Podstrony
- Strona startowa
- Alistair MacLean Athabaska
- Kresley Cole Urok CAŁOÂŚĆ
- Przygody Sherlocka Holmesa
- Jacqueline R. Kanovitz Constitutional Law, Twelfth Edition (2010)
- Gulland Sandra Kochanka Słońca
- OM iDA X311 PL
- Hałas Agnieszka Teatr Węży 01 Dwie karty
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)
- Sagan Carl Kontakt (2)
- [1]Erikson Steven Ogrody ksiezyca
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp8skarzysko.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem przy następnej przecznicy cała historia powtarzała się od początku do końca.Ale wciąż szedłem naprzód.Może się bałem zatrzymać, prawdę powiedziawszy nie pamiętam już tego dokładnie.Wiem tylko, że zatrzymałem się dopiero het za Sześćdziesiątą Ulicą, minąwszy zoo.Siadłem na ławce.Byłem zasapany i pociłem się w dalszym ciągu jak mysz.Siedziałem tam chyba z godzinę.W końcu namyśliłem się i postanowiłem, , że nigdy nie wrócę do domu i że nie dam się zapakować ! do żadnej nowej szkoły.Postanowiłem, że zobaczę się tylko z małą Phoebe, żeby się z nią pożegnać i tak dalej, no i żeby jej oddać forsę, a potem ruszę autostopem na zachód.Kombinowałem sobie, że najpierw dobrnę do Holland Tunnel, naciągnę jakiegoś kierowcę, żeby mnie podwiózł kawałek drogi, potem znów następnego, trzeciego i czwartego, aż po kilku dniach znajdę się daleko na zachodzie, w okolicy pięknej i słonecznej, gdzie nikt mnie nie zna, i tam znajdę pracę.Kombinowałem, że nadałbym się na przykład do obsługi stacji benzynowej, mógłbym pompować benzynę do samochodów.Zresztą było mi wszystko jedno, jaką pracę dostanę.Byle nikt mnie nie znał, byłem ja nawzajem nie znał nikogo.Wymyśliłem sobie na to sposób: będę udawał głuchoniemego.Jako głuchoniemy nie będę musiał prowadzić z nikim głupich rozmów bez sensu.Kto będzie miał do mnie interes, napisze kilka słów na kartce i podsunie mi pod oczy.Prędko się ludziom takie rozmówki sprzykrzą i dadzą mi święty spokój aż do końca życia.Będą myśleli, że jestem nieszczęsny kaleka, i przestaną mnie nudzić.Pozwolą mi jednak nalewać benzynę do swoich głupich wozów i będą mi za to płacili, a ja zbuduję sobie za zarobioną forsę małą chatę i będę w niej mieszkał do śmierci.Postawię chatę tuż pod lasem, a nie w lesie, bo chciałbym mieć zawsze jak najwięcej słońca w swoim domu.Sam sobie będę gotował i gospodarował, a jeżeli kiedyś później zechcę się ożenić, spotkam przepiękną dziewczynę, także głuchoniemą, i pobierzemy się z nią.Dziewczyna zamieszka ze mną w chacie, a jeśli będzie miała mi coś do powiedzenia, napisze to na kartce, tak samo jak wszyscy inni ludzie.Jeśli urodzą nam się dzieci, schowamy je w naszym kącie i sami nauczymy czytać i pisać.Zapaliłem się do tych planów, naprawdę się zapaliłem.Zdawałem sobie sprawę, że z tym udawaniem głuchoniemego to wariacki pomysł, ale i tak szalenie przyjemnie było o tym chociaż pomarzyć.Za to wyjechać na zachód byłem poważnie zdecydowany.Chciałem tylko przedtem pożegnać się z małą Phoebe.Nagle więc jak wariat puściłem się pędem przez ulicę - jeśli chcecie wiedzieć prawdę, o mały włos nie zabiłem się przy tej okazji - wpadłem do sklepu z materiałami piśmiennymi, kupiłem blok papieru i ołówek.Kombinowałem, że napiszę do Phoebe parę słów, naznaczę jej godzinę i miejsce spotkania, żeby się z nią pożegnać i zwrócić jej tę pożyczoną forsę; potem list zaniosę do jej szkoły, zostawię u kogoś, w sekretariacie czy coś w tym rodzaju, z prośbą o doręczenie.Wsunąłem blok i ołówek do kieszeni i ruszyłem co sił w nogach w stronę szkoły; zanadto byłem podniecony, żeby na miejscu, w tym sklepie, pisać list.Spieszyłem się szalenie, bo chciałem zdążyć, zanim Phoebe wyjdzie ze szkoły na lunch do domu, a czasu zostało już niewiele.Wiedziałem oczywiście, gdzie jest szkoła małej Phoebe, bo sam także jako pętak tam chodziłem.Kiedy wchodziłem do gmachu szkolnego, było mi jakoś dziwnie.Nie byłem wcale pewny, czy dokładnie pamiętam, jak szkoła od środka wygląda, a tymczasem okazało się, że wszystko doskonale pamiętam.Nic się nie zmieniło od tamtych lat, został ten sam wewnętrzny dziedziniec, zawsze trochę ciemnawy, bo żarówki zabezpieczono drucianymi klatkami, żeby się nie stłukły, jeżeli w nie przypadkiem trafi piłka.Na podłodze tak samo jak dawniej bielały linie wymalowane do jakichś gier czy zabaw.Stare pierścienie od koszykówki wisiały jak za moich czasów puste, bez siatki; nic - tylko deseczki i puste pierścienie.Nie było widać żywej duszy, pewnie dlatego, że nie trafiłem na pauzę, a do przerwy południowej brakowało jeszcze sporo czasu.Spotkałem tylko jednego malca - Murzynka - wędrującego do toalety.Z tylnej kieszeni spodni sterczał mu drewniany bloczek; taki sam dostawałem zawsze od nauczycielki jako dowód, że pozwoliła mi wyjść z klasy do toalety.Wciąż jeszcze pociłem się, ale już trochę mniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]