Podstrony
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (4)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Cornwell Bernard Trylogia Arturiańska Tom 3 Excalibur
- Elkeles Simone Prawo przyciągania
- Czarnecki Piotr Koncepcja umyslu w filozofii De
- Wilbur Smith Odglos Gromu
- Chmielewska Joanna Pech (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- protectorklub.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż mgła, która powlekała zatokę, wreszcie się rozproszyła, pozostały gęste ciemności.Ross zauważył, że nawet ognie i flary były teraz przyćmione i jakby mniej liczne.Szli wąskim przejściem między murami, które połyskiwały nikłą poświatą.Trzech owiniętych w płaszcze Foanna maszerowało na czele swoim szczególnym, płynnym krokiem.Za nimi szli Ashe i Ross, a pochód zamykał tuzin okrytych kolczugami gwardzistów.Zaczęli się wspinać na pochylnię.Ross zerknął na towarzysza.Ziemski agent nosił szary płaszcz na modłę Foanna, który jednak nie zmieniał co chwila koloru, jak to się działo u tajemniczych tubylców.Gdy Gordon rozsunął poły, ukazała się elastyczna zbroja.Rossa nurtowały pytania.Chciał położenie pozycję Ashe'a wśród Hawaikańczyków.Co tak zmieniło jego położenie, że, będąc początkowo więźniem na zamku Zahura, wszedł w bliską komitywę z najbardziej przerażającą inne ludy rasą na tej planecie?!Pochylnia kończyła się ślepą ścianą, a tuż przed nią jeszcze węższe przejście odbiegało pod ostrym kątem w lewo.Jeden z Foanna skinął nieznacznie na gwardzistów, którzy wykonali sprawny zwrot w tył i odmaszerowali.Teraz Foanna wyciągnęli różdżki.W jednolitej powierzchni pokazał się otwór.Zmiana zaszła tak szybko, że Ross nie wychwycił żadnego ruchu.Po przekroczeniu tak powstałych drzwi znaleźli się nagle w innym świecie.Zmysły Rossa, wyostrzone i czujne, poszukiwały wokół czegoś na poparcie jego głębokiego przeświadczenia, że twierdza stanowi dzieło bardziej zagadkowej cywilizacji niż te, które wznosiły na wybrzeżu zamki lub budowały korwety.Lud Foanna nie należał prawdopodobnie do tej samej rasy, a może nawet do tego samego gatunku, co reszta tubylczych plemion Hawaiki.Ich szaty, z początku mieniące się szaro i ciemnoniebiesko, teraz spłowiały, zbielały, stały się cieńsze, a każdy z maszerującej trójki przybrał niewyraźny kształt opalizującej kolumny.Ashe znów chwycił Rossa za ramię i poinformował go ledwo słyszalnym szeptem:- One są mistrzyniami iluzji.Pamiętaj, nie wierz we wszystko, co zobaczą twoje oczy.Mistrzyniami? A więc to były kobiety, a przynajmniej samice.Iluzja.No tak, zdążył się przekonać, że wzrok płata mu figle.Z trudem odróżniał szaty od ścian, jakby płynęły przed nim ledwie cienie cieni.Kolejna ślepa ściana; tu też pojawił się otwór, z którego wionęła na Rossa tak silna fala obcości, że poczuł się niczym w objęciach sztormowej wichury.Kiedy jednak przystanął, niezdecydowany pomimo zachęcającego gestu Ashe'a, przekonał się, że nie ma tu atmosfery wrogości, jaką odczuwał w obecności Łysawców.Obcy - tak.Nieprzychylni jego rodzajowi - nie.- Masz rację, młodszy bracie.Ktoś wypowiedział na głos te słowa, czy też zabrzmiały wyłącznie w jego głowie?Ross znalazł się w dziwnym miejscu.Pod stopami widział ciemny błękit - błękit ziemskiego nieba o zmierzchu.Tu i ówdzie migały na nim świetlne punkciki, jaśniejsze i piękniejsze niż ziemskie gwiazdy.Ściany.Czy tu w ogóle były ściany? Jak nazwać te zmieniające położenie, rozkołysane niebieskie zasłony, przetykane srebrzystymi liniami, ułożonymi w symbole i słowa, które oszołomiony mózg Rossa zaczynał rozumieć?Ciągły ruch, ani chwili wytchnienia.Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie znieruchomiały falujące zasłony, a pod stopami nie mieli już nieba, ale miękką warstwę szarej, żywej trawy, z której ulatywały korzenne zapachy.Po raz pierwszy Ross ujrzał Foanna w pełnej okazałości.Co się stało z ich płaszczami? Czy odrzuciły je podczas marszu.czy lotu.w tym zadziwiającym pomieszczeniu? A może niematerialne okrycia rozpłynęły się po prostu? Patrząc w zdumieniu na stojące przed nim trzy postacie, Ross wiedział, że takimi nie widzieli ich nawet służący i gwardziści.Tylko czy to, co miał przed sobą, to rzeczywistość, czy też obraz sztucznie wywołany w jego wyobraźni?- Rzeczywistość, młodszy bracie, rzeczywistość! - I znów odpowiedź, która zabrzmiała nie wiadomo gdzie.Miały humanoidalne kształty i były bez wątpienia kobietami.Gdy znikły maskujące płaszcze, ukazały się srebrzyste kombinezony bez rękawów, opięte w talii pasami z niebieskich kamyków.Tylko włosy i oczy zdradzały nieziemski rodowód.Włosy, które spływały poniżej ramion, także były srebrzyste.Skręcały się i falowały, jakby żyły własnym życiem.Za to oczy.Ross zajrzał w złote źrenice i przez kilka sekund stał jak skamieniały.W końcu, przerażony, z trudem odwrócił wzrok.Śmiech? Nie, nie usłyszał śmiechu, ale odebrał wrażenie wesołości, zaprawionej odrobiną szacunku.- Masz całkowitą słuszność, Gordoon.On też należy do twojego rodzaju.Nie jest mięsem czarownic.- Ross wyczuł w tym przekazie cień smutku i niechęci.- Oto właśnie Foanna.- Głos Ashe'a złamał zaklęcie.- Pani Ynlan, pani Yngram, pani Ynvalda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]