Podstrony
- Strona startowa
- Heart of the Mind by Connirae Andreas & Steve Andreas
- Eschbach Andreas Black Out
- Eschbach Andreas Hide Out
- Eddings, Dav
- Dick Philip K Boza inwazja (2)
- dg
- Jordan Robert Oko swiata cz 2
- Professional Feature Writing Bruce Garrison(5)
- Nancy Kress Hiszpanscy zebracy
- Pullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- slaveofficial.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czytak trudno zrozumieć, że nie chciałem umrzeć, nie zobaczywszy pana raz jeszcze? - Przerwał nachwilę.Mówienie zdawało się go wyczerpywać.- Nie zrobił pan tego, czego się spodziewałem.Czy to miałby być dla mnie powód, żeby pana osądzać? Nie spodziewałem się, że będzie panrobił to, czego ja oczekuję.W przeciwnym razie przecież sam mógłbym to zrobić.- Ale ja połączyłem się z człowiekiem, którego mi pan odradzał, odradzał mi go każdy zwas.Użyłem tych pieniędzy do zbudowania światowego imperium, zamiast pomagać biednym,sycić głodnych, ratować puszczę tropikalną albo robić cokolwiek innego sensownego.Dążyłemdo władzy i sam już właściwie nie wiem, po co właściwie.Ja.- Szsz.- staruszek uciszył go unosząc dłoń.- Wzburzyło mnie pańskie odejście,przyznaję.Potrzebowałem trochę czasu, żeby się i, tym pogodzić.Dość sporo, mówiąc szczerze.- Opuścił rękę.- Ale kiedy śmierć podchodzi do kogoś tak blisko, że kątem oka już się ją widzi,obojętnie, w którą stronę się patrzy - to na nowo porządkuje hierarchię ważności tego, co liczysię w życiu.Proszę nie myśleć o sobie tak zle.Pan jest dziedzicem.Cokolwiek pan zrobi, będziewłaściwe.- Nie.Nie jestem tym dziedzicem, którego miało na myśli proroctwo.Teraz to wiem.Lorenzo byłby właściwym dziedzicem.On.- John.- Przysłano mi jego artykuł, w którym zastanawia się nad ekonomią i odkrywa, gdzie tkwibłąd, mianowicie w samej ekonomii.To genialne.Na coś takiego nigdy w życiu bym nie wpadł.Nawet teraz jeszcze dobrze tego nie rozumiem.Lorenzo wiedziałby, co trzeba zrobić, Padrone -ja nie wiem.- Ale Bogu spodobało się powołać Lorenza do siebie, na kilka dni przed wyznaczonymdniem.Zatem pan jest dziedzicem.Zwróci pan ludziom utraconą przyszłość za pomocą swegomajątku.Tak głosi proroctwo, i tak będzie.Nie może pan nic zrobić w tym celu ani nic przeciwniemu, to nie jest w pańskiej mocy.Cokolwiek pan zrobi, na koniec okaże się, że to było słuszne.John spojrzał na niego oszołomiony.- Pan nadal wierzy.- Nadal wierzę, to prawda.Ale nic na to nie poradzę.Po prostu tak jest.- Zamknął oczy,jakby musiał wsłuchać się w swój wewnętrzny głos.- Myślę, że czas na mnie, żebym niecopospał.John, dziękuję panu, że pan przyjechał.Martwiłem się trochę, szczerze mówiąc.Jego głos był coraz cichszy, na koniec niemal samo tchnienie, zbyt słaby, zagłuszał gonawet szelest ubrania.John uświadomił sobie, że to mogą być ostatnie słowa, jakie być może zamienił zPadrone, z Mister Angelo swego dzieciństwa, ze zwiastunem lata i jesieni; że wszystko, co byłojeszcze do powiedzenia, musi być powiedziane teraz albo nigdy.Szukał w sobie tegoniewypowiedzianego i niczego nie znajdował, i tylko bezradnie patrzył na umierającego.- Ach, żebym nie zapomniał - przypomniał sobie jeszcze Cristoforo Vacchi - jest tu zwizytą pewna młoda dama - zdaje się, że pan ją zna - odkryła coś naprawdę zadziwiającego.Powinien pan na to rzucić okiem.- Jego drobniutka dłoń przesunęła się po kołdrze i dotknęłaprawej ręki Johna, leciutko, bardziej jak cień niż jak rzeczywista część ciała.- Zegnaj, John.Iproszę się odprężyć.Zobaczy pan, na koniec wszystko będzie dobrze.Dłoń odsunęła się znowu, ułożyła się bez siły wzdłuż wychudzonego ciała, prawieniedostrzegalnego pod kołdrą.Przez chwilą John przerażony myślał, że zobaczył momentśmierci, ale Cristoforo Vacchi tylko zasnął.Przyjrzawszy się dokładnie, można było zauważyć,że klatka piersiowa niedostrzegalnie unosi się i opada.John wstał powoli, starając się nie robić najmniejszego hałasu.' Czy ma odstawić krzesło?Lepiej nie.Spojrzał na Padrone, starając się pojąć, że to może jest ostatni raz, kiedy widzi gożywego - a przecież nie mógł tego zrozumieć, rozumiał tylko, że dobrze było pożegnać się,jakkolwiek by się tego nie zrobiło.Wpatrywał się w niego, próbując zatrzymać tę chwilę,wyrwać ją czasowi i przechować, przynajmniej we wspomnieniach, ale wszystko mu sięwymykało.Nigdy jeszcze nie czuł tak dotkliwie, jak nieubłaganie mija czas.Wreszcie przestał próbować osiągnąć cokolwiek, po prostu patrzył na starca, którypokładał w nim tak niepojęte zaufanie, stał i patrzył, aż poczuł jak wypełnia go spokój i wiedział,że już wystarczy.Wtedy odwrócił się i wyszedł.Kiedy był na zewnątrz i po cichu zamknął za sobą drzwi sypialni, zauważył, że mawilgotne policzki i że szlocha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]