Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Auel Jean M Wielka wedrowka (SCAN dal 1070)
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy dotarł do grzędy, ostre pazury zdążyły rozdrapać go niemal do kości.Spojrzał spod ramienia na sokolicę siedzącą na żerdzi, a ona odpowiedziała spojrzeniem bez zmrużenia oczu.Łańcuch, który opinał jej nogę, przymocowany był do deski maleńkim zamkiem wykutym na kształt jeża.Ujął łańcuch obiema dłońmi, nie dbając o to, że pozostałe sokoły otoczyły go wirem skrzydeł i ostrych pazurów, i wykorzystując resztki sił, jakie mu jeszcze zostały, zerwał go.Ból i sokoły pochłonęła ciemność.Otworzył oczy, czuł się tak, jakby jego twarz, ramiona i oczy pocięto setką noży.To nie miało znaczenia.Faile klęczała przy nim, jej ciemne oczy o nakrapianych tęczówkach wypełniał niepokój, ocierała jego twarz kawałkiem materii doszczętnie już przesiąkniętym krwią.- Mój biedny Perrin - powiedziała cicho.- Mój biedny kowal.Jesteś tak strasznie pokaleczony.Z wysiłkiem, którzy przysporzył mu jeszcze więcej bólu, odwrócił głowę.Znajdowali się w prywatnym gabinecie Gwiazdy, a obok jednej z nóg stołu leżała drewniana figurka jeża, przełamana na pół.- Faile - wyszeptał do niej.- Mój sokole.Rand wciąż znajdował się w Sercu Kamienia, ale wszystko było tu inne.Nie było walczących ludzi, żadnych ciał, nikogo prócz niego.Znienacka przez Kamień przetoczył się dźwięk wielkiego dzwonu, aż kamienie pod jego stopami zadrżały.Uderzenie powtórzyło się trzykrotnie, za trzecim razem jednak umilkło nagle, jakby dzwon pękł.Ponownie wszystko ogarnęła cisza."Co to za miejsce? - zastanawiał się.- A co ważniejsze, gdzie jest Ba'alzamon?"Jakby w odpowiedzi na nie wypowiedziane pytanie, płomienny grot, dokładnie taki, jakich używała Moiraine, wystrzelił z cieni zalegających w kolumnadzie, celując prosto w jego pierś.Odruchowo zasłonił się mieczem, samym tylko instynktem uwolnił strumienie saidina, powódź mocy, która sprawiła, że jego miecz rozbłysnął jaśniej jeszcze niźli bijąca weń pręga ognia.Jego niepewna równowaga na granicy istnienia i zatraty zachwiała się.Jeszcze chwila a porwie go niepowstrzymany potok.Piorun ognia uderzył w ostrze Callandora.i rozdzielił się na jego krawędzi, spływając po bokach.Poczuł, jak kaftan zaczyna się tlić od bliskiego kontaktu ze strumieniem ognia, w nozdrza uderzył zapach palonej wełny.Za jego plecami dwa zęby skrzepłego ognia, płynnego światła, wgryzły się w potężne kolumny z czerwonego kamienia, który zaczął niknąć od uderzenia, a płonące pręgi sięgały ku kolejnym powierzchniom, trawiąc je z taką samą chciwością.Grzmot potoczył się po Sercu Kamienia, wtórując padającym kolumnom, które roztrzaskiwały się w chmurach kurzu, rozsiewając wokół odpryski kamienia.Wszystko jednak, czego dosięgały żarłoczne pazury światła, roztapiało się w nicość.Ze skłębionych cieni dobiegł go ryk gniewu, a płonąca pręga czystej, białej energii zniknęła.Rand wziął zamach Callandorem, jakby chciał uderzyć w coś znajdującego się dokładnie przed nim.Białe światło otulające mgłą jego ostrze, sięgnęło płomieniem naprzód, rozciągnęło się i cięło przestrzeń między kolumnami, z której dobiegał ryk.Polerowany kamień ustąpił przed stężoną Mocą niczym delikatny jedwab.Rozrąbane kolumny zadrżały; ich górne połowy odcięte runęły z sufitu, roztrzaskując się na posadzce w wielkie kęsy kamienia z poszarpanymi brzegami.Kiedy łoskot ścichł nieco, usłyszał w jego tle odgłos obcasów na kamieniach.Tamten uciekał.Trzymając Callandora w pogotowiu, Rand pognał za Ba'alzamonem.Wysoki, sklepiony łukiem portal wiodący do Serca, zawalił się, gdy doń dotarł, cała ściana runęła w chmurze pyłu i kamieni, jakby chcąc go pogrzebać, ale uderzył w nią strumieniem Mocy i obwał zmienił się w kłąb drobnego pyłu zawieszonego w powietrzu.Biegł dalej.Nie potrafiłby powiedzieć co przed chwilą zrobił, ani jak tego dokonał, nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać.Biegł, ścigając echo oddalających się kroków Ba'alzamona, pobrzmiewające po korytarzach Kamienia.Wokół, w pustce powietrza materializowali się Myrddraale i trolloki, wielkie potworne sylwetki i bezokie twarze z obliczami wykrzywionymi żądzą mordu, były ich setki.Zablokowali całkowicie korytarz przed nim i z tyłu, miecze w kształcie kosy i ostrza śmiertelnej czerni zafalowały, chciwe jego krwi.Nie wiedząc nawet jak, zmienił ich w mgłę, która rozpostarła się przed nim, a po chwili rozwiała.Powietrze dookoła wypełniła nagle dławiąca sadza, zatykająca nozdrza, tłumiąca oddech, ale z powrotem wydobył z niego świeżość, chłodną mgłę.Z posadzki pod jego stopami buchnęły płomienie, wyskoczyły ze ścian, sufitu, wściekłe jęzory ognia, które przepaliły kobierce i dywany; stoły i skrzynie rozpadły się w popiół, stojące na nich ozdoby i lampy spłynęły kroplami stopionego złota.Zdusił płomienie, zmieniając je w czerwoną poświatę na skale.Otaczający go kamień rozpłynął się w mgłę, Kamień zniknął.Rzeczywistość zadrżała w posadach; mógł niemalże poczuć, jak rozluźniają się jej sploty, jak sam zaczyna zanikać.Coś wypychało go z miejsca, w którym się znalazł, w jakąś inną przestrzeń, gdzie nie istniało nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]