Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Professional Feature Writing Bruce Garrison (2)
- Microsoft Office 2003 Super Bible
- Makuszynski Kornel Po mlecznej drodze (2)
- Nienacki Zbigniew Niesamowity dwor scr
- Davidson Mary Janice Królowa Betsy 01 Nieumarła i niezamężna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bless.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Służbowo zostałam przeniesiona do Miastoprojektu „Stolica” na Królewskiej i tam zaprzyjaźniłam się z Ewą i Tadeuszem, którzy występują sporadycznie w kilku moich utworach.Po raz pierwszy w Studniach przodków.W biurze spadły na mnie różne dyrdymały, prawie niegodne wzmianki, z całą pewnością do jakiejś stołówki pracowniczej w Grodzisku Mazowieckim dorabiałam sanitariaty i oceniałam stan budynków do rozbiórki albo remontu na Wroniej.Beznadziejne zajęcia.Już bardziej interesujące stały się założenia na rozbudowę Instytutu Biologii na uniwersytecie, gdzie przeżyłam ciężkie chwile.Mój stosunek do liszek i wszelkich wijących się stworzeń nie uległ zmianie, nadal nie mogłam na to nawet patrzeć.Tymczasem tam, na tej biologii, oprowadzano mnie wszędzie, bo musiałam ściśle precyzować potrzeby pomieszczeń, i w jednym z nich trafiłam na scenę, która może się przyśnić.Dwa padalce usiłowały spożyć jedną dużą rosówkę.Jeden postępował idiotycznie, rozdziawiał paszczę w połowie pożywienia, nie dawał rady go ukąsić, zatem lizał.Drugi miał więcej rozumu, zaczynał od ogona, a może to była głowa, w każdym razie któryś koniec.Dzięki posiłkowi zorientowałam się, gdzie padalec ma przód, a gdzie tył, ale nie była to wiedza moich marzeń, stałam tam jak skamieniała, patrząc na to przez długą chwilę, aż przełamałam paraliż, wyraźnie czując, że bezwzględnie i natychmiast muszę popatrzeć na cokolwiek innego.Rozejrzałam się w rozpaczliwym poszukiwaniu widoku neutralnego i utkwiłam wzrok w wielkim słoju z płatkami owsianymi.Już zaczęłam doznawać ulgi, kiedy nagle okazało się, że wśród tych płatków owsianych żeruje olbrzymia ilość śmiertelnie wstrętnych czerwonych robaczków i cała zawartość jest ruchoma.Co przeżyłam, to moje.Dławiąc się nieco, wyszłam stamtąd znacznie szybciej, niż powinnam była ze względów służbowych.Resztę wymogów pomieszczenia opisałam za drzwiami.W trakcie zmagań z Instytutem Biologii przecięłam sobie rękę szkłem ornamentowym z drzwi, wcale nie dlatego, że był przeciąg, tylko najzwyczajniej w świecie postanowiłam tego Diabła zabić.Wracaliśmy do domu z przyjęcia u narzeczonej Witka, drugiej Alicji, obecnie żony, i Wojtek zdążył wyprowadzić mnie z równowagi na schodach.Należało go już na tych schodach zabijać, byłoby łatwiej, ale nie wiadomo, dlaczego wolałam w mieszkaniu, w dodatku w grę wchodziło wyłącznie uduszenie go gołymi rękami, nic innego nie dałoby mi dostatecznej satysfakcji.Uciekł przede mną i zamknął oszklone drzwi, a co nastąpiło potem, nie wiem dokładnie, ponieważ na moment świat zniknął mi z oczu.Kiedy przyjechało pogotowie, byłam już znacznie bardziej rozwścieczona na siebie niż na niego, kretyński pomysł, przez głupiego chłopa uszkodzić sobie prawą rękę, idiotka, tak jakbym nie miała w kuchni tłuczka, noża i różnych innych przyrządów! Oślica.Nad szaleńcami Pan Bóg czuwa, w pogotowiu miał dyżur doktor Węgrzyn, specjalista od chirurgii ręki, bezapelacyjnie najlepszy na świecie.Zupełnie przypadkowo miał przy sobie swoje własne, prywatne narzędzia, w tym igły, które później oglądałam.Wyglądały jak wygięta rzęsa.Doktor Węgrzyn to w ogóle nie lekarz, tylko artysta.Nie, za małe słowo, odpowiedniego w ogóle nie znam.Szył mnie półtorej godziny i wykonał arcydzieło niewiarygodne, nad którym inni lekarze wyłącznie cmokali w podziwie.Uratował mi rękę w pełni, jedyne, co sprawia mi trudność, to pisanie.Dlatego wszystko piszę na maszynie.W gipsie chodziłam siedem tygodni.Dostałam oczywiście zwolnienie lekarskie, ale co z tego, biologiczne założenia miały swój termin i osobiście byłam za niego odpowiedzialna.Przychodziłam do biura i dyktowałam maszynistce tekst z własnych notatek, spóźniłam się zaledwie o tydzień.Przez ten gips mogę wreszcie jakieś wydarzenia ulokować we właściwym czasie.Przede wszystkim upiłam się u Tadeusza.I też przestaję rozumieć cokolwiek.Imieniny Tadeusza wypadają dwudziestego ósmego października, przez całe lata trwałam w poglądzie, że były to właśnie jego imieniny, tymczasem nic podobnego, przyjęcie odbyło się późną wiosną.Tego jestem już pewna, bo po zdjęciu gipsu wyjechałam na letnie wakacje i gimnastykę ręki przeprowadzałam we Władysławowie, później zaś kręcono „Lekarstwo na miłość” i na zdjęciach widać, że jeszcze panowało lato, albo najwyżej zaczynała się jesień.Zatem nie były to imieniny, tylko jakaś inna okazja.Z reguły przyjęcia u Tadeusza tym się dla mnie odznaczały, że musiałam jechać na nie z deską do prasowania.Tadeusz nie miał mebli, za to miał rajzbret na kobyłkach, służący w razie potrzeby jako stół.Nie było przy nim na czym siedzieć, załatwiał zatem sprawę w ten sposób, że układał dwa wielkie stosy starych odbitek i na tym lokował moją deskę, dostatecznie długą, żeby mieściło się na niej sześć osób, niezbyt grubych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]