow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki.- Zaraz przyjdzie tu pewna kobieta.- Havelock wstał od biurka i zwrócił się do przera\onegooficera marynarki wojennej.Rozkazuję panu, komandorze, tak jest, rozkazuję!, powiedziećjej wszystko, co pan zamierzał powiedzieć mnie, a tak\e udzielić wyczerpujących odpowiedzi,jeśli będzie miała jakiekolwiek pytania.Pańska eskorta wróci mniej więcej za dwadzieściaminut.Kiedy skończy pan składać zeznania, i gdy tylko ona wyrazi zgodę, mo\e pan odjechać.Ale pod \adnym warunkiem nie wolno panu opuszczać domu.Będzie pan pod obserwacją.- Rozumiem panie Cross.Havelock chwycił marynarkę, która wisiała na oparciu krzesła iruszył w stronę drzwi.Ju\ miał rękę na klamce, gdy nagle sobie coś przypomniał.- Ta kobieta, komandorze, nazywa się pani Cross.Wszystkie awionetki, które znajdowały się w pobli\u, skierowano gdzie indziej, więc małe,prywatne lotnisko w Denton w stanie Maryland było puste, kiedy w odstępie jedenastu minutnadleciały dwa helikoptery wojskowe - jeden ze szpitala w Bethesda, drugi, pózniejszy, zQuantico.Havelock szybko przebiegł płytę lotniska i wskoczył do przysłanego z Annapolissamochodu.Prowadził młody chorą\y, który znał na pamięć wszystkie drogi na wschodnimwybrze\u Chesapeake.O sprawie nie wiedział nic.Zresztą nikt nic nie wiedział, nawet lekarz,któremu polecono jedynie, \eby udzielił pomocy Charleyowi Loringowi, a niczego nie dawałwięzniowi Loringa, dopóki nie zjawi się ktoś z Czyśćca Piątego.Do motelu "Pod Ba\antem"wysłano policję stanową; funkcjonariusze mieli otrzymać instrukcje na miejscu, od agentówwywiadu.Nazwa "Pod Ba\antem" przywodziła na myśl sielski obraz dworów i polowań, leczcałkiem nie pasowała do obskurnego motelu, na który składało się kilkanaście zniszczonychdomków, ustawionych w szeregu niemal przy głównej szosie.Dyrekcja niespecjalnie dbała owygodę klientów, ale te\, co wielu gościom bardzo odpowiadało, nie interesowała się nimi.Tym właśnie kierował się Loring, kiedy postanowił się tu zatrzymać.Człowiek zdjęty bólem,kryjący swoje rany, bez baga\u, ale za to z więzniem, którego cichcem musi gdzieś ulokować,niewielkie ma szanse, by dostać pokój w jaskrawo oświetlonym zajezdzie Howarda Johnsona.Havelock podziękował kierowcy i odprawił go z powrotem do Annapolis, przypominając mu oobowiązku zachowania wszystkiego w ścisłej tajemnicy.Waszyngton, powiedział, zna jegonazwisko i na pewno nie zapomni mu jego postawy.Młody chorą\y, choć wyraznie przejęty 308widokiem reflektorów przebijających ciemność nocy, helikopterów wojskowych oraz rolą,jaką sam odegrał, odparł głosem pozbawionym emocji.- Mo\e pan liczyć na moją dyskrecję.- Proszę powiedzieć kolegom, \e pojechał pan na piwo.To powinno wystarczyć.Michaelruszył biegiem wzdłu\ stojących rzędem domów, szukając drzwi z numerem dwunastym,kiedy nagle zastąpił mu drogę mę\czyzna ze srebrną odznaką agenta federalnego w dłoni.- Czyściec Piąty - przedstawił się Havelock.Dopiero teraz zauwa\ył dwa wozy policjistanowej, zaparkowane nieco na lewo, w odległości sześciu metrów od siebie.Domek znumerem dwunastym musiał być gdzieś niedaleko.- Tędy, proszę pana - rzekł mę\czyzna.Schował odznakę do kieszeni i zaprowadził Michaelana tyły motelu.Stał tam kolejny rząd domków, niewidocznych od strony szosy.Mimo bólu inapięcia Loring poświęcił kilka cennych chwil na to, by zorientować się w topografii, coświadczyło, \e panował nad sytuacją.Nieco dalej, za jednym z domków stał samochód.alenie był to zwyczajny wóz.Zrodkiem czarnej karoserii biegł biały pas zakończony strzałą.Wózpolicyjny, którym Loring się posłu\ył był jedynym dowodem na to, \e w pewnym momencieagent stracił głowę.Teraz ktoś w Waszyngtonie będzie musiał skontaktować się z komendąpolicji i powiadomić spanikowanych funkcjonariuszy, \e samochód się odnalazł.- To tutaj - oznajmił agent wskazując na drzwi.Otwierały się na werandę, na którą wchodziłosię po trzech schodkach.Poczekam na zewnątrz.Niech pan uwa\a na schody, chyboczą się.- Dzięki.Michael podszedł ostro\nie do drzwi i poło\ył rękę na klamce.Były zamknięte.Wodpowiedzi na pukanie usłyszał:- Kto tam?- Piątka.W drzwiach ukazał się krępy gość pochodzenia irlandzkiego, w wieku trzydziestukilku lat, o piegowatej twarzy i ry\ych włosach.Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci,spojrzenie czujne.- Havelock?- Zgadza się.- Jestem Taylor.Niech pan wejdzie.Musimy porozmawiać.Michael wszedł do pokoju ościanach wyło\onych brudną, zatłuszczoną tapetą.Doktor pośpiesznie zamknął drzwi.Nałó\ku le\ał rozpostarty nagi człowiek, z zakrwawionymi rękami i nogami, przywiązany doporęczy za pomocą skórzanych pasków oraz podartej na strzępy pościeli.śeby zdławić jegokrzyki, Loring zaciągnął mu mocno na ustach prą\kowany krawat.Mę\czyzna patrzył zwściekłością wybałuszonymi oczami, w których czaił się strach.- A gdzie.Taylor wskazał w kąt pokoju.Tam, na podłodze, z głową na poduszce, le\ałprzykryty kocem Charley Loring.Powieki miał na wpół przymknięte, prawdopodobnie był nagranicy przytomności, albo w szoku.Havelock ruszył w jego stronę po brudnym, szarymdywanie, ale zanim doszedł, lekarz ścisnął go za ramię.- Właśnie o nim musimy porozmawiać.Nie wiem, co się tu dzieje, natomiast z całą pewnościąwiem, \e nie mogę odpowiadać za \ycie tego człowieka.Ju\ godzinę temu powinien był sięznalezć w szpitalu.Czy wyra\am się jasno?- Wkrótce się tam znajdzie, ale na razie muszę mu zadać kilka pytań.Tylko on mo\e namprzekazać informacje, których potrzebujemy.Wszyscy inni nie \yją.- Pan mnie chyba nie dosłyszał.Powiedziałem, \e od godziny powinien być w szpitalu.- Słyszałem pana, doktorze, ale muszę wykonać, co do mnie nale\y.Przykro mi.- Nie lubię takich jak pan - stwierdził Taylor i nie odrywając wzroku od Havelocka, puściłjego ramię z niesmakiem, jakby niechcący dotknął czegoś oślizłego.- Niewiele mnie to obchodzi, doktorze.Ale poniewa\ ja lubię Charleya, postaram się załatwićto szybko, tak \eby go nie męczyć.On \yczyłby sobie tej rozmowy, proszę mi wierzyć.- Muszę, nie mam wyboru.Dziesięć minut temu próbowałem go namówić, \eby pojechał zemną do szpitala.Odmówił.- Charley, to ja, Havelock.Słyszysz mnie? Michael podszedł do Loringa i kucnął, pochylającsię nisko nad rannym mę\czyzną. 309- Tak.Słyszę.- szepnął z wysiłkiem.- Powiem ci, czego się dowiedziałem, w sumie jest tego piekielnie mało, a ty mi tylko dawajznaki głową: skiń, jeśli będę na dobrym tropie, potrząśnij, jeśli na złym.Nie trać siły namówienie.W porządku? Rozmawiałem z policjantami, którzy usiłują odtworzyć przebiegwydarzeń.Twierdzą, \e karetka pogotowia przywiozła mę\czyznę rannego w wypadkudrogowym oraz jego \onę.Randolph wraz z drugim lekarzem i pielęgniarką zajęli się nim,badając obra\enia.Loring potrząsnął głową, Havelock jednak ciągnął dalej.- Daj mi skończyć, potem cofniemy się do początku.Zanim minęło pięć minut, do klinikiwbiegli dwaj funkcjonariusze policji stanowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]