Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert KÅ‚osowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Orson Scott Card Ksenocyd
- TIJ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oczkomarcelka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja nie mam z tym nic wspólnego - wzbraniaÅ‚ siÄ™ nadal Valentine.- Nie odrzucaj moich słów - nalegaÅ‚ Deliamber.- Dopuść do sieÂbie myÅ›l, że to siÄ™ staÅ‚o, że podeszli ciÄ™ zdradziecko w Tilomon i pozbawili ciaÅ‚a, w którym osadzili na tronie uzurpatora.I co teraz zrobisz?- Nic.W ogóle nic.- NaprawdÄ™?- NaprawdÄ™ - odpowiedziaÅ‚ Valentine ze zÅ‚oÅ›ciÄ….- Niechaj Koronalem pozostanie ten, kto chce nim być.MyÅ›lÄ™, że wÅ‚adza jest choroÂbÄ… umysÅ‚u, a rzÄ…dzenie kaprysem szaleÅ„ców.Niech ci bÄ™dzie, że kieÂdyÅ› zamieszkiwaÅ‚em GórÄ™ ZamkowÄ…, ale teraz już tam nie mieszkam, a do powrotu na niÄ… nic mnie nie zmusi.Jestem żonglerem i to doÂbrym, coraz lepszym, jestem szczęśliwym czÅ‚owiekiem.Czy Koronal jest szczęśliwy? A Pontifex? JeÅ›li odsuniÄ™to mnie od wÅ‚adzy, poczytujÄ™ to za szczęśliwe zrzÄ…dzenie losu.Nie podjÄ…Å‚bym siÄ™ teraz takiej odpowiedzialnoÅ›ci.- Ale byÅ‚eÅ› do niej przeznaczony.- Przeznaczony do odpowiedzialnoÅ›ci? W takim razie przeznaÂczeniem byÅ‚o również to, że mnie obalono i zastÄ…piono kimÅ› innym.JeÅ›li już mówimy o przeznaczeniu.- RozeÅ›miaÅ‚ siÄ™.- Trzeba być szaÂlonym, żeby chcieć rzÄ…dzić, a ja na szczęście jestem przy zdrowych zmysÅ‚ach.WÅ‚adza to codzienny kierat i dźwiganie nielichego ciężaru.Nigdy siÄ™ na to nie zgodzÄ™.- Zgodzisz siÄ™ - odpowiedziaÅ‚ spokojnie Deliamber.- W tej chwiÂli mówisz jak ktoÅ› podmieniony, nie czujesz siÄ™ Koronalem, ale być nim raz, to znaczy pozostać nim na zawsze.BÄ™dziesz uzdrowiony i odzyskasz sam siebie, Lordzie Valentine.- Nie używaj tego tytuÅ‚u!- KiedyÅ› znów bÄ™dzie twój - rzekÅ‚ Deliamber.Valentine z irytacjÄ… odsunÄ…Å‚ od siebie takie przypuszczenie.SpojÂrzaÅ‚ na Å›piÄ…cÄ… na podÅ‚odze CarabellÄ™.PodniósÅ‚ jÄ… i poÅ‚ożyÅ‚ ostrożnie na łóżku.- ZrobiÅ‚o siÄ™ późno, Deliamberze.To byÅ‚a ciężka noc, a od rozÂmowy z tobÄ… rozbolaÅ‚a mnie gÅ‚owa.Zrób dla mnie to, co zrobiÅ‚eÅ› dla niej - obdarz mnie snem i nie mów mi wiÄ™cej o odpowiedzialnoÅ›ci.Nigdy na mnie nie spoczywaÅ‚a i nigdy siÄ™ jej nie podejmÄ™.Jutro maÂmy wystÄ™p i chcÄ™ być wypoczÄ™ty.- Bardzo dobrze.Wracaj zatem do łóżka.Valentine poÅ‚ożyÅ‚ siÄ™ obok Carabelli.Vroon dotknÄ…Å‚ go delikatÂnie, a potem ponowiÅ‚ dotyk z wiÄ™kszÄ… siÅ‚Ä….Valentine zaczÄ…Å‚ siÄ™ zanurzać w sen jak w gÄ™stÄ… biaÅ‚Ä… mgÅ‚Ä™ podnoszÄ…cÄ… siÄ™ o zmierzchu znad oceanu.To dobrze, pomyÅ›laÅ‚.To bardzo dobrze.I pogrążyÅ‚ siÄ™ w niebycie.Sen, który mu siÄ™ przyÅ›niÅ‚, byÅ‚ niezwykle żywym obrazem, spowiÂtym w jasny, gorÄ…czkowy blask, znamienny dla snów bÄ™dÄ…cych przesÅ‚aÂniami.Valentine znów zobaczyÅ‚ siebie na nieprzyjaznej, purpurowej równinie, którÄ… ostatnio tak czÄ™sto odwiedzaÅ‚ w snach, ale tym razem wiedziaÅ‚, gdzie ta równina siÄ™ znajduje.Otóż nie byÅ‚o to fantastyczne, zmyÅ›lone królestwo, lecz odlegÅ‚y Suvrael, wydany na pastwÄ™ lejÄ…cego siÄ™ z nieba żaru sÅ‚onecznego, a rozwierajÄ…ce siÄ™ pomaraÅ„czowe szczeÂliny byÅ‚y niczym innym jak tylko wysuszonÄ…, pozbawionÄ… wszelkiej wilÂgoci ziemiÄ… poÅ‚udniowego kontynentu.WiÅ‚y siÄ™ na niej obrzydliwe roÅ›liny o nabrzmiaÅ‚ych szarawych liÅ›ciach, a wÅ›ród nich poruszaÅ‚y siÄ™ wielkie, kolczaste, bryÅ‚owate stwory.Valentine, z popÄ™kanÄ… od spiekoÂty skórÄ…, smagany bezlitosnymi uderzeniami wiatru, przemierzaÅ‚ rówÂninÄ™ szybkim krokiem.ÅšpieszyÅ‚ do paÅ‚acu Króla Snów, gdzie najÄ™to go do żonglowania.Wreszcie zamajaczyÅ‚a przed nim zÅ‚owieszcza, ponura i mroczna budowla, pokryta pajÄ…kowatymi wieżyczkami i najeżona ze wszystkich stron postrzÄ™pionymi portykami, równie odpychajÄ…ca jak caÅ‚a purpuÂrowa równina.Z zewnÄ…trz przywodziÅ‚a na myÅ›l wiÄ™zienie, nie paÅ‚ac, ale inaczej wyglÄ…daÅ‚a od Å›rodka.Zbytek i przepych, dziedziÅ„ce z fonÂtannami, miÄ™kkie pluszowe kotary, w powietrzu zapach kwiatów.SÅ‚uÂdzy giÄ™li siÄ™ przed nim w ukÅ‚onach, gotowi do wszelkich usÅ‚ug.ZaproÂsili go na pokoje i już po drodze zdjÄ™li zeÅ„ zakurzone ubranie, wykÄ…Âpali, wytarli puszystymi rÄ™cznikami, ubrali w nowe, wykwintne, ozdoÂbione klejnotami szaty, poczÄ™stowali orzeźwiajÄ…cymi napojami i lodoÂwatym winem srebrzystego koloru, nakarmili nie znanym w smaku, lecz niezwykle delikatnym miÄ™sem, w koÅ„cu ponieÅ›li do wysoko skleÂpionej sali, gdzie w caÅ‚ym majestacie swego urzÄ™du siedziaÅ‚ na tronie Król Snów Simonan Barjazid, szalony, nieobliczalny wÅ‚adca, który z omiatanej wichrami pustynnej ziemi wysyÅ‚aÅ‚ na wszystkie strony Majipooru zÅ‚owieszcze wiadomoÅ›ci.Valentine mógÅ‚ mu siÄ™ przyjrzeć jedynie z daleka.ByÅ‚ to ociężaÅ‚y mężczyzna, z pozbawionÄ… zarostu twarzÄ…, miÄ™sistymi policzkami, gÅ‚Ä™Âboko osadzonymi, podkrążonymi oczami, krótko przyciÄ™tymi wÅ‚osaÂmi.MiaÅ‚ na czole zÅ‚oty, symbolizujÄ…cy wÅ‚adzÄ™ diadem, który byÅ‚ jednoÂczeÅ›nie aparatem pobudzajÄ…cym myÅ›li, wynalezionym tysiÄ…ce lat teÂmu przez innego Barjazida.Po lewej rÄ™ce Simonana siedziaÅ‚ jego syn Cristoph, otyÅ‚y jak ojciec, a po jego prawicy starszy syn Minax, nastÄ™pÂca tronu, mężczyzna o odpychajÄ…cym wyglÄ…dzie, ciemnoskóry, wychuÂdÅ‚y, o ostrym, wysmaganym przez pustynne wiatry obliczu.NiedbaÅ‚ym ruchem rÄ™ki Król Snów rozkazaÅ‚ Valentine'owi rozÂpocząć wystÄ™p.Valentine żonglowaÅ‚ kilkunastoma sztyletami, tak ostrymi, że niecelnie rzucone z Å‚atwoÅ›ciÄ… przeszyÅ‚yby mu ramiÄ™ na wyÂlot.On jednak posÅ‚ugiwaÅ‚ siÄ™ nimi po mistrzowsku, jak Sleet albo i sam Zalzan Kavol.StojÄ…c w miejscu wykonywaÅ‚ nadgarstkami niezauÂważalne dla oka ruchy, a sztylety szybowaÅ‚y wysoko w górze, migocÄ…c ostrym blaskiem stali, po czym z absolutnÄ… dokÅ‚adnoÅ›ciÄ… lÄ…dowaÅ‚y w oczekujÄ…cych na nie dÅ‚oniach.WznosiÅ‚y siÄ™ i opadaÅ‚y, wznosiÅ‚y i opadaÅ‚y, a tor ich lotu stopniowo zaczÄ…Å‚ przybierać ksztaÅ‚t gwiezdneÂgo emblematu Koronala i kiedy Valentine doszedÅ‚ do kulminacyjneÂgo punktu przedstawienia, sztylety zastygÅ‚y w powietrzu z ostrzami skierowanymi na zewnÄ…trz, tworzÄ…c symbol gwiazdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]