Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- Jakub Ćwiek Kłamca, Ochłap Sztandaru Tom III
- Michael Moorcock Rune Stuff tom III
- iii rozbior polski insurekcja kosciuszkowska (2)
- May Karol Winnetou tom III
- dokonania i porazki jana iii so
- King Stephen Mroczna Wieza III (2)
- Lumley Brian Nekroskop III (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konie ruszyły truchcikiem.Jagna poszła w trop tuż za bryczką.Jasio krzyczał jeszcze cosik do sióstr, buczących pod domem, apatrzał jeno na nią jedną: w jej modre, zwilgotniałe oczy, kieby ten dzień majowy bardzo cudne; na jejgłowę jasną, oplecioną warkoczami, co jak grubachne postronki leżały potrójnie nad białym czołem,zwisając jeszczek półkoliście kiele uszu, na jej twarz bialuchną i tak śliczną, iż do róży polnej podobną.Ona zaś szła prawie bezwolnie, jakby urzeczona jego oczyma jarzącymi, wargi się jej trzęsły, że zębówzawrzeć nie mogła, serce lubo dygotało, a oczy szły za nim pokornie, zgoła truchlejąc z dziwnejsłodkości.Jakby ją sen zmorzył nagły i tym pachnącym kwiatem niepamięci zasypywał.Dopiero kiej brykaskręciła ku topolowej, rozerwały się ich oczy, puściły te parzące ogniwa i rozprysnęły się takdoszczętnie, jaże uderzyła się pojrzeniem o pusty świat i przystanęła nagle.Jasio machał czapką na pożegnanie.Wjeżdżali już w mrok topoli.Rozglądała się dokoła, oczy trąc, jakby ze snu wyrwana.- Jezu, taki to by ślepiami do samego piekła zaprowadził.Otrząsnęła się jakby z tych parzących, spojrzeń Jasiowych.- Organistów syn, a kiej dziedziców się widzi.I księdzem ostanie, może jeszcze do Lipiec go dadzą!.Obejrzała się; bryka już zniknęła, turkot jeno dochodził i głosy pozdrowień zamienianych zprzechodzącymi.- Taki mleczak, dzieciuch prawie, a niech spojrzy, to jakby kto drugi wpół objął, jaże ciągotki bierą i wgłowie się mąci.Wzdrygnęła się oblizując czerwone wargi, a przeciągając się prężąco, z lubością.Chłód ją nagle przejął.Dopiero spostrzegła, że jest z gołą głową, boso i prawie w koszuli, bo tylko wjakiejś podartej chuścinie na ramionach.Sczerwieniła się przywstydzona i jęła stronami przebierać sięku domowi.- Chłopy wracają, wiecie to? - krzykały do niej dzieuchy z opłotków, to kobiety, to dzieci nawet, awszystkie zadyszane i ledwie zipiące z radości- No to co? - rzekła którejś już prawie ze złością.- Wracają!.mało to? - zdumiewały się jej oziębłości.- Tyla z nimi, co i przez nich! Głupie! - mruczała, przykro tknięta, że to każda kiej zwariowanawyglądała swojego.Zajrzała do matki.Jędrzych był jeno, pierwszy raz dopiero zwlókł się z barłogu, przetrącony kulas miałjeszcze spowity w szmaty, koszyk wyplatał na progu i pogwizdywał srokom, łażącym po płotach.- Wiesz to, Jaguś?.Wracają nasi!.- Dyć już kiej te sroki cały świat to jedno rozpowiada!- Wiesz, a Nastusia to prosto od rozumu odchodzi, że i Szymek wróci.- Czemuż to? - Błysnęła ślepiami srogo, po matczynemu.- I.nic.A to me znowuj kulas rozbolał.- zająkał strachliwie.- Cichoj, ścierwy - rzucił patykiem wsień na rozgdakane kwoki.Niby to rozcierał nogę bolącą, a pokornie zaglądał w jej twarz dziwnie omroczałą.- Kaj to matka?- Na plebanię poszli.Jaguś, o Nastce to mi się ino tak wypsnęło.- Głupi; myśli, co o tym nikto nie wie! Pobierą się i tyla.- A bo to matka pozwoleństwo dadzą, kiej Nastuś ma jeno morgę?- Pytał się będzie, to nie pozwolą.Hale, lata już parob ma, to i rozum swój powinien mieć, bychwiedzieć, co i jak.- A ma, Jaguś, ma, i kiej się uwezmie i pójdzie, udry na udry, to i matki nie posłucha, na złość sięożeni, swój gront odbierze i na swoim postawi.- Pleć, kiej ci ciepło, pleć, bych cię jeno matka nie posłyszeli!Markotność ją przejęła.Jakże! taka Nastka, a i to zabiega o chłopa, i to ma swoje radoście, a drugiedzieuchy to samo.Wściekną się chyba dzisiaj, boć do każdej ktosik powróci, do każdej.- Prawda, dyć wszystkie powrócą.- Porwała ją nagła, niecierpliwa radość, że porzuciła wystraszonegoJędrzycha i skwapnie poniesła się do chałupy szykować i robić porządki na przyjęcie, jak i drugie, iczekać gorączkowo powracających, jak i cała wieś w tej chwili.Zwijała się tęgo, jaże przyśpiewując z radości a z utęsknieniem, i nie raz jeden wybiegała patrzeć nadrogi, kaj i wszystkie wisiały oczyma.- Kogo to wyglądacie? - zagadnął ją ktosik niespodzianie.Jakby ją kto przez ciemię zdzielił, zbladła, ręce jej opadły kieby te skrzydła przetrącone i sercezadygotało z żałości.Prawda, na kogoż to czeka? przeciek nikomu do niej nieśpieszno, przeciek na wszystkim świecie samajest jako ten kołek!.- Tyle co może Antek!.- dodała trwożnie.- Antek! - wyszeptała cichuśko, serce jej wezbrało westchnieniem i przypominki przewiały przez pamięćkiej te mgły nikłe i kiej sen cudny, ale dawno już śniony.Może i wróci! - dumała.Choć kowal jeszcze wczoraj upewniał, że go z drugimi z kreminału nie puszczą, że na długie lata tampozostanie:- A może go i puszczą! - Przywtórzyła głośniej, jakby już wychodząc myślą i oczekiwaniem naprzeciw,ale bez radości, bez uniesienia i z jakąś przyczajoną w sercu trwożną niechęcią.- A niech se wróci! co mi tam z niego! - ciepnęła się niecierpliwie.Stary jął cosik bełkotać.Zadem się odwróciła od niego z obmierzłości, nie podając jeść, choć wiedziała, że o to skamle poswojemu.- Byś już raz zdechł! - rozsrożyła się nagle i aby go stracić z oczu, na ganek znowu poszła.Kijanki trzepały nad stawem i kajś niekaj pod drzewami czerwieniły się kobiety pierące.Suchy, leciuśkiwiater ledwie co tykał wierzb zielonych, że zatrzęchły się niekiedy.Słońce co ino miało się wyłupać zzabiałych chmur, że już polśniewały kałuże i po gładzi stawu tańcowały złotawe migoty.Deszczowe mgłyjuż opadły, że z szarych, kamiennych płotów wynosiły się coraz barzej na jaśnię powietrza rozkwitającesady, kieby te wielgachne snopy kwietne, wionące zapachami i pełne ptasich świegotów, młyn turkotałostro, a z kuzni rozlatywały się dzwiękliwe, przejmujące bicia młotów, zaś ludzkie głosy i cały tenrwetes przygotowań był jako to pszczelne brzęczenie wśród drzewin.- A może go i obaczę! - dumała wystawiając twarz na wiater i na te rosy skapujące z obsychającychkwiatów i liści.- Jaguś.nie wyjdziecie to do roboty? - wrzasnęła Józka z podwórza.Ani jej do głowy przyszło się opierać: zabrała motyczkę i zaraz poszła do kobiet.Odpadła ją moc i chęćsprzeciwu, a nawet rada poddała się przykazowi, któren ją wyrywał z myśleń i niepewności.Przejmowała ją jeno dziwna tęskność, że jaże łzy nabiegały do oczu, a dusza się kajściś rwała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]