Podstrony
- Strona startowa
- World Without Cancer The Story Of Vitamin b17 G Edward Griffin
- Edwards Eve Kronik rodu Lacey 02 Demony miłoœci
- Edward Griffin World Without Cancer The Story of Vitamin B17
- Balcerzan Edward Poezja Polska w latach 39 68
- J. Pocock, Barbarism and Religion v.1 The Enlightenments of Edward Gibbon
- Dick Philip K Oko Sybilli
- Harry Harrison Planeta Smierci 4
- RD vs RFFC Christian Poisson
- Potocki.Jan Rekopis.znaleziony.
- Alfred Szklarski Tomek w Krainie Kangurow (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może Pambóg zawczasu nad nio ulitował sie, bo życie przed nio stało ciężkie, a? Płacz ty, ale nie za dużo: pożyła jak aniołek i odleciała jak aniołek, na pański chlebek, słodziuśki.Nie bojś, Pambóg wie co robi, o, zobacz ja! Czy ja skarżę sie komu, że nie zabiera mnie i nie zabiera? Nie skarżę sie ja, choć kto ja teraz? Stary trep.Śmieć.Tylko wziąć za kołmierz i wyrzucić dzie w wędoł, lepiej byłoby mnie nie żyć.A żyje!Tknęło mnie: może Śmierć po was przyszła i zmyliła sie?Nie zmyliła sie, już ona nie taka zmyłliwa, pocieszajo tatko, stojała i stojała nad kołysko, takie zimno w chacie było, że nogi marzli.Już tam ona przypatrzyła sie dobrze.E, lepiej jej nie wspominać, zarazy, bo weźmie i zawróci.W samej rzeczy, straszno z śmiercio w jednej chacie być, choć ta nieboszczka maleńka jeszcze.Co z nio zrobić: nie kot to ale i nie człowiek jeszcze.Może dziś pochować? Do obiadu jeszcze kawałek, zdążyłoby sie.Co? Ona pojękuje: Bez serca ty! Czy to skorupka po jajku, że fajt i wyrzucona?.Toż ona dziś jeszcze cycke ssała!Dzieciaka, póki nie chodził, można chować i tego dnia co umar, obstajo tato za mno, byle za widnia, póki słonko nie zaszło: po ciemku nie trafiłoby do nieba.Do nieba? Toż ono już w niebie, mówie, czy to czym zgrzeszyło? Czy nie chrzczone?Tato opowiadajo, że umierało cicho, nie było widać jak para wyleciała.Nic nie płakało.Przestało płakać, tato myślo: czemu nie płacze? zawołali Handzie, zobacz, mówio, co jest.Za oknem głowy mignęli i zaraz do chaty wchodzo dziad z Ziutkiem: żebraczysko żegna sie nad kołysko, a Handzia przed nowym człowiekiem znowuś w bek: Iskiereczka moja, aniołeczek, jagódka, wiwióreczka, laluńka! Beczy i włosy szarpie, dziad sie na nio ogląda, kurczy sie, marszczy, już i oczy obciera, widać miętkiego serca jest, już i wzdycha, Boże, Boże, za co tak ludzi katujesz, pojękiwawszy klęka koło kołyski, modli sie, postękuje jak 'baba.Płakać to i baby umiejo, mówie, wy coś zróbcie! Toż chwalili 'sie cudami! Aj, jak to jego ukłuło! Kiwać sie przestał, oczy rękami podper i siedzi, siedzi na piętach, plecy jego widze naprężone.Wtem wstaje.Wstaje, prostuje sie, obydwie ręce nad kołysko wycionga.I kamienieje!Cicho sie robi, że słychać jak robaki ścianę jedzo!On stoi tak z wyciągniętymi ręcami, oczy zapluszczone, zęby zaciśnięte, widze jak twarz jemu czerwienieje, rosa na czoło wychodzi! Wtem, o Panie Jezu, nad nim, nad jego głowo widze blask, jak nad świętymi! A on głosem z innego świata ogłasza:Nie umarła dzieweczka wasza, ale śpi.Dzieweczko, mowie tobie wstań! A ręce trzyma i trzyma! O Jezu! Tato zwalajo sie z murku na kolana, dzieci klękajo, Handzia oczy wybałusza.Ja siedze z ołatkiem w ręku, ze strachu ruszyć sie nie moge, przykleiło mnie do stołka.Cud wisi w powietrzu, coś sie zaraz stanie: może jasność buchnie z pułapu, aniołowie wejdo, dziad w świętego sie przemieni? Strasznie jest, pobożnie i nie do wytrzymania! On ręce trzyma nad kołysko, z palców iskry leco a cały taki natężony, że drży.A z nim zaczynajo drżyć i dzwonić miski, kubki, fajerki, brzęczy wszystko w coraz większym wizgu, ciele dusi sie, wyciągnęło szyje i beczy jak zając w pętli, brodatemu ręce sie trzęso, trzęso, trzęso! ja już nie moge wytrzymać tego wizgu, blasku, świętości.Naraz ręce dziadowi leco bezwładnie, mięknie cały i siada na murku jak worek sieczki.I siedzi przy tatku, ale jaki! Złachmaniony, jak strach po deszczu, jak odzienie rzucone w kąt: głowa leży na torbach jak słomiana, ślozy ciekno skosem przez nos po brodzie.I nie tak już mnie szkoda dzieciaka, jak tego dziada: jakby sie widziało rybe dychające na brzegu.Abo konia ze złamanymi nogami jak zdycha.Abo zajączka kapiejącego w trawie, przeciętego koso na pół.Zjedzcie, dziadku, zacierki z datkiem, pocieszam, dobre ołatki, z siary.Zebraczysko wstaje, a oczami po podłodze ucieka, wstydzi sie.Cóż ja, grzeszny człowiek, mówi, torby ściąga, sznury poprawia, cóż ja? Dziad, dziad tylko, ech tyle moge co zmówić pacierz.I wychodzi jak ciamajda niedołenga, zgarbiony, ledwo nogi przez próg przeciagnoł.A dzieciak leży jak polano, tylko sie kołyska na sznurkach okręca i tak smutno, tak smutno, tak smutno.Myj, nakazuje Handzi i idę po deski.Najsampierw sie wpuściło kobyłę do chlewa, żeb nie przestudziła sie na dworze, zgrzana była.Potem z Ziutkiem wyciągnęli my spod słomy deski z rusztów, zanieśli na kozioł do piłowania: przerżnęli na kawałki, cztery dłuższe, dwa krótsze na szczytki.Kończym piłować, raptem Ziutek ogląda sie na furę, na białe kore: O Jezu, przez nas, mówi i puszcza piłe, my Jadzie zarżnęli!A ścichnieszże, proszę, ty tylko gadać i płakać! Ciągaj.Patrze na deski, czy nie za krótkie, ciasne spanie by miała.Nie, nie powinna.Najgorzej z goździami będzie.Wysyłam chłopca do Kramara, osiem goździow niech przyniesie.Ale zdaje sie w kożuszku jeden jest: macam, a jakże, jest.Krzyczę za nim, że siedym, siedym przynieś, niech Kramar policzy za żyto! Póki ja deski ostrugał, dopasował, zaczem zbił w skrzynkę, Pietruczycha z Dominicho i Handzio obmyli dzieciaka, wystroili w białe sukieneczke i czepuszek z sinimi tasiemkami.Leży na ławce z rączkami związanymi szkaplerzykiem, świeczka pali sie nad nio.Przełożył ja jo do trumienki, na wióry, a Dominicha mówio: czegóż czekać? Dawajcie zmowim w głos Anioł Pański i wszystko.Zmowilim za Dominicho, potem ja święcono wodo pokropił biedaczynke i wierzchnie deskę dwoma goździami przybił.Handzie trzymali tatko z babami.Zaraz Dominicha świeczkę gaszo, a ja biore pod pachę skrzynkę, rydel, idę na -mogiłki, kobiety zostaje sie Handzie pocieszać, nie puszczajo jej za trumno: mogłoby zaszkodzić, więcej by 'nie zaciężyła.-v Na drodze Dunaja spotykam, dokądś szli za interesem.Zatrzymuje sie.Co, umarło? i po.skrzynce patrzo.Najmniejsze?Najmniejsze.Szkoda, wieczne odpocznienie daj jej, Panie,.choć prawdę powiedziawszy nie było po czym.Dziewczynka?Ale też szkoda.Ona zdaje sie kwietniowa? Hm, to szkoda, żałuj o Dunaj, podchowana, jeszcze z pół roku i sama by rosła.Pewnie, starsze by pilnowali.O, tak, człowieka wychować ciężko.Po mojemu jeden dzieciak kosztuje zachodu więcej niż ze trzy cielaki!E, trzy nie, mówie, prawda, przy dzieciaku więcej lataniny niż koło bydlaczka, ale to baba lata.I po drugie dzieciak tyle nie zje co jałoszka.O, wa! Ale jałoszka już po trzecim roku mleko da! A córka, w ile lat? I jeszcze trzeba dołożyć, żeby jo wzięli! Nie ma to jak syn, bodajby sie na klepisku rodził: pastuszek, robotnik, podpora na starość.Nu, idę, w sprawie szkoły latam!A co, będzie ta szkoła?O, żonka z uczycielko już izbę szykuje: sprzątajo, bielo.Nu idź z Bogiem.Natośnicha z Antochowo przez płot gadajo: rękami spódnicy poodciągali od kolanow, szczo na stojąco.Mnie zobaczyli, przestali.Umarło? pytajo Natośnicha.Ehe.Najmniejsze?Ehe.Baby żegnajo sie, kiwajo głowami: A jak Handzia? Mocno płakała?Mocno.Ot babska dola, wzdycha Antochowa: nanosisz sie tego, wycierpisz, nocami nie dośpiaz i masz! Jak w dópe wsadził!E, czemu, przeciwio sie Natośnicha, będzie miał Paimbóg aniołka.Pambóg tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]