Podstrony
- Strona startowa
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert KÅ‚osowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Gabriel Richard A. Scypion Afrykański Starszy największy wódz starożytnego Rzymu
- Wendeta dla Swietego Leslie Charteris
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- patryk-enha.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmusza Saturna do trylu, dajÄ…c sygnaÅ‚ reszcie zespoÅ‚u.Kto kiedykolwiek sÅ‚yszaÅ‚, by zaczynać koncert od kadencji? Na szczęście pozostali muzycy odnajdujÄ… siÄ™ w tym.O, teraz.WÅ‚aÅ›nie wchodzÄ….Falownik czÄ™stotliwoÅ›ci delikatÂnie snuje wÅ‚asny temat, majÄ…cy coÅ› z żarliwoÅ›ci gwiezdnych deÂseni Dillona.Kometoharfista natychmiast przygÅ‚usza go dziaÅ‚aÂjÄ…cÄ… mocniej na zmysÅ‚y seriÄ… brzÄ™kliwych tonów, które od razu przechodzÄ… w wijÄ…ce siÄ™ rozbÅ‚yski zielonego Å›wiatÅ‚a.Jeździec spektralny chwyta je i, wspiÄ…wszy siÄ™ na ich grzbiet, z szerokim uÅ›miechem sunie w dół jak narciarz w plamÄ™ ultrafioletu, omiaÂtany kaskadÄ… ulotnych, syczÄ…cych dźwiÄ™ków.Teraz dobry stary Sophro nurkuje po swoich orbitach, raz po raz spadajÄ…c i wyÂnurzajÄ…c siÄ™, jakby chytrze droczyÅ‚ siÄ™ z jeźdźcem spektralnym w sposób, jaki mogÄ… docenić tylko inni muzycy ich zgranej kaÂpeli.Wchodzi inkantator, cudownie zÅ‚owrogi i grzmiÄ…cy, rzucaÂjÄ…c na Å›ciany rozedrgane odbicia, dodajÄ…c powagi astralnym obrazom i dźwiÄ™kom, aż piÄ™kno konwergencji staje siÄ™ prawie nie do zniesienia.To znak dla spijacza grawitacji, który niweczy ich stabilność wspaniaÅ‚ymi, nieokieÅ‚znanymi i wyzwalajÄ…cymi buchniÄ™ciami mocy.Do tej pory Dillon zdążyÅ‚ już wycofać siÄ™ na swojÄ… pozycjÄ™ koordynatora, jednoczÄ…cego grÄ™ zespoÅ‚u, podrzuÂcajÄ…c jednemu bÄ…dź drugiemu to zarys melodii, to wiÄ…zkÄ™ Å›wiatÅ‚a, i upiÄ™kszajÄ…c wszystko, co tylko znajdzie siÄ™ w pobliżu.CichÂnie, przechodzÄ…c w półtony.Jego obÅ‚Ä™dne podniecenie opada; gra robi siÄ™ czysto mechaniczna - jest teraz na równi twórcÄ… i sÅ‚uchaczem, oceniajÄ…cym spokojnie wariacje swoich partneÂrów.Już nie musi skupiać na sobie uwagi.WystarczyÅ‚oby mu, gdyby przez resztÄ™ wieczoru waliÅ‚ swoje uump uump, ale on nie poprzestanie na tym.Wie, że jeÅ›li co dziesięć, piÄ™tnaÅ›cie miÂnut nie wprowadzi Å›wieżych danych, runie caÅ‚a konstrukcja utworu.Mimo wszystko, ma teraz czas odsapnąć.Reszta muzyków kolejno odgrywa swoje solówki.Dillon nie widzi już publicznoÅ›ci.KoÅ‚ysze siÄ™ i obraca, poci i Å‚ka, pieszÂczÄ…c zapamiÄ™tale projektrony.Owija siÄ™ kokonem rażącego wzrok blasku, żongluje przekÅ‚adaÅ„cami Å›wiatÅ‚a i ciemnoÅ›ci.JeÂgo penis zrobiÅ‚ siÄ™ z powrotem miÄ™kki.Dillon zachowuje spokój w oku cyklonu: stuprocentowy zawodowiec, robiÄ…cy bez nerÂwów to, co do niego należy.Tamta chwila ekstazy wydaje siÄ™ już należeć do innego dnia, może nawet przytrafiÅ‚a siÄ™ innemu facetowi.Tak w ogóle - ciekawe, ile mogÅ‚a trwać jego solówka? StraciÅ‚ poczucie czasu.Nieważne, przedstawienie idzie dobrze i Dillon zostawia pilnowanie godziny metodycznemu Natowi.Po gorÄ…cym otwarciu koncert osuwa siÄ™ w rutynÄ™.GłównÄ… rolÄ™ przejÄ…Å‚ teraz falownik czÄ™stotliwoÅ›ci, wysnuwajÄ…cy pasma rozbÅ‚yskujÄ…cych wzorów.MiÅ‚e dla oka, lecz ograne motywy, wieÂlokrotnie przećwiczone i pozbawione spontanicznoÅ›ci.Jego nie-dbaÅ‚ość udziela siÄ™ innym i caÅ‚a grupa improwizuje cienko przez jakieÅ› dwadzieÅ›cia minut, klecÄ…c sekwencje, od których drÄ™ÂtwiejÄ… zwoje i zamiera dusza, aż w koÅ„cu Nat widowiskowo przeÂlatuje z rykiem przez caÅ‚e spektrum, startujÄ…c gdzieÅ› na poÅ‚uÂdniu w podczerwieni i przechodzÄ…c w coÅ›, co jeÅ›li w ogóle możÂna jakoÅ› okreÅ›lić, jest bliskie promieniom rentgenowskim.Jego dziki wzlot ożywia na nowo ich fantazjÄ™, zwiastujÄ…c jednoczeÂÅ›nie koniec spektaklu.Pozostali muzycy czadu j Ä… ze swobodÄ…, zÅ‚apawszy jego rytm.WirujÄ… i odpÅ‚ywajÄ… od siebie, by zÅ‚Ä…czyć siÄ™ na nowo w siedmiogÅ‚owego stwora, bombardujÄ…c nieruchawÄ…, nie kontaktujÄ…cÄ… publikÄ™ niebotycznymi stosami danych.Tak tak tak tak tak.Super super ekstra ekstra.Migu bÅ‚ysku miÂgu migu.Och och ach ach.Dalej jazda jazda jazda.Dillon znowu tkwi w samym sercu, rozrzucajÄ…c jasne iskry purpury, rozciÄ…gaÂjÄ…c i przeżuwajÄ…c sÅ‚oÅ„ca; czuje siÄ™ nawet na wiÄ™kszej fali niż podczas swego wspaniaÅ‚ego solo - teraz sÄ… wspólnotÄ…, zespolonÄ…, stopionÄ… w jedno; wie, że to uczucie, które tÅ‚umaczy wszystko: cel w życiu, sens tego, co robiÄ….Nastroić siÄ™ na piÄ™kno, skoczyć prosto w gorejÄ…ce źródÅ‚o tworzenia, otworzyć duszÄ™ na przyjÄ™cie tego wszystkiego, by potem znów wszystko wypuÅ›cić i rozdawać rozdawać rozdawać rozdawać rozdawaćdawaćdawaći już.Koniec - wyciÄ…gnij wtyczkÄ™.PozwalajÄ… mu odegrać ostatni akord.Dillon odjeżdża pustoszÄ…cÄ… czaszki sekwencjÄ…, z piÄ™ciokrotnym zespoleniem planet i troistÄ… fugÄ…; caÅ‚y ten poÂpisowy paroksyzm nie trwa dÅ‚użej niż dziesięć sekund.Teraz rÄ™ce w dół, pchniÄ™cie przeÅ‚Ä…cznika i wszÄ™dzie wyrasta Å›ciana ciszy, wysoka na dziewięćdziesiÄ…t kilometrów.Tym razem naÂprawdÄ™ to zrobiÅ‚.WymiótÅ‚ im czaszki do czysta.Siedzi, trzÄ™sÄ…c siÄ™ i przygryzajÄ…c wargÄ™, otumaniony zwykÅ‚ym oÅ›wietleniem; chce mu siÄ™ pÅ‚akać.Boi siÄ™ spojrzeć na resztÄ™ muzyków.Ile czaÂsu upÅ‚ywa? Pięć minut, pięć miesiÄ™cy? Wieków? Mileniów? Wreszcie przychodzi odzew.Grzmot oklasków.CaÅ‚y Rzym na stojÄ…co wrzeszczy i bije siÄ™ po policzkach, dajÄ…c wyraz najwyżÂszego uwielbienia; cztery tysiÄ…ce ludzi podrywa siÄ™ z wygodÂnych siedzeÅ„ i wali dÅ‚oÅ„mi po twarzach.Dillon wybucha Å›mieÂchem.OdrzucajÄ…c w tyÅ‚ gÅ‚owÄ™, sam też podnosi siÄ™ i kÅ‚ania, z raÂmionami wyciÄ…gniÄ™tymi do Nata, Sophro - do caÅ‚ej szóstki.JakimÅ› cudem dziÅ› wieczór poszÅ‚o lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]