Podstrony
- Strona startowa
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Harry Eric L Strzec i bronic (SCAN dal 714)
- J. K. Rowling 4 Harry Potter i Czara Ognia
- Rowling J K Harry Potter i Komnata Tajemnic
- J. K. Rowling 3 Harry Potter i więzień Azkabanu
- Hoang Ti Rozmowy Zoltego Cesarza o medyc
- Resnick Mike Wrozbiarka
- Terry Pratchett 03 Rownoumagi
- Toland John Bogowie wojny t.1
- Black Americans of Achievement Anne M. Todd Chris Rock, Comedian and Actor (2006)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dacia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogąc jednak pokonać ciekawości, powtórzył manewr z wejściem w warstwę chmur.Widocznie zjawisko to uznał podświadomie za ważniejsze od pogoni.Zaryzykował i wzniósł się jeszcze odrobinę wyżej niż poprzednio, wykonał beczkę i odwrócił się.Stwierdził niezbicie, że pod nim - tak, już pod nim, a nie nad - znajduje się spora i bez wątpienia twarda masa.Mocne odkrycie.Przypomniał sobie, że drugiego dnia Bóg stworzył ląd i nazwał go niebem.Czy aby nie tutaj prowadził swoje eksperymenty? Jason nigdy nie był wierzący, ale zdarzało mu się, miłośnikowi starożytnej historii i literatury, czytać Pismo Święte.Całości nigdy, rzecz jasna, nie zmógł, ale co jak co, księgę Mojżesza potrafił cytować niemal całą z pamięci.Nigdy nie oczekiwał, że ten staroświecki tekst okaże się tak bliski życiu.Po raz drugi nie mogąc się wznieść wyżej, zmuszony do obniżenia lotu, Jason uświadomił sobie, że uciekający postępował dokładnie tak samo.To go naprowadziło na myśl.której nie zdążył sformułować, ponieważ z czółna, umyślnie pozwalającego mu się dogonić, nadszedł komunikat.Dokładniej zaś pytanie:- Będziesz mnie gonić, dopóki nie skończy się paliwo?- Będę - obiecał Jason.- W takim razie otworzę ogień - nadeszła groźba.- Z jakiej broni? - zapytał Jason, żałując, że kodowany sygnał radiowy nie może przekazać jego żrącej ironii.Uniwersalne małe czółna z definicji nigdy nie były wyposażane w broń.Czasem mogły mieć zewnętrzne, podwieszane armatki.Ale tych nie było widać.Oczywiście, Jason mógł nie wiedzieć wszystkiego, zwłaszcza że znajdowali się na dziwacznej planetce, ale tym razem się nie pomylił.Odpowiedź jednak zaskoczyła go:- W takim razie cię staranuję.Niezła odpowiedź.Taki upór nie dziwiłby, gdyby jego przeciwnikiem był Pyrrusanin.Jason, nie wierząc własnemu domysłowi, wysłał przez radio komunikat:- Meta, czy to ty? Tu Jason.W tym momencie wymiana kodów się skończyła.- Jason, czyś ty zwariował? Dlaczego się za mną uganiasz? - Z leżącego na panelu sterowniczym hełmofonu dotarł jej czuły głos.- Włóż hełmofon - dodała.- Włożyłem - westchnął z ulgą Jason.Podłączył system zewnętrznej łączności do dźwiękowego bloku skafandra.- A dlaczego uciekałaś przede mną?W tym momencie okazało się, że wykonali pełne okrążenie wokół planety.Zaczęli obniżać lot, kierując się do hangaru, skąd wystartowali.Kiedy Meta dotarła do odnogi, pneumoszyb włączył się ponownie.Widocznie tak były zaprogramowane automaty, ale niestety fala powietrza uniosła ją w przeciwnym kierunku niż Jasona.Meta nie tyle to wyliczyła, ile przeczuła, więc pozostawiona sama sobie, spróbowała określić swoją sytuację.Najwyraźniej powrotna droga pneumoszybem była zakazana - za jej plecami zatrzasnęła się przesłona i nie było w pobliżu niczego, co pozwoliłoby ją otworzyć.Pozbawiona innych zajęć, zajęła się zwiedzaniem ogromnej, jasno oświetlonej sali, do której została wrzucona.Tysiące oczek i oczu nieznanej aparatury bezczelnie ją badało, odwracając się w gniazdach panelu i wysuwając się zewsząd na giętkich łodygach.Rozłoszczona wyszarpnęła z gniazda najbliższą rurkę i uzbrojona w taki sposób oczekiwała najgorszego.Nic się nie stało.Remontowy żuczek - robot przybiegł na miejsce awarii, a po kilku minutach badanie obiektu o nazwie Meta zakończyło się, ruch oczu zamarł i jakby nawet przygasło światło.Mecie zrobiło się wstyd za swoje barbarzyńskie zachowanie.Na palcach skierowała się między panelami i pulpitami w stronę wyjścia.Drzwi otworzyły się same, a długi korytarz powitał ją stosownym oświetleniem i złocistymi owalnymi tabliczkami na popielatych drzwiach: "Laboratorium NR 11", "Laboratorium NR 12", "Laboratorium NR 13" i tak dalej, nie wiadomo do którego numeru; po dwudziestych z kolei drzwiach z nieoczekiwanym napisem "Laboratorium specjalne".Meta odruchowo się zatrzymała.Powinna zajrzeć do któregoś z pomieszczeń, przecież szukała ludzi, a korytarz był absolutnie pusty Na dodatek żaden napis nie zakazywał wejścia osobom nieupoważnionym.Zastukawszy dla przyzwoitości kilka razy, otworzyła drzwi.Kolby, probówki, różnokolorowe menzurki, idealna czystość białych plastikowych stołów - wyraźnie było to laboratorium chemiczne.Co prawda w tej chwili w pomieszczeniu znajdował się tylko jeden uczony - wysoki, barczysty, sympatycznie wyglądający młody człowiek.Uśmiechnął się do niej, wstając i prostując ramiona.Biały fartuch niemal trzeszczał od napinających go mięśni.Meta odpowiedziała uśmiechem - zawsze podobali się jej silni mężczyźni.- Proszę wejść - powiedział uczony - i usiąść.Nie chciała siadać.Po co? Chciała się przede wszystkim dowiedzieć, gdzie jest i z kim ma do czynienia.Podeszła bliżej i odezwała się nieco skonsternowana:- Proszę mi wybaczyć.pan.to znaczy.dokąd trafiłam?- Niech się pani nie obawia - niemal zaśpiewał młody człowiek jeszcze bardziej czarująco uśmiechnięty.- Jest pani w moim laboratorium.Wszystko będzie w porządku.- Ze mną jest wszystko w porządku - odparła już nieco rozzłoszczona Meta.- Po prostu.- Nie - spokojnie, ale stanowczo przerwał jej przystojniak w białym fartuchu.- Widzę, że panią coś' niepokoi, ale niech się pani nie denerwuje.Proszę usiąść.Podszedł do Mety i, muskając ją dłońmi, oparł ręce na jej ramionach.Nie pozwoliłaby nikomu innemu tak się dotykać, ale ten chemik miał zadziwiającą zdolność uspokajania.Może wcale nie jest chemikiem tylko lekarzem? - przemknęło jej przez głowę.- Proszę się uspokoić - po raz trzeci powiedział chemik podobny do lekarza.- Coś z panią jest nie w porządku.Ale pani mi się podoba.Chcę panią mieć!Deklaracja była tak zaskakująca, że nawet pyrrusański refleks nie pomógł Mecie.To znaczy pomógł, rzecz jasna, ale złamała "chemikowi" rękę dopiero wtedy, gdy jego palce, stając się w ułamku sekundy palcami z żelaza, chwyciły ją za ramiona i zdarły z niej skafander wraz z bielizną.Po jej obronnej reakcji prawa, złamana ręka majtała się, wygięta pod niewyobrażalnym kątem, a lewa zaciskała się nadal na ramieniu Mety z taką samą siłą.I nie zdążywszy nawet się zdziwić, zmuszona była zadać mu cios w twarz.To było dziwne doświadczenie.Pięść się zapadła, spryskując wszystko dokoła zielonkawą galaretowatą masą.Nawet przygotowana na wszystko Pyrrusanka odczuła mdłości.Ale żelazny chwyt osłabł i młody człowiek - a właściwie to, co z niego zostało - runął na podłogę.Android, domyśliła się Meta.Ponieważ nie miała dotychczas tak bliskiego kontaktu z androidami i była wstrząśnięta zajściem, uznała, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]