Podstrony
- Strona startowa
- Szczypka Jozef Kalendarz Polski
- Kurs Linux dla poczatkujacych i nie tylko
- Hogan James P Giganci T 3 Gwiazda gigantow
- Cook Robin Wstrzas
- Czarnecki Piotr Koncepcja umyslu . (2)
- [Alexandre Dumas] Il Conte di Montecristo
- Kossakowska Maja Lidia Siewca W
- Harry Harrison Planeta Smierci 2
- Russell Elliott Murphy Critical Companion to T. S. Eliot, A Literary Reference to His Life and Work (2007)
- r1291
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- slaveofficial.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomaszerował sprężystym i żwawym krokiem do Saskiego Ogrodu, co niektórym przechodniom wydawało się komiczne, bo spoglądali na małego człowieczka w ciemnym paltocie, żółtych bucikach, z laseczką, który wyglądał na śmiesznego eleganta z miasteczka w byłej płockiej guberni, miał baczki przydługie i skośnie przycięte, policzki nazbyt po goleniu upudrowane, pierścienie na palcach, krok zabawnie taneczny, zbyt długi dla nóżek tak krótkich, które jednak chciały poruszać się bardzo po męsku, posuwiście, z pewną gracją, a zarazem pewnością, jaką daje mężczyźnie smukła i wysoka sylwetka.Szedł więc krawiec Kujawski, już nieco uspokojony, odwiedzić sędziego, wymienić z nim pogląd na sytuację, a może także nakłonić do sprzedaży przepięknej miniatury na drzewie, przedstawiającej sześćdziesiąt osiem postaci ludzi i zwierząt, zgromadzonych na wiejskim jarmarku flamandzkim w połowie siedemnastego stulecia.Lecz nie doszedł, ponieważ na ulicy Niecałej żandarmi zagarnęli go do "budy", a kiedy usiłował dowodzić, że szyje spodnie dla wyższych dowódców niemieckich, zdzielili go kolbą przez plecy tak boleśnie, że stracił oddech, zakręciło mu się w głowie i natychmiast umilkł.Tak wszedł w swój wiek dojrzały.W celi zachował milczenie, a kiedy kilka razy się odezwał, to tylko w nadziei, że pocieszy i uspokoi swych towarzyszy niedoli.Już wiedział, że przyjdzie mu umrzeć pod murem warszawskiej kamienicy.Znał ten proceder publicznych egzekucji, szalejący na mieście od pewnego czasu.Że bał się śmierci, to pewne, ale godność własna nie pozwoliła mu okazać lęku.Noc przebył na modlitwie i rozmyślaniach o świecie.Tak zaczęła się starość, której, gdy był jeszcze krawcem na ulicy Marszałkowskiej, nie doświadczył, bo miał wtedy dopiero czterdzieści lat i duże nadzieje na przyszłość.Ale ostatniej nocy pożegnał wszystkie nadzieje.Świt powitał z pogodnym spokojem.Ten zwykły krawiec, człowiek najbanalniejszy pod słońcem, dość, prawdę mówiąc, zabawny i pyszałkowaty w swej taniej próżności, może nawet zgoła niemądry, który wciąż skrycie wierzył, że na reumatyzm najlepiej spać w łóżku z kotem, bo reumatyzm po pewnym czasie wejdzie w kota i bez reszty opuści zbolałe członki, otóż ten zwykły, prosty człowiek z byłej płockiej guberni, co w dzieciństwie powtarzał wierszyk - "Kto ty jesteś, Polak mały, jaki znak twój, orzeł biały!" - co niezbyt Żydów lubił, Moskali nie znosił, Niemcami gardził lękliwie, a o innych ludziach mało albo i zgoła nic nie wiedział, ten krawczyna chrześcijański, który na belach żydowskiego szewiotu zrobił majątek, a potem marzył naiwnie o wzniosłej roli mecenasa artystów, dostąpił na kilka godzin przed śmiercią cudu wtajemniczenia.I oto rzeczy dotąd zakryte - zobaczył całkiem wyraźnie, w pełnej ich istocie, sensie i przemijaniu.Ale nawet ten cud był cokolwiek banalny, jak zresztą wszystko, co dotyczyło krawca Kujawskiego.Bo jest sprawą powszechnie wiadomą, iż wielka mądrość dana jest na koniec przyzwoitym ludziom, a odebrana szubrawcom.Bo czymże jest ta największa i najbardziej tajemna mądrość człowieka, jeśli nie nazywaniem dobrym tego, co dobre, a złym tego, co złe? I właśnie w tej mierze zwykły krawiec, który miał wyborny sznyt nożyc, przewyższył wielu późniejszych filozofów i proroków.Lecz gdyby nawet nie miał tego sznytu wybornego, i tak byłby ich przewyższył, ponieważ nosił w sercu miarę sprawiedliwości, dobroci i miłości bliźniego.Więc umierając pod murem warszawskiej kamienicy, umierał bardzo godnie i pięknie, wybaczywszy uprzednio swoim mordercom, bo wiedział, że oni także umrą, a śmierć nie oczyści ich z hańby.Wybaczył wszystkim ludziom i całemu światu, który uznał za źle urządzony i sprzeciwiający się zamysłom Boga, ponieważ chciał świata, w którym każdy będzie wolnym człowiekiem, bez względu na swoją rasę, narodowość, światopogląd, kształt nosa, sposób bycia i numer obuwia.Nawet o tym numerze obuwia wtedy pomyślał, ponieważ nie operował kategoriami filozoficznymi, lecz bogactwem swoich banalnych i może nawet zgoła głupich obserwacji, dokonywanych z perspektywy krawca, który bierze miarę na parę spodni.I cóż z tego, skoro jednak okazał się przenikliwszy od owych profetycznych zbawców i naprawiaczy świata, którzy mieli przyjść po nim i znów liczyć ludziom kości, tropić ich pochodzenie, jeśli nie rasowe, to klasowe bez wątpienia, zakładać im obroże jak smorgońskim niedźwiedziom, by tak zawsze tańczyli, jak im zagra zwycięska garmoszka w rozpędzonej po Europie, potężnej i nie znającej żadnych cugli, gogolowskiej trojce.Umarł pod ścianą kamienicy, a gdy oprawcy wrzucili jego ciało na platformę i odjechali, jakaś kobieta umoczyła chusteczkę w krwi krawca, krzepnącej na chodniku, i uniosła z sobą jak pieczęć ludzkiego męczeństwa.Tak oto wszedł do panteonu bohaterów narodowych, choć wcale tego nie pragnął i nawet w ostatniej chwili nie przemknęła mu przez głowę myśl, że jest bohaterem.Wiedział, w tej ostatniej chwili, że jest porządnym człowiekiem, dobrze życzył światu, bliźnim, a także Polsce, którą na swój zaściankowy sposób kochał przez całe życie.Ale nie wiedział, że będzie bohaterem, a gdyby o tym wiedział, wyraziłby stanowcze życzenie, aby go skreślono.Potem było już za późno! Zaprzeczając jego ideałom wolności i wyszydzając jego proste, krawieckie życie, wyniesiono na ołtarze jego śmierć, jako przykład i wzór.Ale nigdy nie było wyjaśnione do końca, na czym mianowicie przykład ten polegał.Bądź co bądź wyszedł na miasto z zamiarem odbycia spaceru w Saskim Ogrodzie.Czy te spacery miały być przykładem? Czy może raczej sposób, w jaki prowadził nożyce? Albo jego umiłowanie fałszywych sygnetów herbowych? To nie zostało nigdy wyjaśnione.Tylko jego śmierć miała się liczyć, jakby śmierć w ogóle cokolwiek znaczyła, oddzielona od życia, które ją poprzedzało.XIDrogi towarzyszu partyjny Stuckler, nie przychodziłbym do pana, żeby się spierać o jakąś Żydówkę.- To jest rzetelny informator - odrzekł Stuckler.- Kręcił się wśród warszawskich Żydów przez kilka lat.Dobrze ich znał.- Może i znał, towarzyszu partyjny Stuckler, lecz ta osoba należy do grona moich starych przyjaciół.Stuckler przygładził włosy na skroniach.Podniósł na M~ullera spokojne, trochę senne oczy.- A jeśli nawet to jest wdowa po oficerze? - rzekł miękko.- Chyba nie stanie się nic złego, jeśli ją zatrzymamy.- Nie przychodzę w sprawie wdowy po oficerze polskim, ale w sprawie mojej dobrej znajomej - rzekł M~uller z naciskiem.- Nic nie macie do tej kobiety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]