Podstrony
- Strona startowa
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci IMN (pdf by kreegorn)
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (4)
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (2)
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (3)
- Robert Jordan Oko Swiata 2
- R 18 07 (3)
- Dziedzictwo Gregory Philippa(1)
- superpamiec
- 02 Mi sistema Aaron Nimzovich, 2009
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Å»adnej.ByÅ‚em coraz bliżej.- Ale ty nie jesteÅ› w stanie już pisać, p-p-prawda? Nie potrafisz ukÅ‚adać wierszy, jeÅ›li t-t-twoja muza nie przelewa czyjejÅ› krwi?- Pieprzysz.- M-m-możliwe, ale to jednak zdumiewajÄ…cy zbieg okolicznoÅ›ci.ZastanawiaÅ‚eÅ› siÄ™ kiedyÅ›, d-d-dlaczego akurat ty ocalaÅ‚eÅ›?WzruszyÅ‚em ramionami i niepostrzeżenie odsunÄ…Å‚em kolejnÄ… stertÄ™ papierów.ByÅ‚em wyższy, silniejszy i bardziej bezwzglÄ™dny niż Billy, ale musiaÅ‚em mieć pewność, że moje dzieÅ‚o nie ucierpi, kiedy chwycÄ™ go wpół, podniosÄ™ z fotela i wyrzucÄ™ z pokoju.- N-n-najwyższa pora, żebyÅ›my spróbowali jakoÅ› zaraÂdzić temu p-p-problemowi -wyjÄ…kaÅ‚ mój mecenas.- Wcale nie - odparÅ‚em.- Najwyższa pora, żebyÅ› sobie poszedÅ‚.PrzesunÄ…Å‚em ostatniÄ… ryzÄ™ papieru i podniosÅ‚em rÄ™kÄ™.Ku swemu zdziwieniu stwierdziÅ‚em, że trzymam w niej mosiężny Å›wiecznik.- Nie ruszaj siÄ™, proszÄ™ - powiedziaÅ‚ Å‚agodnie Billy, celujÄ…c we mnie z ogÅ‚uszacza.ZawahaÅ‚em siÄ™ tylko przez sekundÄ™, a potem parsknÄ…Å‚em Å›miechem.- Ty kurduplowaty, beznadziejny palancie! - sykÂnÄ…Å‚em.- Nie potrafiÅ‚byÅ› pociÄ…gnąć za spust, nawet gdyby od tego zależaÅ‚o twoje życie.RuszyÅ‚em ku niemu, żeby dać mu porzÄ…dnÄ… nauczkÄ™.LeżaÅ‚em z policzkiem przyciÅ›niÄ™tym do kamiennej pÅ‚yty dziedziÅ„ca i jednym okiem otwartym na tyle, że mogÅ‚em dostrzec gwiazdy Å›wiecÄ…ce w dziurach w powÅ‚oce ogromnej kopuÅ‚y.W koÅ„czynach i tuÅ‚owiu czuÅ‚em bolesne mrowienie.ChciaÅ‚em krzyczeć, ale nie byÅ‚em w stanie poruszyć ani jÄ™zykiem, ani szczÄ™kÄ….Nagle zostaÅ‚em podniesiony na nogi i oparty o kamiennÄ… Å‚awkÄ™, dziÄ™ki czemu zobaczyÅ‚em w caÅ‚ej okazaÅ‚oÅ›ci dziedziniec oraz nieczynnÄ… fontannÄ™, którÄ… zaprojektowaÅ‚ Rithmet Corbet.W niestaÅ‚ym blasku przelatujÄ…cych przez niebo meteorów spiżowy Laokoon walczyÅ‚ zawziÄ™cie ze spiżowymi wężami.- P-p-przykro mi, Martin, ale t-t-to szaleÅ„stwo musi dobiec koÅ„ca - rozlegÅ‚ siÄ™ znajomy gÅ‚os.W moim polu widzenia pojawiÅ‚ siÄ™ Smutny Król Billy z narÄ™czem zapisaÂnych kartek.Spory ich stos leżaÅ‚ już u stóp zmagajÄ…cego siÄ™ z gadami TrojaÅ„czyka.Obok staÅ‚a otwarta baÅ„ka z naftÄ….UdaÅ‚o mi siÄ™ zamrugać.OdniosÅ‚em wrażenie, że moje powieki zrobione sÄ… z zardzewiaÅ‚ego żelaza.- DziaÅ‚anie ogÅ‚uszacza p-p-powinno minąć lada chwiÂla - powiedziaÅ‚ Billy.SiÄ™gnÄ…Å‚ do fontanny, wziÄ…Å‚ garść kartek i podpaliÅ‚ je zapalniczkÄ….- Nie! - zdoÅ‚aÅ‚em krzyknąć mimo zaciÅ›niÄ™tych szczÄ™k.PÅ‚omienie taÅ„czyÅ‚y przez kilka sekund, po czym zgasÅ‚y.Billy wrzuciÅ‚ nie dopalone resztki do fontanny, a nastÄ™pnie siÄ™gnÄ…Å‚ po kolejnÄ… porcjÄ™; tym razem zwinÄ…Å‚ kartki w rulon.Po policzkach króla Å›ciekaÅ‚y Å‚zy.- Ty go sprowadziÅ‚eÅ› i ty go m-m-musisz zniszczyć!PróbowaÅ‚em siÄ™ poruszyć, ale osiÄ…gnÄ…Å‚em tylko tyle, że ramiona i nogi wykonaÅ‚y kilka nie skoordynowaÂnych wymachów niczym koÅ„czyny uszkodzonej marioÂnetki.Ból byÅ‚ nie do zniesienia.KrzyknÄ…Å‚em ponownie, a mój udrÄ™czony gÅ‚os odbiÅ‚ siÄ™ echem od marmurów i granitów.Król Billy znieruchomiaÅ‚ na chwilÄ™ i odczytaÅ‚ z kartki, która znajdowaÅ‚a siÄ™ na wierzchu kolejnego narÄ™cza:.Bez wskazówki żadnej ni podporyDźwigaÅ‚em w mojej kruchej Å›miertelnoÅ›ciPotężne brzemiÄ™ wiecznego spokoju,NiezmiennÄ… Å›wiatÅ‚ość, trzy odwieczne ksztaÅ‚ty,Ciążące zmysÅ‚om moim - zimny księżyc.A jako że mym mózgiem rozpalonymStrÄ…ciÅ‚em w otchÅ‚aÅ„ nocy srebrne kwadry,To zdaÅ‚o mi siÄ™, że z dniem każdym blednÄ™,NiknÄ™ jak widmo; i modÅ‚y gorÄ…ceWznosiÅ‚em, aby Å›mierć mnie stÄ…d zabraÅ‚aZ caÅ‚ym brzemieniem trosk mych, a niewÅ‚adnyNic zmienić, przeklinaÅ‚em sam siebie w rozpaczy.Billy wzniósÅ‚ twarz ku gwiazdom, po czym rzuciÅ‚ tÄ™ stronÄ™ na pastwÄ™ pÅ‚omieni.- NIE! - wrzasnÄ…Å‚em najgÅ‚oÅ›niej, jak mogÅ‚em.Jedna noga ugięła siÄ™ pode mnÄ…, opadÅ‚em na kolano, usiÂÅ‚owaÅ‚em jeszcze podeprzeć siÄ™ rÄ™kÄ… i runÄ…Å‚em ciężko na bok.Postać w pÅ‚aszczu chwyciÅ‚a kolejnÄ… porcjÄ™ papieru, zbyt grubÄ…, żeby zwinąć jÄ… w rulon, i spojrzaÅ‚a na pierwszÄ… stronÄ™.UjrzaÅ‚em wtedy twarz bladÄ…,Nie tkniÄ™tÄ… żadnym przyziemnym zmartwieniem,Lecz tak bezkrwistÄ…, jak w ciężkiej chorobie,Co krew wysysa, ale nie zabija,Której Å›mierć nawet nie poÅ‚oży kresu.Ku Å›mierci idÄ…c, widzÄ™ - to nie jej oblicze,I choć majaczy mi coÅ› jak biel Å›niegu,Å»e to jest ta twarz - myÅ›leć mi nie wolno.Król Billy zbliżyÅ‚ zapalniczkÄ™, a w chwilÄ™ potem ta kartka wraz z pięćdziesiÄ™cioma innymi zajęła siÄ™ ogniem.PÅ‚onÄ…ce narÄ™cze wylÄ…dowaÅ‚o w fontannie, on zaÅ› siÄ™gnÄ…Å‚ po wiÄ™cej.- ProszÄ™!.- jÄ™knÄ…Å‚em.ZacisnÄ…Å‚em rÄ™ce na krawÄ™dzi kamiennej Å‚awki i zdoÅ‚aÅ‚em siÄ™ nieco podciÄ…gnąć, walczÄ…c jednoczeÅ›nie z potwornymi skurczami w nogach.- ProÂszÄ™.Trzecia postać nie tyle pojawiÅ‚a siÄ™ obok nas, co raczej ujawniÅ‚a swojÄ… obecność, jakby byÅ‚a tam przez caÅ‚y czas, a Król Billy i ja nie zauważyliÅ›my jej, dopóki pÅ‚omienie nie zaczęły rzucać wystarczajÄ…co silnego blasku.Ogromny, czwororÄ™ki, wykuty z koÅ›ci i stali, Chyżwar skierowaÅ‚ na nas krwistoczerwone spojÂrzenie.Król Billy krzyknÄ…Å‚ coÅ› niezrozumiale i cofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok, ale zaraz potem zaczÄ…Å‚ z jeszcze wiÄ™kszÄ… gorliwoÅ›ciÄ… wrzucać kartki do ognia.PÅ‚atki sadzy i rozżarzone skrawki ulatywaÅ‚y w górÄ™ wraz z gorÄ…cym powietrzem.Stado goÅ‚Ä™bi wzbiÅ‚o siÄ™ z Å‚opotem skrzydeÅ‚ z oplecionej bluszczem konstrukcji kopuÅ‚y.ChwiejÄ…c siÄ™ na nogach, ruszyÅ‚em powoli naprzód.Chyżwar nawet nie drgnÄ…Å‚ ani nie odwróciÅ‚ rubinowego wzroku.- Odejdź! - ryknÄ…Å‚ z pasjÄ… Król Billy, trzymajÄ…c w rÄ™kach pÅ‚onÄ…ce rulony poezji.Nagle przestaÅ‚ siÄ™ jÄ…kać.- Wracaj do otchÅ‚ani, z której wyszedÅ‚eÅ›!OdniosÅ‚em wrażenie, że Chyżwar lekko pochyliÅ‚ gÅ‚owÄ™.Stalowe ostrza i szpikulce lÅ›niÅ‚y w czerwonym blasku pÅ‚omieni.- Mój panie! - krzyknÄ…Å‚em.Nie wiem, czy miaÅ‚em na myÅ›li Smutnego Króla Billy’ego, czy potwora, i nie wieÂdziaÅ‚em tego również w tamtej chwili.ZatoczyÅ‚em siÄ™ i wyciÄ…gnÄ…Å‚em rÄ™kÄ™, by zÅ‚apać Billy’ego za ramiÄ™.Nie byÅ‚o go tam.Jeszcze sekundÄ™ wczeÅ›niej starzejÄ…cy siÄ™ wÅ‚adca staÅ‚ zaledwie metr ode mnie, a teraz zawisÅ‚ bezradnie wysoko nad kamiennÄ… nawierzchniÄ… dziedziÅ„ca.Stalowe ciernie wbijaÅ‚y siÄ™ boleÅ›nie w jego ramiona, tułów i uda, on jednak nadal Å›ciskaÅ‚ w rÄ™kach pÅ‚onÄ…ce fragmenty moich PieÅ›ni.Chyżwar trzymaÅ‚ go niczym ojciec, który przyniósÅ‚ syna, aby go ochrzcić.- Zniszcz go! - krzyknÄ…Å‚ Billy, niezdarnie usiÅ‚ujÄ…c wyrwać siÄ™ z żelaznego uÅ›cisku.- ZNISZCZ GO!Ciężko dyszÄ…c oparÅ‚em siÄ™ o krawÄ™dź fontanny.W pierÂwszej chwili pomyÅ›laÅ‚em, że chodzi mu o Chyżwara.potem, że o poemat.a wreszcie zrozumiaÅ‚em, że o to i o to.Jeszcze ponad tysiÄ…c stron leżaÅ‚o nietkniÄ™Âtych w suchym basenie fontanny.SiÄ™gnÄ…Å‚em po baÅ„kÄ™ z naftÄ….Chyżwar wÅ‚aÅ›ciwie nie poruszyÅ‚ siÄ™, tylko powoli przycisÂnÄ…Å‚ do piersi Króla Billy’ego.Billy wierzgnÄ…Å‚ kilka razy i krzyknÄ…Å‚ bezgÅ‚oÅ›nie, kiedy dÅ‚ugi stalowy kolec wyÅ‚oniÅ‚ siÄ™ z jego stroju arlekina tuż nad mostkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]