Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert KÅ‚osowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Andre Norton Gryf w chwale ZKLOMJZCH7K2IMFWF
- Orson Scott Card, Kathryn K
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- slaveofficial.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okna zabrzęczały hukiem pioruna, karczmarz spojrzał znacząco na sufit i uśmiechnąłsię do nich szczerząc zęby. Chcecie zobaczyć swoje łóżka czy nie?Rand zastanawiał się, co by się stało, gdyby powiedział, że chcą odejść. Gdybyś wiedział choć trochę więcej o używaniu miecza oprócz tych kilku ćwiczeń,które pokazał ci Lan. Prowadzcie powiedział, starając się, by jego głos brzmiał stanowczo. Niechcę, żeby ktoś szedł za moimi plecami.Strom zrobił szyderczy grymas, lecz Hake pojednawczo skinął głową i skierował sięku bocznym drzwiom, a dwóch rosłych mężczyzn ruszyło chwiejnym krokiem za nim.Jeśli Hake już zamknął tylne drzwi, to próba ucieczki rozpoczęłaby tylko to, czego miałnadzieję uniknąć.Ponuro ruszył w ślad za karczmarzem.Przy bocznych drzwiach zawahał się, Mat wpadł mu na plecy.Powód, dla któregoHake trzymał lampę, był oczywisty.Drzwi prowadziły do korytarza, w którym było71ciemno, choć oko wykol.Tylko dzięki tej jedynej lampie, którą niósł karczmarz,ukazującej sylwetki Jaka i Stroma, miał odwagę iść dalej.Gdyby tamci zawrócili,wiedziałby o tym. I co wtedy bym zrobił?Podłoga zatrzeszczała pod jego butami.Korytarz kończył się schodami z surowego, nie malowanego drewna.Nie widział,czy po drodze są jeszcze jakieś inne drzwi.Hake i jego zbiry szli dalej, podążał szybkoza nimi, żeby nie zdążyli zastawić jakiejś pułapki.Hake jednak tylko uniósł lampę dogóry i gestem wskazał im pokój. To tutaj.Stary magazyn, jak go nazwał, z wyglądu nie używany od jakiegoś czasu.Częśćpodłogi zastawiono zmurszałymi beczkami i rozbitymi skrzyniami.Z kilku miejscw suficie ciekły nieprzerwanie strumienie wody, a przez rozbitą szybę w brudnymoknie wpadał swobodnie deszcz.Na półkach zalegały niezidentyfikowane graty,a wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu.Obecność obiecanych siennikówstanowiła niespodziankę. Ten miecz go denerwuje.Nie zrobi niczego, dopóki nie będziemy głęboko spali.Rand nie miał zamiaru spać pod dachem Hake a.Gdy tylko karczmarz wyjdzie,natychmiast uciekną przez okno. Wystarczy powiedział.Nie spuszczał wzroku z Hake a, wyczekując na jakiś znak, który karczmarz mógł daćdwóm wyszczerzonym mężczyznom.Z trudem powstrzymał się, by nie zwilżyć wargjęzykiem. Zostawcie tu lampę.Hake coś burknął, ale wepchnął lampę na półkę.Spojrzał na nich z wahaniem, Randbył przekonany, że zaraz każe Jakowi i Stromowi rzucić się na nich, lecz oczy karczmarzaspoczęły na mieczu, twarz wykrzywił pełen wahania grymas, po czym gwałtownieuniósł głowę i spojrzał na dwóch osiłków.Przez ich szerokie twarze przemknął błyskzdziwienia, jednak posłusznie wyszli z izby, nie oglądając się za siebie.Rand czekał, aż skrzypienie ich kroków ucichnie, po czym policzył do pięćdziesięciuzanim wytknął głowę za drzwi.Czerń mącił jedynie prostokąt światła równie odległyjak księżyc drzwi do ogólnej izby.Kiedy chował głowę, coś wielkiego poruszyło sięw ciemnościach obok odległych drzwi.Jak albo Strom stojący na straży.Szybkie zbadanie drzwi powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć, to znaczyniewiele dobrego.Deski były grube i mocne, ale nie było w nich ani zamka, ani sztaby.Otwierały się do wewnątrz. Myślałem, że idą, żeby się z nami rozprawić powiedział Mat. Na co oniczekają?72Wyciągnął sztylet, trzymał go w uścisku zbielałej pięści.W ostrzu migotało światłolampy.Jego łuk i kołczan leżały zapomniane na podłodze. Aż pójdziemy spać. Rand zaczął myszkować wśród beczek i skrzyń. Pomóżmi znalezć coś, żebyśmy mogli zastawić drzwi. Po co? Nie masz tu chyba zamiaru spać, prawda? Wyjdzmy przez okno, i w nogi.Wolę być mokry niż martwy. Jeden z nich stoi na drugim końcu korytarza.Wystarczy trochę hałasu, a powaląnas, zanim zdążymy mrugnąć.Myślę, że Hake wolałby rozprawić się z nami zaraz, niżryzykować, że uciekniemy.Mrucząc coś, Mat pomógł mu szukać, ale wśród śmieci na podłodze nie znalezli nicużytecznego.Beczki były puste, skrzynie się rozpadały, ułożone w stos przed drzwiaminie powstrzymałyby nikogo.Wtem coś znajomego na półce przykuło oko Randa.Dwakliny, pokryte kurzem i rdzą.Wziął je z uśmiechem.Pośpiesznie wsunął pod drzwi, a kiedy następny łomot grzmotu wstrząsnął posadamikarczmy, wbił je dwoma szybkimi kopnięciami obcasa.Grzmot ucichł, wstrzymałoddech, nasłuchując.Słyszał tylko deszcz bębniący o dach.Deski w podłodze niezatrzeszczały pod biegnącymi stopami. Okno powiedział.Nie otwierane od wielu lat, całe było zalepione brudem.Naprężyli się obydwaj,pchając ile sił.Kolana Randa drżały, wreszcie framuga ustąpiła, niechętnie jęcząc przykażdym calu.Kiedy otwór był dostatecznie duży, by mogli się przez niego przecisnąć,przykucnął, a potem się zatrzymał. Krew i popioły! zaklął Mat. Nic dziwnego, że Hake się nie martwił, żeuciekniemy.W świetle lampy zalśniła wilgoć osiadła na żelaznej kracie.Rand popchnął ją, byłasolidna jak głaz. Coś zauważyłem powiedział Mat.Zaczął pośpiesznie przetrząsać śmieci na półkach, wydostał z nich wreszciezardzewiały łom.Wbił jego koniec pod żelazną framugę.Rand skrzywił się: Pamiętaj, żeby nie narobić hałasu, Mat.Mat mruknął coś pod nosem, jednak przerwał na moment.Rand ujął łomi spróbował znalezć dobre oparcie dla stóp w rosnącej kałuży wody pod oknem.Kiedyrozległ się grzmot, pociągnęli.Przy nieznośnym pisku gwozdzi, od którego włosy nagłowie stanęły Randowi dęba, framuga przesunęła się o ćwierć cala, w najlepszymprzypadku.Czekali na kolejne łoskoty grzmotów i trzaski błyskawic, wtedy napierali nałom.Nic.wierć cala.Nic.O włos.Nic.Nic.Nagle stopy Randa poślizgnęły się w wodzie i obaj runęli z hałasem na podłogę.Aomzaszczękał o kraty niczym gong.Leżeli w kałuży, wstrzymując oddech i nasłuchując.Niebyło słychać nic oprócz deszczu.73Mat rozcierał otarte kłykcie i patrzył na Randa ponuro. W takim tempie nigdy się stąd nie wydostaniemy.%7łelazna rama była wypchnięta z okna na taką odległość, że można tam było wsunąćnajwyżej dwa palce.W wąskim otworze sterczało kilkanaście grubych gwozdzi. Musimy dalej próbować powiedział Rand, wstając.Jednak gdy tylko wsunął łom pod ramę, drzwi zatrzeszczały, jakby ktoś usiłował jeotworzyć.Kliny blokowały je skutecznie.Wymienił z Matem przerażone spojrzenia.Mat ponownie wyciągnął sztylet.Drzwi znowu zatrzeszczały.Rand zrobił głęboki wdech, starając się, by jego głos zabrzmiał stanowczo. Odejdz, Hake.Próbujemy zasnąć. Obawiam się, że bierzecie mnie za kogoś innego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]