Podstrony
- Strona startowa
- Orson Scott Card Mistrz Piesni by mirmor[rtf]
- McCaffrey Anne Mistrz harfiarzy z Pern (SCAN d
- Feist Raymond E Mistrz magii (SCAN dal 735)
- Anne McCaffrey Mistrz harfiarzy z Pern
- Feist Raymond E Mistrz magii
- Jordan Robert Ten Ktory Przychodzi Ze Switem
- Blake, William Complete Poetry And Prose(1)
- Kay Guy Gavriel Tigana
- Biernacki Loriliai Renowned Goddess of Women Sex and Speech in Tantra
- Foundations of Object Oriented Languages Kim B. Bruce
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy kurz się uniósł, centurion krzyknął:– Milczeć tam na drugim słupie!Dismos zamilkł.Jeszua oderwał się od gąbki i starając się, by jego głos zabrzmiał łagodnie i przekonywająco, co mu się nie udało, poprosił oprawcę ochryple:– Pozwól mu się napić!Robiło się coraz mroczniej.Chmura sunąc ku Jeruszalaim zalała już połowę nieba, kipiel białych obłoków poprzedzała tamtą, pełną czarnej wody i ognia chmurę.Błysnęło, grom uderzył nad samym wzgórzem.Oprawca zdjął gąbkę z ostrza włóczni.– Sław wielkodusznego hegemona! – szepnął uroczyście i lekkim ruchem dźgnął Jeszuę w serce.Ów drgnął, szepnął:– Hegemon.Krew pociekła mu po brzuchu, dolna szczęka zadrżała nerwowo, głowa opadła.Kiedy uderzył drugi piorun, oprawca poił już Dismosa i z tymiż słowami:– Sław hegemona! – zabił i jego także.Gestas, który postradał zmysły, krzyknął z przerażenia, skoro tylko ujrzał koło siebie oprawcę, ale kiedy gąbka dotknęła jego warg, zaryczał i wbił w nią zęby.W kilka sekund później i jego ciało zwisło, na ile pozwalały na to sznury.Człowiek w kapturze szedł w ślad za oprawcą i centurionem, za nim podążał przełożony służby świątynnej.Stanąwszy przy pierwszym słupie człowiek w kapturze uważnie przyjrzał się zakrwawionemu Jeszui, trącił białą dłonią jego stopę i powiedział do tych, którzy mu towarzyszyli:– Nie żyje.To samo powtórzyło się również przy dwu pozostałych słupach.Następnie trybun dał znak centurionowi, zawrócił i zaczął schodzić ze szczytu wraz z dowódcą straży świątynnej i człowiekiem w kapturze.Zapadł półmrok, błyskawice bruździły czarne niebo.Nagle bryznął z niego ogień i krzyk centuriona: “Zwijać kordon!” – zagłuszył grzmot.Szczęśliwi żołnierze zbiegali ze wzgórza wkładając hełmy w biegu.Ciemność okryła Jeruszalaim.Ulewa lunęła nagle, zastała centurie w połowie zbocza.Woda runęła tak straszliwa, że gdy żołnierze zbiegali na dół, już pędziły za nimi w pogoń rozpasane strumienie.Żołnierze ślizgali się i przewracali na rozmiękłej glinie śpiesząc ku równej drodze, którą – ledwie już widoczna za przesłoną wody – odjeżdżała do Jeruszalaim przemoczona do suchej nitki konnica.Po kilku minutach w dymnej kipieli burzy, wody i ognia na wzgórzu pozostał jeden tylko człowiek.Potrząsając nie na darmo ukradzionym nożem, osuwając się z oślizgłych uskoków, czepiając się, czego się dało, niekiedy pełznąc na kolanach wspinał się ku słupom.To znikał w nieprzeniknionej mgle, to nagle oświetlał go migotliwy błysk.Dotarłszy do słupów, już po kostki w wodzie, zdarł z siebie ciężki teraz, bo przemoczony tallif, pozostał w samej koszuli i przypadł do nóg Jeszui.Przeciął sznury na goleniach, wspiął się na dolną belkę poprzeczną, objął Jeszuę i wyzwolił jego ramiona z górnych pęt.Nagie mokre ciało Jeszui zwaliło się na Mateusza i przewróciło go na ziemię.Lewita chciał je natychmiast zarzucić sobie na ramię, ale pomyślał o czymś i to go powstrzymało.Pozostawił w wodzie na ziemi ciało z odrzuconą do tyłu głową i rozrzuconymi ramionami i pobiegł do pozostałych słupów, nogi rozjeżdżały mu się w gliniastej mazi.Przeciął więzy także na tamtych słupach i jeszcze dwa ciała zwaliły się na ziemię.Minęło kilka minut i na wierzchołku wzgórza zostały tylko te dwa ciała i trzy puste słupy.Woda lała się z nieba i przekręcała te ciała.Ani Lewity, ani ciała Jeszui na szczycie wzgórza wówczas już nie było.17.Niespokojny dzieńW piątek rano, to znaczy nazajutrz po przeklętym seansie, cały personel Varietes – główny księgowy Wasilij Stiepanowicz Łastoczkin, dwóch innych księgowych, trzy maszynistki, obie kasjerki, gońcy, bileterzy i sprzątaczki – słowem wszyscy, którzy znajdowali się w teatrze, nie pracowali, lecz siedząc na parapetach wychodzących na Sadową okien przyglądali się temu, co się dzieje pod murem Varietes.Pod murem tym ustawiła się w dwóch rzędach wielotysięczna kolejka, której koniec znajdował się na placu Kudrińskim.W początku tej kolejki stało ze dwudziestu dobrze znanych w teatralnej Moskwie koników.Kolejka była bardzo wzburzona, zwracała na siebie uwagę obywateli przechodniów i zajmowała się roztrząsaniem pasjonujących opowieści o wczorajszym niebywałym seansie czarnej magii.Opowieści te niezmiernie zdetonowały głównego księgowego Wasilija Stiepanowicza, który wczoraj nie był na spektaklu.Bileterzy opowiadali niestworzone rzeczy.Opowiadali między innymi, że po zakończeniu niezwykłego seansu niektóre obywatelki biegały po ulicy nieprzyzwoicie porozbierane, i różne inne historie w tym guście.Skromny i spokojny Łastoczkin słuchając gadaniny o wszystkich tych cudach mrugał tylko oczyma i zupełnie nie wiedział, co ma począć, a powinien był coś zrobić, właśnie on, a nie kto inny, ponieważ był teraz najstarszy stanowiskiem wśród personelu Varietes
[ Pobierz całość w formacie PDF ]