Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Spider i Jeanne Robinson Gwiezdny taniec
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)
- Richard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka (2)
- Szept róż Medeiros Teresa
- Corel PHOTO PAINT (2)
- Jeff Lindsay Dzieło Dextera 04
- Adobe.Illustrator.PL.Podrecznik.uzytkownika (2)
- Gretkowska Manuela Namietnik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałem ją dobić, ale wyjąwszy strzałę z rany ujrzałem, że ma tylkoskrzydło strzaskane.Przy tym tak żałośnie na mnie spoglądała, że nie mogłem się odważyć naodebranie jej życia.Związałem zranione skrzydełko, obłożyłem je mchem zwilżonym w wo-dzie, a biedna ptaszyna po kilku dniach przyszła zupełnie do siebie.Przez czas chorobyoswoiła się zupełnie i nie opuszczała jaskini.Przyjemnie mi było mieć chociaż takiego towa-rzysza samotności.Zrobienie sieci poszło nierównie trudniej.Nie miałem wyobrażenia, jak ją zacząć, nie wi-działem nigdy, jak to robią rybacy.Nareszcie wpadłem na pomysł, ażeby do dwóch długich iprostych gałęzi przywiązywać końce sznurków, drugie zostawiając wolne, a potem wiązać jemiędzy sobą.Chcąc jednak to zrobić, trzeba było naprzód przygotować sznurki.Zabrałem siędo tej czynności, lecz jeżeli kilka dni strawiłem na ukręcenie sznurków do zrobienia torby, totu trzeba było najmniej miesiąc poświęcić, a na to nie było czasu. Jak to, nie było czasu, pomyślisz sobie czytelniku.A cóż lepszego miałeś do roboty, pa-nie Robinsonie? Oto zima nadchodziła i trzeba było sobie nagotować zapasów, bo jak zacznąlać deszcze po całych dniach, to skąd wziąć żywności.Umyśliłem więc odłożyć zrobienie sieci do wiosny, a tymczasem, korzystając z pogody,wybrałem się na polowanie.Uzbrojony w łuk i strzały, z parasolem, dzidą i torbą, napełnionąpizangami, poszedłem w górzysty las, spodziewając się ubić zająca, ha, a może i sarnę, jeżelitylko te stworzenia znajdują się na wyspie.Zaledwie uszedłem paręset kroków, gdy zza krza-ków wysuwa się ptak jakiś wielkości indora.Z szybkością błyskawicy, odrzuciwszy parasol,wypuszczam strzałę, lecz zamiast ptaka, ugodziłem pień drzewa, za którym zniknął.Zniecierpliwiony tym zawodem, zostawiłem w krzakach parasol, a trzymając napięty łuk,posuwałem się z wolna i cicho od drzewa do drzewa, w nadziei podejścia uszłej zdobyczy.Wtem w odległości kilkudziesięciu kroków spostrzegam poruszające się liście.Sprawcą tegobył zajączek, siedzący na tylnych łapkach i objadający najspokojniej listki jakiejś rośliny.Zbijącym sercem wypuszczam strzałę, pocisk wypada, a zając rozciąga się jak długi.Nie jestem w stanie opisać mojej radości na widok ubitej zwierzyny.Podniósłszy ją, za-wracam ku grocie i zrywam po drodze parę ananasów.Przybywszy do domu, wziąłem się do obciągnięcia skóry z zajączka.Miał on niejakie po-dobieństwo do świnki morskiej, nie wątpiłem jednak, że mięso przyda się na pokarm.Zającobciągnięty i oprawiony leżał przede mną, brakowało tylko rożna i ognia, ażeby sporządzićpieczeń.Zachęcony widokiem mięsa, którego tak dawno nie miałem w ustach, umyśliłem raz jesz-cze próbować rozniecenia ognia trąc drzewo, ale tym razem, podobnie jak pierwszym, niepowiodło mi się tego dokazać.Widziałem jak Murzyn, towarzysz mojej niedoli, zabiwszy raz psa, a nie mogąc go ugoto-wać w kuchni, użył osobliwszego środka przyprawy.Postanowiłem go naśladować.Położywszy zająca na płaskim kamieniu, biłem go twardym kołkiem dobrą godzinę, tak, iżnie tylko skruszał zupełnie, ale zmienił się w rodzaj masy krwistej.Rozciągnąłem ją na głazierozpalonym od słońca i trzymałem z półtorej godziny na upale.Nie wiem czy to łaknieniemięsa, czy zmordowanie przyprawiło tę osobliwszą pieczeń, dość na tym, że mi smakowaławybornie.Gdybyż jeszcze mieć do tego trochę chleba i soli!38Tymczasem deszcze coraz częściej padały.Niekiedy przez parę dni lało jak z cebra, tak żenie mogłem wychylić się po żywność.Na przemian znowu upał wycieńczał moje siły, a po-wietrze, przesycone parą, niemal dusiło.Skutkiem ulewy wzbierały okoliczne strumienie izagradzały drogi tak dalece, że nie mogąc ich przebyć, musiałem zrzec się polowania.%7łyć pizangami i kukurydzą wcale nie miałem ochoty, a mięso i ostrygi psuły mi się takszybko, że na drugi dzień jeść ich nie było można.Wypadało koniecznie obmyśleć jakieśchłodniejsze schowanie.W jednym kącie mej groty zauważyłem pod wystającym głazem ziemię miękką.Wbiłemw nią dzidę i przekonałem się, że da się kopać, ale czym?Naraz przypomniałem sobie, że na brzegu morskim znajduje się mnóstwo muszli dużych itwardych.Pobiegłem po nie i wróciłem ze sporym zapasem.W jednej płaskiej powiodło misię wywiercić okrągły otwór.Wprawiłem w niego kij i tym sposobem miałem rodzaj motyki.Inne muszle miały służyć do wygrzebywania poruszonej ziemi.Zabrałem się natychmiast do pracy.Wbijając dzidę w ziemię, podważałem bryły, którerozkruszywszy motyką, wybierałem muszlami i wynosiłem na dwór.Robota ta ciężka i mo-zolna zabrała mi dużo czasu, ale w końcu miałem piwnicę na półtora metra głęboką, a mającąprzeszło pół metra średnicy.Ażeby utrudnić przystęp ogrzanemu powietrzu, przykrywałem jąrusztowaniem z gałęzi, na których znowu gruba na pół metra warstwa mchu zatykała ją do-skonale.Odtąd mięso mogłem przez dwa dni bez psucia zachować.Pizangi i ananasy takżeutrzymywały się świeżo, równie jak i żółwie jaja, ale z ostrygami nie mogłem trafić do końca.Na drugi dzień bowiem już nie były przydatne do jedzenia.Nadeszła wreszcie zima, to jest słoty nieprzerwane, połączone raz z wilgotnym chłodem,to znów, gdy słońce zaświeciło, z dokuczającym skwarem.Trudno wypowiedzieć, ile wycier-piałem w tym czasie.Nieraz głód trapił mię bez litości, bo ciężko było upatrzeć chwilki po-godnej dla postarania się o żywność.Teraz brakło mi już cierpliwości, zima dokuczyła mi jużdo żywego, bo chociaż mrozów nie było, ale przejęty wilgocią, szczękałem zębami jak w fe-brze, drżąc od nieprzyjemnego chłodu.Zły humor, tęsknota i dawna rozpacz zaczęły mię nadobre ogarniać. Ach, jakiż z ciebie niedołęga, panie Kruzoe, zawołałem raz, spojrzawszy na kilkanaścieskórek zajęczych, leżących w kącie jaskini
[ Pobierz całość w formacie PDF ]