Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert KÅ‚osowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Fenix 1'90 Opowiadania
- Wstęp do filozofii A B Stępień
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodzcie! - pospieszał swych nowych przyjaciół, ale Conan obejrzał się na wrota.- Co zaś z tymi, którzy nas ścigali? Nie będą bramy szturmować?Techotl pokręcił głową.- Wiedzą, że nie w ich mocy rozbicie Bramy Orła.Umkną do Xotalanc ze swympełzającym diabłem.Chodzcie, zawiodę was do władców Tecuhltli.Jeden ze strażników rozwarł przed nimi drzwi na wprost wrót, którymi przybyli:znalezli się w korytarzu, który podobnie wszystkim izbom na tym poziomie rozjaśniony byłprzez Zwietliki i grona migających kamieni.Tu wszelako, inaczej niż w pomieszczeniach,przez które wędrowali, nie brakło oznak zamieszkania.Aksamitne tkaniny zwieszały się zelśniących jaspisowych ścian, bogate kobierce spoczywały na purpurowej posadzce, karła zaś,ławy i sofy z kości słoniowej wyściełane były miękkimi atłasowymi poduchami.Korytarz kończył się zdobnymi drzwiami, których nie strzegł żaden wojownik.Bezceregieli pchnął owe drzwi Techotl i wprowadził przyjaciół do obszernej komnaty, gdzietrzydzieści może osób, ciemnoskórych mężów i niewiast, spoczywających na atłasowychłożach, zerwało się z okrzykami zdziwienia.Mężczyzni, z wyjątkiem jednego, byli podobni do Techotla, zaś kobietom, lubociemnoskórym i dzikookim, nie brakło swego rodzaju mrocznej urody.Odziane były wsandałki, złote staniki i skąpe jedwabne spódnice, przewiązane haftowanymi złociścieszarfami; czarne włosy, równo przy- cięte na wysokości ramion, spływały spod srebrnychdiademów.Siedziska z kości słoniowej ustawione na jaspisowym postumencie zajmowała pararóżniąca się nieco od wszystkich obecnych w komnacie.Olbrzymi mąż o niebywale szerokiejpiersi i byczym karku w przeciwieństwie do pozostałych mężczyzn nosił brodę,stalowoczarną i gęstą, która opadała niemal do szerokiego pasa.Odziany był w szatę zpurpurowego jedwabiu, co za każdym ruchem właściciela innym połyskiwała odcieniem;jeden z szerokich rękawów, podwinięty do łokcia, ukazywał nabite węzlastymi mięśniamiprzedramię.Skrzyły się klejnoty, którymi usiana była podtrzymująca jego krucze włosyprzepaska.Siedząca u jego boku niewiasta zerwała się ze zdławionym okrzykiem na widokprzybyszów i ledwie spojrzawszy na Conana, utkwiła płonący wzrok w Valerii.Była wysoka,gibka - i najpiękniejsza w całej komnacie.Odziana jeszcze oszczędniej niż inne niewiasty,miast spódnicy nosiła po prostu dwa skrawki złotopurpurowej materii, z przodu i z tyłupodtrzymywane pasem, sięgające zaś po- niżej kolan.Staniczek i diadem zdobiły mnogiebrylanty.I tylko w jej oczach, jedynej z ciemnoskórego ludu, nie czaił się błysk szaleństwa.Wydawszy okrzyk nic więcej nie rzekła i tylko stała w napięciu, z zaciśniętymidłońmi, wpatrując się w Valerię.Mąż na tronie z kości słoniowej ani drgnął.- Książę Olmeku - ozwał się Techotl, chyląc się w pokłonie i szeroko rozkładającramiona o zwróconych ku górze dłoniach.- Przywiodłem sprzymierzeńców z ziem za lasami.W Komnacie Tezcoti Płonący Czerep ubił Chicmeka, mego towarzysza.- Płonący Czerep! - drżący, lękliwy szept przebiegł po izbie.- A tak! Przybyłem i ujrzałem leżącego z poderżniętym gardłem Chicmeka.I nimemzdążył czmychnąć, dopadł mnie Płonący Czerep, a kiedym nań spojrzał, krew moja zastygłajak lód i stopniał szpik w moich kościach.Anim mógł walczyć, ani uciekać.Tylko na ciosmogłem oczekiwać.I wtedy przybyła ta białoskóra niewiasta i zarąbała go swym mieczem, ipatrzcie! - pies to był tylko z Xotalanc, ze skórą wymalowaną na biało, z żywą czaszką ;starożytnego czarnoksiężnika wetkniętą na łeb! Teraz w stu kawałkach leży czerep, a pies, cogo nosił, trupem jest tylko!Nieopisana okrutna uciecha brzmiała w ostatnich słowach i odbiły ją echem niskie,dzikie okrzyki cisnących się wokół słuchaczy.- To jeszcze nie koniec! - wrzasnął Techotl.- Więcej wam powiem.Kiedym rozmawiałz niewiastą, czterech nas napadło Xotalanków! Jednegom zakłuł - rana zieje w mym udzie, byzaświadczyć, jak okrutny to był bój.Dwóch zabiła ona.Ale mocno nas już przyciskali, gdyten mąż włączył się do walki i czwartemu łeb rozszczepił! A tak! Pięć szkarłatnych ćwiekówwbitych będzie w słup zemsty!Ukazał wznoszącą się za wywyższeniem czarną hebanową kolumnę.Setkiczerwonych punktów pstrzyły jej i wypolerowaną powierzchnię - jasnoszkarłatne łbywielkich miedzianych ćwieków wbitych w czarne drewno.- Pięć czerwonych ćwieków za pięć xotalańskich żywotów! - radował się Techotl, aokropna uciecha malująca się na twarzach słuchaczy odbierała im ludzki pozór.- Kim są ci ludzie? - spytał Olmec głosem niskim jak dobiegający z oddali ryk bawołu.Nikt z ludu Xuchotl nie mówił głośno.Było tak, jakby wchłonęli w swe dusze wieczną ciszępustych komnat i bezludnych sal.- Jestem Conan, Cymmeryjczyk - odrzekł barbarzyńca krótko.- A ta niewiasta toValeria z Czerwonego Bractwa, aquilońska piratka.Jesteśmy dezerterami z armii na granicachDarfaru, daleko na północy, i pragniemy dotrzeć do wybrzeży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]