Podstrony
- Strona startowa
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Master of the Night Angela Knight
- Mastering Delphi 6 (2)
- Mastering Delphi 6
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Chalker Jack L. Zmierzch przy Studni Dusz
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz
- Wyndham John Dzien Tryfidow (3)
- Clayton Alice Z tobÄ… siÄ™ nie nudzÄ™
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dacia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był pan wszystkiego, co się czołga, pełza i jest oślizłe.Kiedy Bóg ukarał świat potopem za nieposłuszeństwo, z ludzi ocalał tylko Noe, ale przetrwał też i diabeł.Był to diabeł oceanów, głębin kryjących dziwne stwory.To był diabeł zatopionych nadziei i marzeń, jedynego naturalnego środowiska, w którym człowiek nie zdoła przetrwać.Gdy w czasie snu miałem koszmary o pływaniu, to mój mózg wychwytywał diabelskie fale tego stworzenia.- O Boże - powiedział Dan i choć wypowiedział to szczerze, nawet taka inwokacja nie mogła nam pomóc.W ułamku sekundy dach werandy rozpadł się na kawałki i gwałtowna fala wody zbiła nas z nóg.Lodowate, spienione, kłębiące się zwały otoczyły nas ze wszystkich stron i nim się zorientowałem w sytuacji, już się dobrze jej napiłem.Krztusząc się i kaszląc uległem prądowi, który pociągnął mnie w ciemny, podwodny świat pływających doniczek, psiego jedzenia i stołów tańczących z zadziwiającą lekkością.Zdawało mi się, że ktoś chwycił mnie za rękaw.Może Dan, może pani Thompson lub coś straszniejszego.Odepchnąłem się i głową trafiłem w drzwi balkonowe.Przez chwilę płynąłem z twarzą przytkniętą do szyby, patrząc na zalany deszczem ogród.Wtem najwidoczniej parcie masy wody rozerwało ściany werandy, bo wszędzie posypały się kawałki wylatujących szyb, a ja szczupakiem poleciałem na trawnik, między spienione fale i odłamki szkła.Zdawało mi się, że leżałem w ciemnym ogrodzie całą godzinę.Kasłałem, krztusiłem się i nie mogłem złapać oddechu.Deszcz padał, co chwila widziałem światło błyskawic i słyszałem daleki huk grzmotu.W końcu przemoknięty do suchej nitki, zmarznięty i drżący, zdołałem się podnieść i rozejrzeć dokoła.O parę kroków ode mnie siedział na ziemi Dan.Też kasłał, ale chyba nic poważnego mu nie dolegało.Martwiłem się o panią Thompson.Poszedłem do połamanych i powykręcanych resztek werandy, a szkło trzaskało i pękało pod stopami.- Pani Thompson?! - zawołałem.Odpowiedziało mi milczenie.Zrobiłem krok ponad odłamkami szkła w ramach, które przed paroma minutami były jeszcze ścianą werandy, i zawołałem ponownie.Deszcz zalewał mi twarz, wiatr szarpał krzewy, a nadal nie było odpowiedzi.Ruszyłem wolno, ostrożnie przez rumowisko z metalu i szkła.Znalazłem ją leżącą na plecach pośrodku werandy.Spoczywała na lśniącej warstwie potłuczonych szyb, a jej oczy patrzyły prosto w niebo, jakby obserwowały drogę duszy opuszczającej ciało.Chorągiewka z brązu, która zdobiła czubek dachu, spadła wprost na kobietę i teraz przygniatała jej klatkę piersiową.Pani Thompson umarła, nim woda zalała nas wszystkich.Krew mieszała się ze strugami deszczu i już pachniało śmiercią.Dan stanął obok mnie.Spojrzał na panią Thompson i otarł krople deszczu z czoła.- Wygląda, że myśmy to na nią sprowadzili - powiedział cicho.- Równie dobrze mogliśmy ją zabić własnymi rękami.Odwróciłem się.- Moim zdaniem doskonale wiedziała, że złowrogie bóstwo wcześniej czy później ją dopadnie.Niewielka pociecha.- Dla niej żadna.Popatrzyłem na niego ostro.- I co według ciebie mam teraz zrobić? Sama przecież mówiła, że to jej przeznaczenie.- Czujesz się równie winny jak ja - odparł.Pokręciłem głową.- Nie, nie czuję się winny.Igrała z ogniem dużo wcześniej, niż my się zjawiliśmy i sprowadziliśmy na nią ten pożar.Na mnie zrobiła wrażenie osoby, która przewidywała swój koniec.Dan spojrzał na zegarek.- Chyba jednak powinniśmy ruszać do domu Bodine'ów - powiedział zmęczonym głosem.- Już na pewno zaczęli wiercić i jeśli miała rację, to pakują się w kłopoty.Popatrzyłem na ciało wróżki.Zdawało się, że w jakiś niesamowity sposób się do mnie uśmiecha.Odpowiedziałem jej uśmiechem, nim zdążyłem sobie uświadomić, że przecież nie żyje i uśmiech na jej twarzy to albo gra cieni, albo rezultat pośmiertnego rozluźnienia się mięśni.- Widziałeś to stworzenie? - zapytałem Dana, gdy szliśmy przez zarośla do samochodu.Potaknął.- Złudzenie.Nie zrobiłoby nam krzywdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]