Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Mangold Tom, John Penycate Wi podziemna wojna
- Nienacki Zbigniew Dagome Iudex t.1 (SCAN dal 762)
- Sw. Jan od Krzyza DZIELA WSZY
- Tomasz Mann Czarodziejska góra
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- protectorklub.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje kroki odbijały się głośnym echem na drewnianych schodach.Na następnym piętrze kobiecy głos zawołał:- Bili! Bili!Leżała tam w małym pokoiku - ta dziewczyna, która była u mnie poprzedniego wieczoru.Kiedy wszedłem, zwróciła głowę w moim kierunku.Zobaczyłem, że ona też jest chora.- Nie podchodź za blisko - powiedziała.- Bo to przecież Bili?- Tak, to ja.- Byłam tego pewna.Ty chodzisz swobodnie, reszta snuje się pod ścianami.Cieszę się.Bili.Mówiłam im, że nie odejdziesz, ale oni twierdzili, żeś już odszedł.Teraz wszyscy pouciekali, wszyscy, co się mogli poruszać.- Zaspałem - rzekłem.- Co się stało?- Coraz więcej osób choruje.Przerazili się.- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytałem bezradnie.- Może coś podać?Twarz jej wykrzywiła się, dziewczyna skuliła się cała, ściskając ramionami brzuch.Kiedy atak minął, na czole pozostały grube krople potu.- Chcę cię o coś poprosić, Bili.Nie jestem bardzo dzielna.Czy mógłbyś dać mi coś, żeby.żeby z tym skończyć?- Tak - powiedziałem.- To mogę dla ciebie zrobić.Po dziesięciu minutach wróciłem z apteki.Podałem jej szklankę wody, do drugiej ręki włożyłem tabletki.Trzymała je przez chwilę.Potem powiedziała:- Wszystko na marne.a mogło być zupełnie inaczej.Żegnaj, Bili, i dziękuję ci, żeś się starał nas ratować.Patrzałem na leżącą nieruchomo postać.Było coś, co sprawiało, że serce ściskało mi się jeszcze bardziej - zastanawiałem się, ile dziewcząt powiedziałoby: “weź mnie ze sobą", gdy ona prosiła tylko: “zostań z nami".A nawet nie znałem jej imienia.EWAKUACJAWciąż żywe wspomnienie o rudowłosym, który do nas strzelał, wpłynęło na mój wybór trasy do Westrninster.Od czasu gdy skończyłem szesnaście lat, moje zainteresowanie bronią palną osłabło, ale w otoczeniu powracającym szybko do stanu dzikości jasne było, że albo muszę także reagować jak dzikus,, albo w niedługim czasie mogę w ogóle przestać na cokolwiek reagować.Pamiętałem, że przy St.Jamess Street było kilka sklepów, w których z największą uprzejmością sprzedawano klientom wszelkiego rodzaju mordercze narzędzia, poczynając od flowerów, a kończąc na sztucerach przeznaczonych do polowania na słonie.Wyjeżdżałem stamtąd zabezpieczony przed nieprzewidzianymi wypadkami, ale zarazem czując się trochę jak bandyta.Miałem znów za pasem doskonały nóż myśliwski.W kieszeni mojej spoczywał pistolet, dorównujący precyzją najczulszemu mikroskopowi.Na siedzeniu obok mnie leżała nabita dwunastka i stos pudełek z nabojami.Wolałem śrutówkę od karabinu - huk jest równie przekonywający, natomiast pocisk ucina tryfidowi wierzchołek z dokładnością, jaką rzadko osiąga kula.Tryfidy zaś teraz widać już było w centrum Londynu.Nadal w miarę możności unikały ulic, zauważyłem jednak kilka kusztykających przez Hyde Park i sporo innych w Green Park.Mogły to być trzymane dla ozdoby, nieszkodliwe okazy z przyciętymi wićmi, ale mogło też być inaczej.Dojechałem w końcu do Westrninster.Tutaj wyraźniej jeszcze niż gdzie indziej wyczuwało się, że nastąpił już ostateczny koniec.Na ulicach wszędzie stały porzucone samochody.Ludzi prawie nie było widać.Dostrzegłem tylko trzy poruszające się osoby.Dwie postukując laskami sunęły wzdłuż rynsztoków White - hallu, trzecia znajdowała się na Palcu Parlamentu.Był to mężczyzna.Siedział w pobliżu pomnika Lincolna, przyciskając do piersi najdroższy skarb: poleć bekonu, od którego tępym nożem odkrawał poszarpane paski.Na tle nieba rysował się gmach Parlamentu.Wskazówki zegara zatrzymały się trzy minuty po szóstej.Trudno było uwierzyć, że wszystko to nic już nie znaczy, że jest to tylko pretensjonalna zbieranina różnych kamieni, które będą teraz wietrzały w spokoju.Niech nawet skruszałe wieżyce runą na taras, nie będzie już oburzonych posłów protestujących przeciw niebezpieczeństwu grożącemu ich bezcennym osobom.W tych salach, z których ongiś rozbrzmiewały na cały świat przemówienia pełne dobrych zamiarów lub żałosnych wykrętów, z czasem zapadną się dachy, a nikt tego procesu nie powstrzyma ani nie będzie się nim przejmował.Opodal z niezmąconym spokojem płynie Tamiza.Będzie tak płynąć aż do dnia, gdy rozpadnie się kamienne nabrzeże, woda zaleje wszystko wokoło i Westminster znów stanie się wyspą wśród bagnisk.Spojrzałem w bok.Oto z cudowną wyrazistością rysuje się w nie zadymionym powietrzu srebrzystoszare Opactwo Westminsterskie.Wielowiekowym pogodnym majestatem odcina się od okalających je efemerycznych budowli.Wsparte na mocnych fundamentach stuleci, będzie może jeszcze przez stulecia zachowywało wewnątrz pomniki tych, których dzieło ulega teraz zniszczeniu.Nie chciałem dłużej patrzeć.W przyszłości ludzie pewno będą jeździli oglądać stare Opactwo, pełni romantycznej zadumy.Ale taki romantyzm jest stopem tragedii z retrospekcją.Dla mnie wszystko to było jeszcze zbyt świeżej daty.Ponadto ogarnęło mnie obce mi dotychczas uczucie - lęk przed samotnością.Nie byłem sam od czasu, gdy szedłem ze szpitala ulicą Piccadilly, ale wtedy wszystko, co widziałem, było dla mnie czymś oszałamiająco nowym i nieznanym.Teraz po raz pierwszy doznałem przerażenia, jakim prawdziwa samotność napełnia przedstawiciela gatunku z natury swej towarzyskiego.Zdawało mi się, że jestem nagi, wydany na łup wszelkich okropności czyhających za każdym węgłem.Zmusiłem się do tego, żeby wprawić w ruch silnik i skręcić w Victoria Street.Już sam warkot samochodu przyprawiał mnie o - bicie serca.Miałem ochotę wysiąść z wozu i skradać się pieszo, zdać się tylko na własną przebiegłość, niczym zwierzę w dżungli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]