Podstrony
- Strona startowa
- Qi Gong Scott Baker Chi Kung in Wing Chun Kung Fu (2)
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Orson Scott Card Mistrz Piesni by mirmor[rtf]
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)
- Gotfryd Keller Romeo i Julia na wsi
- Moorcock Michael Zwiastun Burzy Sagi o Elryku Tom VIII
- The Lord Of The Rings (Collection)
- Dick Philip K Boza inwazja (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- odbijak.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To tak, jakbyÅ›my zabili go wÅ‚asnymi rÄ™kami.- Carl i ten czÅ‚owiek to jedyni ludzie, którzy nam zagrażajÄ….Tylko oni mogÄ… sobie cokolwiek skojarzyć.- I nie czuÅ‚abyÅ› siÄ™ podle, gdyby ten facet zabiÅ‚ Carla?- Przecież nie proszÄ™ ciÄ™, żebyÅ› go zamordowaÅ‚.ProszÄ™ ciÄ™ tylko, żebyÅ› z nimi nie jechaÅ‚.- Ale gdybyÅ›my wiedzieli.- Hank, co ty wÅ‚aÅ›ciwie chcesz zrobić? Chcesz ostrzec Jenkinsa?- Uważasz, że nie powinienem?- I co mu powiesz? Jak uzasadnisz swoje poÂdejrzenia?UciekÅ‚em wzrokiem w bok, potem spojrzaÅ‚em na talerz.MiaÅ‚a racjÄ™: nie mogÅ‚em go ostrzec, jednoczeÅ›nie ukrywajÄ…c fakt, że wiem, co jest - a raczej co byÅ‚o - na pokÅ‚adzie samolotu.- ZresztÄ…, może go wcale nie zabije - dodaÅ‚a.- Przecież tylko teoretyzujemy.Równie dobrze może zabrać pieniÄ…dze i zniknąć.Nie wierzyÅ‚em w to i nie sÄ…dzÄ™, żeby ona w to wierzyÅ‚a.GrzebaliÅ›my w talerzach, niewiele jedzÄ…c.- Nie masz wyboru, Hank.WestchnÄ…Å‚em.Znowu to samo, znowu wmawiamy sobie, że nie mamy wyboru.- Pat - mruknÄ…Å‚em.- Jaki pat?- Zwyczajny.Nie dowiemy siÄ™, czy to on, dopóki nie bÄ™dzie po wszystkim.ZamyÅ›lona spojrzaÅ‚a na AmandÄ™.Dziecko miaÅ‚o sztyÂwno uniesione ramiona: jednym celowaÅ‚o we mnie,drugim w SarÄ™.Jakby próbowaÅ‚o chwycić nas za rÄ™ce.Nagle zapragnÄ…Å‚em go dotknąć, ale nie dotknÄ…Å‚em.WiedziaÅ‚em, że jeÅ›li to zrobiÄ™, natychmiast zacznie pÅ‚akać.- MoglibyÅ›my zadzwonić do Detroit, do FBI - zaÂsugerowaÅ‚a.- I spytać o agenta Baxtera.- Za późno.O tej porze nikogo tam nie ma.- Możemy zadzwonić rano.- UmówiÅ‚em siÄ™ z nimi na dziewiÄ…tÄ….Przed dziewiÄ…ÂtÄ… nikogo tam nie zastaniesz.- No to siÄ™ trochÄ™ spóźnisz.Pójdziesz do biura, ja zadzwoniÄ™ do Detroit, a ty zadzwonisz do mnie.- A jeÅ›li agent Baxter nie istnieje?- To nie pojedziesz.Powiesz Carlowi, że przed chwilÄ… telefonowaÅ‚am, że dziecko zachorowaÅ‚o i musisz wracać do domu.- A jeÅ›li Baxter jest prawdziwym agentem?- To pojedziesz i zaprowadzisz ich do samolotu.NachmurzyÅ‚em czoÅ‚o.- Tak czy inaczej ryzykujemy.- Ale przynajmniej coÅ› siÄ™ zacznie dziać.Koniec z czekaniem, wszystko siÄ™ wyjaÅ›ni.Amanda wydaÅ‚a krótki sondujÄ…cy okrzyk.Sara doÂtknęła jej rÄ™ki.WbiÅ‚em wzrok w talerz z kurczakiem, zimnym i nie dojedzonym.- NiedÅ‚ugo wyjedziemy, Hank, zobaczysz - szepÂnęła, jakby pocieszaÅ‚a dziecko, nie mnie.- Wyjedziemy i wszystko bÄ™dzie dobrze.Zabierzemy pieniÄ…dze, zmieÂnimy nazwisko, znikniemy i wszystko dobrze siÄ™ skoÅ„Âczy.Kilka minut po północy obudziÅ‚a mnie Amanda.Nocami też miewaÅ‚a ataki pÅ‚aczu, lecz przedtem zawsze artykuÅ‚owaÅ‚a caÅ‚Ä… seriÄ™ charakterystycznych odgÅ‚osów przypominajÄ…cych gulgotanie indyka przerywane czkawkÄ….WÅ‚aÅ›nie dlatego otworzyÅ‚em oczy, bo zagulgotaÅ‚a: zaczęła cicho, cichuteÅ„ko - przypominaÅ‚o to warkot silnika mruczÄ…cego na jaÅ‚owym biegu - lecz stopniowo podkrÄ™caÅ‚a regulator, sposobiÄ…c pÅ‚uca do wydania przenikliwego wrzasku, od którego drżaÅ‚y szyby w oknach.WyÅ›liznÄ…Å‚em siÄ™ spod koca, na bosaka podbiegÅ‚em do koÅ‚yski i wziÄ…Å‚em dziecko na rÄ™ce.Sara leżaÅ‚a na brzuchu i gdy zostaÅ‚a sama, chwyciÅ‚a moja poduszkÄ™ i przytuliÅ‚a jÄ… do piersi.KoÅ‚ysaÅ‚em AmandÄ™ w ramionach i szeptaÅ‚em:- Ciiiicho, ciiiicho.Nie tak Å‚atwo daÅ‚a siÄ™ uspokoić, o nie.Swój opór zapowiedziaÅ‚a skrzekliwym piskiem, dÅ‚ugim i stÅ‚umioÂnym, jakby siÄ™ jej odbiÅ‚o, wiÄ™c żeby nie obudziÅ‚a Sary, czym prÄ™dzej wyniosÅ‚em maÅ‚Ä… do goÅ›cinnego pokoju po drugiej stronie korytarza.UsiadÅ‚em na łóżku i otuÂliÅ‚em jÄ… pledem.PolubiÅ‚em te nocne czuwania z Amanda.Wtedy i tylko wtedy dochodziÅ‚o miÄ™dzy nami do kontaktu fizycznego, bo za dnia nie pozwalaÅ‚a siÄ™ dotknąć.TymÂczasem nocÄ… mogÅ‚em trzymać jÄ… w ramionach, gÅ‚adzić po twarzy, lekko caÅ‚ować w czoÅ‚o.Tak, tylko nocÄ… potrafiÅ‚em jÄ… uspokoić, obÅ‚askawić i uÅ›pić.BolaÅ‚o mnie, że tak czÄ™sto pÅ‚acze; ciążyÅ‚o to na mnie jak poczucie winy.Ilekroć ze mnÄ… zostawaÅ‚a, natychÂmiast zaczynaÅ‚a Å‚kać.Pediatra nie wiedziaÅ‚, kiedy dziecko z tego wyroÅ›nie, ale twierdziÅ‚, że to na pewno przejÅ›ciowe, że to tylko krótki okres wzmożonej wrażÂliwoÅ›ci na nowe Å›rodowisko.Wszystko rozumiaÅ‚em, wierzyÅ‚em, że ma racjÄ™, lecz mimo nieustannych wysiÅ‚Âków z mojej strony pÅ‚acz Amandy nie pozostawaÅ‚ bez wpÅ‚ywu na uczucia, jakimi jÄ… darzyÅ‚em.ByÅ‚y okrutnie ambiwalentne, tak że kiedy zostawaliÅ›my sami, współÂczucie i ojcowska troska mieszaÅ‚y siÄ™ z lekkÄ… odrazÄ…, jakby jej pÅ‚acz stanowiÅ‚ zapowiedź skazy charakteru, wrodzonÄ… drażliwość i nerwowość, jakby mnie swym Å‚kaniem osÄ…dzaÅ‚a, odrzucajÄ…c mojÄ… miÅ‚ość.Tymczasem nocÄ…, nie wiadomo z jakiego powodu, byÅ‚o zupeÅ‚nie inaczej.Wszystkie przeszkody znikaÅ‚y.Amanda akceptowaÅ‚a mnie, a ja odczuwaÅ‚em gwaÅ‚towÂny przypÅ‚yw miÅ‚oÅ›ci i czuÅ‚oÅ›ci.PrzytknÄ…Å‚em twarz do jej twarzyczki, by chÅ‚onąć delikatny, mydlany zapach jej ciaÅ‚a.TuliÅ‚em jÄ… do piersi, a ona badaÅ‚a rÄ…czkami mój nos, oczy i uszy.- Ciii.- szepnÄ…Å‚em znowu i wypowiedziaÅ‚em jej imiÄ™.W pokoju byÅ‚o zimno, a w kÄ…tach czaiÅ‚ siÄ™ mrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]