Podstrony
- Strona startowa
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 2
- Dominik Myrcik Na krawedzi prawdy
- Ruda Aleksandra OdnaleŸć swš drogę 02 Wybór tłum. nieoficjalne
- Ruda Aleksandra OdnaleŸć swš drogę
- Piekara Jacek Kucharski Damian Necrosis Przebudzenie bez ilust
- Trocki Lew Moje życie
- Silverberg Robert Rodzimy sie z umarlymi
- Przypadki Robinsona Kruzoe DEFOE
- R. Walczak Prawo Turystyczne
- Corel DRAW (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim weszliśmy na górę i otworzyliśmy drzwi,światło było już zgaszone, a mieszkanie zamknięte i puste.Braun aż cmoknął z wrażenia. Niesłychane! I po chwili dodał: To już zakrawa najakąś sztuczkę magiczną.Redaktor z natężeniem wpatrywał się w bladą twarz swegorozmówcy.Była spokojna, nieruchoma.Ciemne szkłaodbijały obraz fragmentu pokoju.A za ciemnymi szkłamitkwiły niewidoczne oczy.Napieralski miał nieodpartą chęćzerwać z twarzy te szkła i spojrzeć Braunowi w oczy.Czybyły one naprawdę niewidome? Wiele bym dał za to, żeby się dowiedzieć, kto zabrał tępaczkę i u kogo ona teraz jest rzekł bardzo spokojnie.Napełnił oba kieliszki.Tym razem uczynił to tak wprawniejak kelner.Ręka mu nawet nie drgnęła.Spojrzał ukradkiemw stronę biblioteki.W tężejącym mroku zobaczył zarys żółtejpaczki.W tej chwili zrodziło się w nim postanowienie.Wykradnie paczkę.Jeżeli jego gospodarz jest naprawdę niewidomy, wtedywyniesienie paczki nie będzie nastręczało najmniejszejtrudności.Jeżeli natomiast udaje ślepca, wszystko wyjawisię w jednym momencie.Ręka niewidomego znowu sięgnęła po kieliszek.Ruch byłzbyt gwałtowny.Szkło zachwiało się, lecz nie upadło, tylkopłyn przelał się przez krawędz i cienką strużką spłynął popalcach. %7łyczę panu powiedział Braun unosząc kieliszek żeby pan jak najrychlej wyjaśnił tę tajemnicę. Bezczelny albo się zgrywa pomyślał Napieralskiwychylając koniak jednym łykiem.A potem zwrócił się dokompozytora: Dziękuję.Jestem pewny, że mi się to uda. Powodzenia, panie redaktorze.Opowiadanie pańskiewygląda trochę fantastycznie, ale jeżeli pan ma choć trochęsłuszności, to życzę powodzenia.Napieralski zrozumiał, że nie ma sensu przedłużać tejwizyty.Spojrzał na zegarek.Dochodziła dziewiąta.Pokójnapełniał się fiołkowym mrokiem.Czarne pudło pianinapołyskiwało matowo, a dwie pąsowe główki tulipanówsposępniały, jak gdyby otulone szarą mgiełką.Tylko(wydawało mu się) żółty grzbiet zalakowanej paczki nabrałjeszcze intensywniejszej barwy i tkwił wyzywająco wśródbutelek. Nie będę panu dłużej zajmował czasu.Pewno panaoderwałem od pracy rzekł podnosząc się z fotela. Ależ nic podobnego, panie redaktorze.Sprawił mi panswą wizytą wielką przyjemność. Poza tym muszę wpaść do redakcji.Czekają na mnie skłamał.Kompozytor wstał również.Oparł się o krawędz stołu. Może jeszcze jeden koniak? Był znakomity, ale serdecznie dziękuję.W pracy muszębyć trzezwy zażartował.Wziął ze stołu butelkę. Pozwolipan, że zrobię porządek. To zupełnie zbyteczne zaprotestował łagodnie Braun. Rano przychodzi moja gosposia. Będzie miała mniej roboty zaśmiał się i zaniósłbutelkę do biblioteki.Postawił ją głośno na półce.Szkłobrzękło cicho, melodyjnie.Schwycił szybko paczkę i ruchemopanowanym wetknął ją pod pachę lewej ręki.Zdawało musię, że czuje na sobie wzrok kompozytora.Gdy odwróciłspojrzenie, w pierwszej chwili ujrzał jedynie ciemne szkłaokularów niby rozszerzone zrenice.Braun stał w tymsamym miejscu i w tej samej pozie, wsparty lekko o krawędzstolika.Twarz miał martwą, nieruchomą.Dziennikarzdrgnął, lecz wnet opanował się i podszedł śmiało do gospo-darza. Więc dziękuję panu za znakomity koniak i miłeprzyjęcie.I przepraszam za indagację. Było mi niezwykle miło skłonił się Braun. Jeżelibędzie pan miał jakąkolwiek wiadomość o Zuli, niech pannie zapomni mnie zawiadomić.Przyznam się, że jestembardzo zaniepokojony. Ja również.Gdyby pan chciał skontaktować się ze mną,to znajdzie mnie pan zawsze rano w redakcji Wieczoru.Telefon 8 53 05.Mam panu napisać? Nie, dziękuję.Posiadam znakomitą pamięć, a jeślibędzie pan miał ochotę posłuchać dobrej muzyki, to bardzoproszę, jestem zawsze do pana dyspozycji.Mam dość dużąkolekcję płyt i taśm magnetofonowych.Zapraszam pana nadobrą muzykę.Napieralski przemknął obok ślepca jak złodziej obokuśpionego dozorcy. Dziękuję uprzejmie, a z zaproszenia skorzystam przynajbliższej okazji.Braun wyciągnął dłoń. Do zobaczenia, panie redaktorze. Do widzenia panu.Niech pan się nie fatyguje, sam trafiędo drzwi.Jeszcze raz serdecznie pana przepraszam.Ramieniem mocniej przycisnął paczkę do boku.Wszedł doprzedpokoju.Gdy był już przy drzwiach, usłyszał za sobągłos Brauna. Czy pan czegoś nie zapomniał? Ach nie rzucił nie oglądając się.Miał takie wrażenie,jakby ktoś chciał go złapać za poły marynarki.Chwilęszamotał się z zapasową zasuwą, gdy ustąpiła pchnąłdrzwi i wypadł na korytarz.Nikt go nie zatrzymał.Zbiegłszybko ze schodów.Nikt go nie ścigał.W bramie minąłkobietę objuczoną dwiema siatkami pełnymi sprawunków.Objęła go przelotnym spojrzeniem, lecz przeszła obojętnie.Zwielką ulgą znalazł się na ulicy.Panował półmrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]