Podstrony
- Strona startowa
- 3 HMS Surprise
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony
- Alistair Maclean Pociag Smierci (3)
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 2 z 2 (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair MacLean Athabaska
- Alistair Maclean Tabor (3)
- Alistair MacLean Goodbye
- Foundations of Object Oriented Languages Kim B. Bruce
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powoli mówił dalej:- Nasz konwój wiezie dość samolotów i paliwa, aby całkowicie zmienić charakter wojny w Rosji.Hitlerowcy nie cofną się przed niczym, powtarzam: przed niczym, aby nie dopuścić konwoju do Rosji.Nigdy nie wprowadzałem was w błąd ani nie oszukiwałem.Nie uczynię tego i teraz.Wiadomości są złe.Na naszą korzyść działają jedynie: szybkość i, mam taką nadzieję, moment zaskoczenia.Będziemy próbowali przedrzeć się wprost do Przylądka Północnego.Cztery ważne czynniki działają przeciw nam.Zauważyliście, jak bez przerwy pogarsza się pogoda.Obawiam się, że zbliżamy się do strefy wyjątkowych warunków atmosferycznych, wyjątkowych nawet dla Arktyki.To może, powtarzam: może przeszkodzić atakom łodzi podwodnych.Z drugiej zaś strony możemy zgubić niektóre mniejsze jednostki eskorty.Nie mamy czasu na ucieczkę lub ominięcie złej pogody.FR 77 będzie szedł prosto do celu.A to oznacza, że lotniskowce prawie na pewno nie będą mogły użyć do osłony swoich myśliwców.Mój Boże, czyżby on stracił rozum? - zastanawiał się Nicholls.- Odbiera tę resztkę ducha, która pozostała.Jeśli w ogóle pozostała.Cóż, do diabła.- Po drugie - głos brzmiał spokojnie, nieugięcie - nie zabieramy z konwojem statków ratowniczych.Nie będzie czasu na zatrzymanie się.Zresztą wiecie, co spotkało „Stockport" i „Zafaaran"1.Bezpieczniej jest w szyku.Po trzecie, wiemy, że dwie, a możliwe, że i trzy grupy niemieckich łodzi podwodnych rozlokowane są wzdłuż siedemdziesiątego równoleżnika, a nasi agenci wywiadu donoszą z Norwegii o intensywnych przygotowaniach niemieckich bombowców.W końcu mamy powody przypuszczać, że „Tirpitz" przygotowuje się do wyjścia w morze.- Znów przerwał.Wydawało się, że na czas dłuższy.Wiedział, jak wielkim wstrząsem są jego słowa, i dawał czas, aby sobie uzmysłowiono ich sens.- Nie potrzebuję wam mówić, co to znaczy.Niemcy mogą zaryzykować wysłanie „Tirpitza", by zatrzymał konwój.Admiralicja przypuszcza, że tak właśnie postąpią.W końcowej części rejsu główne jednostki naszej floty - możliwe, że będą to lotniskowce „Victorious" i „Furious" oraz trzy krążowniki - będą szły równolegle do nas, w odległości dwunastu godzin żeglugi.Nasze dowództwo długo czekało na taką okazję.My mamy być przynętą, która zwabi zwierza do pułapki.Możliwe, że coś się nie uda.Najdoskonalsze plany.może pułapka nie zatrzaśnie się na czas.Mimo to konwój musi się przedrzeć.Jeśli samoloty nie będą mogły wystartować z lotniskowców, „Ulisses" osłoni ucieczkę konwoju.Wiecie, co to znaczy.Myślę, że wszystko jest jasne.Nowy atak kaszlu, nowa długa przerwa.Gdy kapitan znów zaczął mówić, głos miał zupełnie zmieniony.Mówił bardzo cicho.- Wiem, czego od was wymagam.Wiem, że jesteście zmęczeni, pozbawieni nadziei, złamani na duchu.Nikt nie wie lepiej, co przeszliście, jak bardzo potrzebujecie odpoczynku, jak bardzo na niego zasłużyliście.Będziecie mieli odpoczynek.Osiemnastego cała załoga idzie w Portsmouth na dziesięć dni urlopu, potem stajemy w Aleksandrii celem dokonania przeróbek.- Powiedział to mimochodem, jakby słowa te nie miały żadnego znaczenia.- Lecz przedtem, wiem, że brzmi to okrutnie, nieludzko, przedtem wymagam od was, żebyście jeszcze raz przeszli przez wszystko najgorsze, może nawet gorsze niż kiedykolwiek.Nie mogę tego odmienić.Nikt nie może.- Każde zdanie było podkreślone długą pauzą.Trudno było chwytać te słowa, tak ciche i odległe.- Nikt nie ma prawa żądać tego od was, a najmniej ja, najmniej ja.Lecz wiem, że podołacie.Wiem, że nie zawiodę się na was.Wiem, że wy przeprowadzicie „Ulissesa" przez wszystko.Życzę powodzenia.Niech was Bóg błogosławi.Dobranoc.Wyłączono głośniki.Milczenie trwało nadal.Nikt nie odzywał się, nikt nie poruszał.Nawet powieki nie drgnęły.Ci, którzy patrzyli na głośniki, nadal wpatrywali się w nie lub spoglądali na własne ręce, na żarzące się niedopałki zakazanych papierosów, nieczuli na dym gryzący zmęczone oczy.Wydawało się, że każdy pragnął samotności, aby zajrzeć do własnej duszy, uporządkować myśli, a wiedział, że jeśli spotka czyjś wzrok - już nie będzie sam.Dziwny spokój, nienaturalna cisza, milczące porozumienie tak rzadko spotykane wśród ludzi.Zasłona unosi się i opada.Nie można zapamiętać, co się ujrzało.Każdy wie, że coś zobaczył, lecz wie również, że to nigdy się nie powtórzy w tej samej formie.Zdarza się to rzadko, nazbyt rzadko; niezwykłej piękności zachód słońca, urywek wielkiej symfonii, przerażająca cisza na rozległych arenach Madrytu i Barcelony, gdy szpada największego z matadorów zadaje nieunikniony cios.Hiszpanie mają na to określenie: „moment prawdy".Zegar w izbie chorych niezwykle głośno cykał minutę, może dwie.Z głębokim westchnieniem, jakby wieki całe nie oddychał, Nicholls poszedł za zasłonę do rozsuwanych drzwi i przekręcił kontakt.Spojrzał na Brooksa, znów się odwrócił.- Cóż, Johnny? - zabrzmiał cichy i prawie kpiący głos.- Nic nie rozumiem - pokręcił głową Nicholls.- Początkowo myślałem, że ma zamiar zrobić z tego.no.nastraszyć ich tak, żeby mieli dusze na ramieniu.I na Boga - mówił z podziwem - właśnie to uczynił.Zebrał na kupę: sztormy, „Tirpitza", hordy łodzi podwodnych, a mimo to.- głos mu się załamał.- A mimo to - jak echo przedrzeźniał Brooks.- Właśnie o to chodzi.Nadmiar inteligencji, oto co w dzisiejszych czasach dokucza młodym lekarzom.Widziałem cię, jakeś siedział niby jaki psychiatra, z całych sił analizując możliwe efekty, jakie to przemówienie wywoła w umysłach zranionych rycerzy, nie próbując nawet samemu zastanowić się nad jego treścią.- urwał i ciągnął spokojniej: - To było świetne przemówienie, Johnny.Nie, te słowa są nieodpowiednie, nie było tam nic wystudiowanego.Nie widzisz? Najczarniejszy obraz, jaki można namalować.Wskazał, jak można w najwyszukańszy sposób popełnić samobójstwo.Bez srebrnych obić, bez obiecanek, nawet Aleksandrię wspomniał mimochodem, jak jakąś uboczną myśl.Podnosił na duchu, a potem strącał w dół.Żadnych wezwań, żadnej nadziei ani próśb.A mimo wszystko to był potężny apel.Co to było, Johnny?- Nie wiem.- Zaniepokojony Nicholls gwałtownie podniósł głowę, uśmiechnął się niewyraźnie.- Może to nie był apel? Słuchaj pan! - bezszelestnie rozsunął drzwi, zgasił światło.Trudno było nie poznać dudniącego, chropowatego głosu Rileya, który brzmiał nisko i mocno.-.po prostu bzdury.Aleksandria? Śródziemne? Nie w naszym życiu, bracie.Nigdy nie zobaczymy.Nawet nigdy już nie ujrzymy Scapa.Kapitan Richard Vallery, D.S.O.1 Drugi raz chce zdobyć ten order! A może nawet V.C.?2 Chce.Ale, na Boga, nie zdobędzie! W każdym razie nie na mój koszt.Jeśli tylko będę mógł, to przeszkodzę! „Wiem, że się na was nie zawiodę" - przedrzeźniał kapitana, piejąc cienkim głosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]