Podstrony
- Strona startowa
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian
- wietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- Karpyshyn Drew Darth Bane 01 Droga Zagłady
- Piekara Jacek Sluga Bozy (2)
- Peter Zarrow China in War and Revolution, 1895 1949 (2005)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla nich ważniejsze było, żeby nie powstawały przyjaźnie.Ale ten chłopak był tu już przecież cały rok, a jak tu wytrzymać tyle czasu bez przyjaźni.Krótki czas wolny późnym wieczorem spędzałam zawsze z młodszymi.Byłam najmłodsza ze wszystkich.Ale w paczce, która zaczęła się powoli tworzyć, nikt nie miał więcej niż 17 lat.To była właśnie pierwsza fala tych, co zaczęli ćpać jeszcze jako dzieciaki.Po dwóch, trzech latach wszyscy byli tak samo rozwaleni, jak ja, bo w okresie dojrzewania trucizna działa chyba bardziej niż potem.Tak jak i ja nie mieli szans dostać się na leczenie gdzie indziej.Większość z nich po pewnym czasie też już nie mogła na tych sesjach.Jak się trafiło chociaż dwoje z młodszych w jednej grupie, to z całego seansu terapeutycznego robił się jeden wielki wygłup.Zresztą, jak tu zachować powagę na dalszą metę, kiedy każą człowiekowi wrzeszczeć na piłkę albo godzinami patrzeć sobie nawzajem w oczy.Nawet nie musieliśmy potem iść do tego idiotycznego detektora kłamstw, bo i tak od razu mówiliśmy, że sesja nic nam nie dała.Cały czas się tylko chichraliśmy.Biedni prowadzący byli coraz bardziej zrozpaczeni, kiedy im przychodziło z nami pracować.W czasie wolnym w naszej paczce był tylko jeden temat: hera.Z niektórymi gadałam nawet o tym, jak stąd prysnąć.Po dwóch tygodniach w Narkononie ułożyłam plan ucieczki.Ja i jeszcze dwóch chłopaków przebraliśmy się za brygadę porządkową.Z kubłami na śmieci, szczotkami do podłóg i wiaderkami przeszliśmy przez wszystkie drzwi.Wszyscy troje cieszyliśmy się jak wariaci.Mało się nie porobiliśmy z radości, że już niedługo sobie władujemy.Rozdzieliliśmy się przy kolejce podziemnej.Ja pojechałam na dworzec Zoo, żeby zobaczyć się z Detlefem.Detlefa nie było.Była za to Stella.Mało nie padła z radości, że mnie znowu widzi.Opowiadała, że ostatnio nikt Detlefa nie spotkał.Trochę się bałam, czy go nie przymknęli.Stella powiedziała, że teraz kiepsko z klientami na dworcu.Poszłyśmy zapolować na samochodziarzy przy Kurfürstenstrasse.Tam też fatalnie.Przeszłyśmy cały kawał od dworca Kurfürstenstrasse do Liitzowplatz, zanim się jakiś zatrzymał.Znałyśmy ten wóz i tego jelenia.Nieraz już za nami jechał.Nawet jak szłyśmy do szaletu, żeby władować.Zawsze dotąd myślałyśmy, że to tajniak.Ale okazało się, że to facet, który specjalizuje się wyłącznie w supermłodych ćpunkach.Chciał tylko mnie, ale zgodził się, żeby Stella też wsiadła.Powiedziałam: - Trzydzieści pięć za minetę.U mnie chodzi tylko ten numer.On mi na to: - Dam ci sto marek.Zatkało mnie.Z czymś takim się jeszcze nie spotkałam.Jelenie z najelegantszych mercedesów żyłują każde pięć marek.A tu facet ze skorodowanego garbusa sam wyskakuje ze stówą.Za chwilę oświadczył, że jest oficerem kontrwywiadu.Znaczy, kompletny czubek.Ale z takiego świrniętego szpanera najlepszy klient, bo forsą też musi szpanować.Faktycznie dał mi tę stówę.Stella od razu kupiła towar i na początek wtryniłyśmy sobie w wozie po działce.Pojechaliśmy do pensjonatu „Ameise”.Stella została na korytarzu.Ja zostałam z facetem trochę dłużej niż normalnie, bo byłam kompletnie zaćpana po tym pierwszym razie od dwóch tygodni.No i przecież w końcu przyzwoicie zapłacił.Byłam taka nagrzana, że nawet mi się nie chciało podnieść z tej leżanki w ohydnym hotelowym pokoju.Pogadałam sobie trochę z facetem.Całkiem zabawny był z niego aparat.Na koniec mi powiedział, że ma w domu jeszcze pół grama hery i, że nam da, jak za trzy godziny przyjdziemy na Kurfürstenstrasse.Wydębiłam od niego jeszcze trzy dychy.Powiedziałam, że musimy się za to chociaż raz porządnie najeść, i, że przecież wiemy, że ma kupę szmalu i jeździ takim starym rzęchem tylko dla zmyłki, bo pracuje w wywiadzie.No to nie miał się już jak wymigać i w końcu dał mi forsę.Znowu pojechałam ze Stellą na dworzec Zoo, bo wciąż miałam nadzieję, że spotkam Detlefa.Nagle przyleciał do mnie mały kudłaty piesek w czarno-białe łaty i zaczął skakać na mnie z radości.Widać, kogoś mu przypominałam.Piesek wydał mi się obłędny.Wyglądał jak taki przymały pies pociągowy z Dalekiej Północy.Przylazł za nim jakiś mocno obdarty typ i zapytał, czybym nie kupiła tego pieska.Od razu powiedziałam, że tak.Chciał za niego siedemdziesiąt marek, ale w końcu stanęło na czterdziestu.Byłam naćpana i kompletnie szczęśliwa z powodu psa.Znowu miałam swojego psa.Stella powiedziała, żeby go nazwać Lady Jane.No to ochrzciłam go Janie.Poszłyśmy coś zjeść do jakiejś restauracji przy Kurfürstenstrasse, wzięłyśmy po kotlecie z dodatkami, połowa poszła dla Janie.Ten facet z wywiadu faktycznie zjawił się punktualnie co do minuty i dał mi prawdziwe pół grama hery.To było niesamowite.Pól grama hery kosztuje stówę.Jeszcze raz pojechałyśmy ze Stellą na dworzec Zoo.Chodziło o Detlefa.Spotkałyśmy Babsi.Niesamowicie się ucieszyłam, bo mimo ciągłych kłótni lubiłam ją nawet bardziej niż Stellę.Poszłyśmy w trójkę na górę, do jakiegoś baru.Babsi wyglądała strasznie mizernie.Nogi miała jak zapałki, zgubiła gdzieś ostatnią resztkę biustu.Ważyła teraz trzydzieści jeden kilo.Tylko twarz miała nadal piękną.Zaczęłam opowiadać, że ten Narkonon, to zupełnie znośna buda.Stella nie chciała o niczym słyszeć.Powiedziała, że urodziła się na ćpunkę i chce jako ćpunka umrzeć.Za to Babsi piekielnie się napaliła, żeby razem ze mną ostatecznie zerwać w Narkononie z herą.Rodzice i babcia też na próżno starali się dla niej o jakieś miejsce w którejś z placówek.Babsi znów była na gigancie, ale naprawdę chciała wyjść z nałogu.Fatalnie jej się wiodło.Kiedy się już nagadałyśmy do syta, poszłam ze swoją Janie do „Metra”, takiego cholerycznie drogiego sklepu na dworcu, bo tam jest długo otwarte.Dla Janie kupiłam dwie torby pokarmu dla psów, a dla siebie od metra puddingów.Potem zadzwoniłam do Narkononu i zapytałam, czy mogę wrócić.Powiedzieli, że tak.Ja na to, że przyprowadzę przyjaciółkę Nie dodałam, że ta przyjaciółka to Janie.Wprawdzie nie bardzo się nad tym zastanawiałam, ale w gruncie rzeczy od początku było dla mnie jasne, że tam wrócę.No bo gdzie miałam się podziać? Mamę by chyba szlag trafił, jakby mnie zobaczyła pod drzwiami.Poza tym moja siostra wyniosła się akurat od ojca i mieszkała teraz z mamą, w moim łóżku i w moim pokoju.Nie chciałam pryskać na giganta.Być kompletnie zależną od jakiegoś klienta, który zgodzi się mnie przenocować, to już było dla mnie ostatnie dno.Nigdy jeszcze nie zostałam u klienta na noc, bo to automatycznie oznaczało dymanie.Ale przede wszystkim wciąż naprawdę chciałam wyjść z nałogu, i dalej mi się wydawało, że mi się to uda w Narkononie, no bo innego wyboru nie miałam.W domu - Narkonon nazywaliśmy po prostu domem - przyjęli mnie chłodno, ale nic nie gadali.Nie gadali też nic na Janie.Było tu już ze dwadzieścia kotów, a teraz doszedł jeszcze pies
[ Pobierz całość w formacie PDF ]