Podstrony
- Strona startowa
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Witkiewicz Stanislaw Ignacy Mister Price czyli Bzik Tropika
- Markert Wojciech Generał brygady Stanisław Franciszek Sosabowski 2012r
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanislaw Bomba megabitowa (SCAN dal 935)
- Nancy Kress Hiszpanscy zebracy
- PoematBogaCzlowieka k.3z7
- Nienacki Zbigniew Dagome Iudex t.1
- Webb Charles Absolwent
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- odbijak.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy otrzymywał do własnego użytku nóż, widelec i łyżkę, które zabieraliśmy do stołówki.Do ich przechowywania otrzymaliśmy małe płócienne woreczki.Od czasu do czasu brałem coś do zjedzenia i sięgałem na przykład po nóż, lecz woreczek brałem za dno i sztućce wysypywały się na podłogę robiąc duży hałas.Wtedy zbierałem je i znów nóż lub łyżka wylatywały mi z ręki.Gdy raz podnosiłem celowo upuszczoną łyżkę-łyżka robiła najwięcej szumu-zwróciłem się grzecznie do „ciućmoków” pytając:- Przepraszam, czy można zakląć?- Nie, nie, nie, nie! - zawołali równocześnie.- Szkoda.Myślałem, że chociaż będę mógł sobie powiedzieć to i to, i to - odrzekłem tak samo grzecznie, akcentując tylko ostatnie słowa.Zacząłem się zastanawiać, dlaczego większość drak mam z ludźmi „utytułowanymi”.Czyżby jakiś kompleks „antyinteligencki?” Myślę, że chodzi tu o co innego.„Utytułowani”, w specjalnych warunkach życia w gromadzie: obóz, sanatorium, trzymają się razem tworząc zwartą, solidarną grupę przeciw „obcym”.Obydwie strony patrzą na siebie nieufnie.Ale kiedy znikną podstawy nieporozumień, dopasowują się do siebie i poprzednia niechęć często zamienia się w przyjaźń.Mnie samemu, ze względu na impulsywny charakter, najczęściej zdarzało się zaczynać dzisiejsze przyjaźnie z „utytułowanymi” od drak i „rozróbek”.Powoli życie w pokoju zaczęło się stabilizować.„Pan redaktor” po trzech dniach zaczął ze mną rozmawiać, „pan inżynier” zaczął być nawet serdeczny.Tylko „pan major” ciągle mnie nie widział.Często leżał na wznak z rękami złożonymi na piersiach i godzinami nie ruszał się, tylko nieruchomym wzrokiem patrzył w sufit.Gdy jednego dnia tak patrzył, w sufit, żal mi się go zrobiło, więc żeby przerwać ten stan, zapytałem grzecznie:- Co pan taki smutny, panie majorze? - Major poderwał się, usiadł na łóżku i wrzasnął z wściekłością: - A co to pana może obchodzić! Nie dość, że hałaśliwie się zachowuje, to jeszcze pyta: „Co pan taki smutny”.Zgłupiałem na moment, ale już po chwili odpowiedziałem pytaniem:- Czy zna pan warszawską przeróbkę bajki o myszce i żółwiu? - i nie czekając na odpowiedź zacytowałem: - „Żałowała myszka żółwia,, że w skorupce siedział.Mam cię w d., łajzo głupia, żółw jej odpowiedział”.Teraz to samo - mówiłem dalej.- Ja do niego z sercem, a on do mnie z twarzą.Pożałuj takiego - to cię jeszcze opatyczy.Wieczorem „pan redaktor” powiedział, że chciałby ze mną porozmawiać.Wyszliśmy na korytarz i „pan redaktor” prosił mnie, żebym się nie gniewał na „pana majora”.Jest to człowiek, który przeszedł tragedię życiową, ma zszarpane nerwy.Bardzo dobry człowiek, lecz leży już pół roku i zamiast poprawy okazało się w ostatnich dniach, że jest pogorszenie.Dlatego taki zdenerwowany.- Nie mam zamiaru odgrywać się - odpowiedziałem - ale też więcej się do niego nie odezwę.Po dwóch dniach, gdy byłem na badaniu, doktor zapytał, jak mi się żyje w moim pokoju.- Nie bardzo - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.- Sztywne towarzystwo.W pokoju jestem tylko wtedy, gdy muszę.A najgorszy major.Opowiedziałem doktorowi przedwczorajsze nieporozumienie z majorem.- Miałem zamiar odegrać się za ten wyskok, ale rozmawiałem z redaktorem i zrezygnowałem, chociaż wcale mnie nie przekonał.Że on nerwowy, bo chory! Cóż z tego! Tu nie ma ludzi zdrowych.Każdy jest chory.Każdy ma swoje przeżycia i każdy ma podstawę do tego, żeby być nerwowym.- Nie miałby pan racji, gdyby mu pan dokuczał-odpowiedział doktor.Czy zna pan chociaż trochę jego życie? Jeśli nie, niech pan posłucha:W 1940 roku dostał się do Anglii i przez całą wojnę był na stacji bombowców.Przed powrotem do kraju obiecano mu, że będzie pracował w lotnictwie.Pan rozumie chyba, czym dla lotnika jest samolot, latanie.Wrócił do kraju, za którym tęsknił, i do starej matki, która potrzebowała lego opieki.Wrócił w najgorszym okresie.Mógł nie wrócić, tak jak wielu innych, a matce mógł pomagać winny sposób.Po powrocie do kraju nie otrzymał pracy w lotnictwie.Matka wkrótce umarła.On zachorował na gruźlicę i jest poważnie chory.Leczymy go- lecz czynnikiem, który pomaga w leczeniu, jest dobry stan psychiczny i samopoczucie chorego.Jemu brak jest dobrego samopoczucia.No bo: pracuje w wielobranżowej spółdzielni Za 1200 złotych miesięcznie.Nie ma żadnej rodziny.Zajmuje pokój w lokalu wielorodzinnym - hałaśliwym, gdzie nie liczą się z jego osobą.W mieszkaniu są dzieci, więc z obawy przed zakażeniem gruźlicą starają się szykanami wygnać go z tego domu.Wkrótce skończy się okres chorobowy, więc obawia się, że mogą go zwolnić z pracy, a stan zdrowia uległ znacznemu pogorszeniu.Czy to panu coś mówi? - i nie czekając na odpowiedź doktor mówił dalej:- A teraz druga sprawa.Czytał pan zapewne, że lotnik, który rzucił bombę atomową na Hirosimę, zwariował.Nie mógł wytrzymać świadomości, że stał się przyczyną śmierci tylu ludzi.Major też latał i rzucał bomby na otwarte miasta, i wiedział, że każda bomba zabija ludzi, którzy jemu bezpośrednio nie zagrażają - kobiety, dzieci, starców.Żołnierz na froncie strzela i zabija w bezpośredniej walce tych, którzy jego chcą zabić - a ten rzuca bomby i widzi walące się domy, w których mieszka cywilna ludność.Nienawiść do wroga to jedna sprawa - a psychika człowieka to już inna sprawa i różne są reakcje ludzi na tę samą sprawę.Skąd pan może wiedzieć - zapytał doktor - czy wtedy, gdy on tak leży i patrzy w jeden punkt na suficie, nie myśli właśnie o tych, na których rzucał bomby? A może on swój obecny los i chorobę uważa za karę bożą.Co my możemy o tym wiedzieć? Czy nic nie powiedziała panu jego odpowiedź: „A co to pana może obchodzić?” Jego męczą sprawy, o których z nikim nie chce mówić- a to na pewno nie są tylko sprawy choroby; mieszkania, pracy.- Przekonał mnie pan, doktorze - odpowiedziałem - zmienię swój stosunek do niego.To, co mi pan przedstawił, nie przyszło mi do głowy.- Widzi pan - dodał doktor - my mamy za mało czasu dla pacjentów.Doktor powinien nie tylko rozpoznać chorobę i dawać leki.Powinien rozmawiać z chorymi.Chciałbym mieć chociaż dwie godziny w Tygodniu na rozmowę z każdym chorym, ale brak asystentów, a sam jestem zawalony różną papierkową, administracyjną, biurokratyczni robotą.Są problemy życiowe chorych, które mądry lekarz w rozmowie z chorym pozna, odpowiednią argumentacją potrafi stępić ostrze problemu, poprawi samopoczucie chorego i w ten sposób przyczyni się do szybszej poprawy jego zdrowia.Co się pan tak zamyślił? - spojrzał na mnie uważnie doktor.- Zastanawiam się: kto winien? - odpowiedziałem.Z majorem stosunki układają się coraz lepiej.Przez pewien czas unikałem bezpośrednich rozmów, żeby nie doprowadzić do nowych zadrażnień.Przekonał się do mnie z okazji drobiazgu.Zauważyłem, że major ma kilka angielskich książek, które czyta „na okrągło”.Czyta książki z biblioteki sanatoryjne j, ale każdego dnia czyta też książki angielskie, żeby, jak mówi, nie zapomnieć języka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]