Podstrony
- Strona startowa
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa Grądzkiego
- Witkiewicz Stanislaw Ignacy Mister Price czyli Bzik Tropika
- Markert Wojciech Generał brygady Stanisław Franciszek Sosabowski 2012r
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (SCAN dal 1
- Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (3)
- Pagaczewski Stanislaw Misja profesora Gabki
- Davis Lindsey Falkon 1 Srebrne Âświnki
- Kosinski Jerzy Malowany ptak
- Trylogia Hana Solo.01.Han Solo na Krancu Gwiazd (3)
- Harry Harrison Zemsta Stalowego Szczura
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— MieliÅ›my jednak szczęście — ni stÄ…d, ni zowÄ…d poÂwiedziaÅ‚ Chemik — mogliÅ›my spaść choćby do jeziora albo trafić na skaÅ‚y — wÄ…tpiÄ™, czybyÅ›my siÄ™ wykaraskali.— To racja — odparÅ‚ Inżynier i dodaÅ‚ — czekajcie no.DrogÄ™ zagradzaÅ‚o coÅ› kosmatego, jak gdyby siatka z dÅ‚uÂgimi, wÅ‚osianymi frÄ™dzlami.ObroÅ„ca podjechaÅ‚ wolno do tej przegrody, utknÄ…Å‚ w niej przodem, Inżynier nacisnÄ…Å‚ Å‚aÂgodnie akcelerator i z cichym szarpniÄ™ciem dziwaczna sieć rozdarÅ‚a siÄ™ i znikÅ‚a, wgnieciona w grunt gÄ…sienicami.ÅšwiaÂtÅ‚a wychwyciÅ‚y z mroku wysokie, czarne ksztaÅ‚ty, caÅ‚y ich las, jakby skamieniaÅ‚ego wojska w rozwiniÄ™tym szyku, poÂjawiÅ‚ siÄ™ przed maszynÄ…, omal nie najechali na spiczasty postument.ZapÅ‚onÄ…Å‚ wielki, Å›rodkowy reflektor, liznÄ…Å‚ czarÂnÄ… kolumnÄ™, pojechaÅ‚ po niej w górÄ™.ByÅ‚ to nadludzkiej wielkoÅ›ci posÄ…g, w którym, przy pewÂnym wysiÅ‚ku, można byÅ‚o rozpoznać tors dubelta — tylko maÅ‚y jego tors, powiÄ™kszony do ogromnych rozmiarów.MiaÅ‚ skrzyżowane, w górÄ™ wzniesione rÄ™ce, pÅ‚askÄ…, prawie zaÂklÄ™sÅ‚a twarz z czterema regularnymi jamami, wiÄ™c innÄ… niż te, które znali, i kÅ‚oniÅ‚ siÄ™ w bok, jak gdyby patrzaÅ‚ na nich z wysokoÅ›ci poczwórnymi oczodoÅ‚ami.Wrażenie byÅ‚o tak wielkie, że dÅ‚ugÄ… chwilÄ™ nikt siÄ™ nie odzywaÅ‚, potem jÄ™zyk reflektora opuÅ›ciÅ‚ posÄ…g, Å›mignÄ…Å‚ poÂziomo w gÅ‚Ä…b ciemnoÅ›ci, uderzajÄ…c w inne postumenty, jeÂdne wysokie i wÄ…skie, inne niskie, wznosiÅ‚y siÄ™ na nich torsy czarne, plamiste, gdzieniegdzie staÅ‚ mlecznobiaÅ‚y, jakÂby wyrzeźbiony z koÅ›ci, wszystkie twarze miaÅ‚y czworo oczu, niektóre byÅ‚y dziwnie zdeformowane, jakby obrzÄ™kÅ‚e, z ogromnym waÅ‚em czoÅ‚a, a jeszcze dalej, chyba o dwieÅ›cie metrów od miejsca, w którym zatrzymaÅ‚ siÄ™ ObroÅ„ca, biegÅ‚ mur, wystawaÅ‚y zeÅ„ w górÄ™ rozÅ‚ożone, splecione albo skrzyÂżowane rÄ™ce nadnaturalnej wielkoÅ›ci — wszystkie zdawaÅ‚y siÄ™ wskazywać rozmaite strony gwiaździstego nieba.— To.to jakby cmentarz — powiedziaÅ‚ Chemik, zniÂżajÄ…c gÅ‚os do szeptu.Doktor wyÅ‚aziÅ‚ już na tylny pancerz, Chemik pospieszyÅ‚ za nim.Inżynier zwróciÅ‚ stożek reflektora w drugÄ… stronÄ™, tam gdzie przedtem sterczaÅ‚a wapienna bariera — zamiast niej ujrzaÅ‚ rzadki szpaler figur o urzeźbieniu zatartym, jakÂby spÅ‚ukanym, byÅ‚y to zawiÅ‚e sploty ksztaÅ‚tów, w których wzrok gubiÅ‚ siÄ™ bezsilnie, już, już zdawaÅ‚ siÄ™ dostrzegać coÅ› znajomego i znowu caÅ‚ość wymykaÅ‚a siÄ™ zrozumieniu.Chemik i Doktor szli powoli miÄ™dzy posÄ…gami, Inżynier przyÅ›wiecaÅ‚ im z wieżyczki, od dÅ‚uższej chwili zdawaÅ‚o mu siÄ™, że sÅ‚yszy daleki, pÅ‚aczliwy jazgot, ale pochÅ‚oniÄ™ty nieÂzwykÅ‚ym widokiem nie zwracaÅ‚ uwagi na owe odgÅ‚osy, tak sÅ‚abe i niewyraźne, że nie mógÅ‚ sobie uÅ›wiadomić, skÄ…d pÅ‚ynÄ….Reflektor poszybowaÅ‚ nad gÅ‚owami idÄ…cych, wyÅ‚uskujÄ…c dalsze i dalsze figury — wtem, zupeÅ‚nie blisko, rozlegÅ‚ siÄ™ jadowity syk, spomiÄ™dzy szpaleru posÄ…gów popÅ‚ynęły z wolÂna rozwiewajÄ…ce siÄ™ szare kÅ‚Ä™by, a przez nie, skaczÄ…c, z przeciÄ…gÅ‚ym jÄ™kiem, kaszlem, kwileniem, gnaÅ‚a czereda dubeltów.JakieÅ› szmaty, strzÄ™py powiewaÅ‚y nad nimi, kieÂdy pÄ™dziÅ‚y na oÅ›lep, potrÄ…cajÄ…c siÄ™ i zderzajÄ…c.Inżynier rzuciÅ‚ siÄ™ w siedzenie, chwyciÅ‚ dźwignie, chciaÅ‚ jechać ku swoim — to byÅ‚a jego pierwsza myÅ›l, widziaÅ‚ sto kroków dalej, u koÅ„ca zarosÅ‚ej alejki, blade w Å›wietle twaÂrze Doktora i Chemika, którzy patrzyli z osÅ‚upieniem na pÄ™dzÄ…ce postacie — nie mógÅ‚ jednak ruszyć, bo uciekinierzy nie zważali wcale na maszynÄ™, przebiegali tuż przed niÄ…, kilka wielkich ciaÅ‚ padÅ‚o, przeraźliwe syczenie byÅ‚o tuż, zdawaÅ‚o siÄ™ pÅ‚ynąć spod ziemi.SpomiÄ™dzy najbliższych postumentów, rozjaÅ›nionych reÂflektorami ObroÅ„cy, wypeÅ‚zÅ‚ gibki, kilka centymetrów nad ziemiÄ… sunÄ…cy wylot rury, z której tryskaÅ‚ strumieÅ„ gotuÂjÄ…cej siÄ™ w powietrzu piany.OchlapujÄ…c podÅ‚oże, zaczynaÅ‚a gwaÅ‚townie dymić i powlekaÅ‚a otoczenie mglistÄ… szaroÅ›ciÄ….Kiedy pierwsza fala szarej mgÅ‚y owionęła wieżyczkÄ™, Inżynier poczuÅ‚, że jak gdyby tysiÄ…ce kolców rozdziera mu pÅ‚uca.OÅ›lepiony, ze strumieniami Å‚ez cieknÄ…cych po twaÂrzy, wydaÅ‚ gÅ‚uchy okrzyk i duszÄ…c siÄ™, Å‚kajÄ…c od okrutnego bólu, nacisnÄ…Å‚ gwaÅ‚townie akcelerator.ObroÅ„ca skoczyÅ‚ naÂprzód jak wystrzelony, obaliÅ‚ czarny posÄ…g, wdarÅ‚ siÄ™ naÅ„ w oka mgnieniu i przetoczyÅ‚ po nim, ryczÄ…c.Inżynier nie mógÅ‚ oddychać, potworny ból Å‚amaÅ‚ go we dwoje, ale nie zamykaÅ‚ wieżyczki, wiedziaÅ‚, że musi pierwej zabrać tamÂtych, jechaÅ‚ dalej, oÅ›lepionymi oczami ledwo widziaÅ‚ walÄ…ce siÄ™ z Å‚oskotem posÄ…gi, które tratowaÅ‚ ObroÅ„ca, powietrze staÅ‚o siÄ™ czystsze, posÅ‚yszaÅ‚ raczej, niż dostrzegÅ‚, jak CheÂmik i Doktor wyskakujÄ… z gÄ…szczu i wdzierajÄ… siÄ™ na panÂcerz, chciaÅ‚ krzyknąć “wÅ‚aźcie", ale tylko charkot dobyÅ‚ siÄ™ z jego spalonej krtani.Tamci zanoszÄ…c siÄ™ od kaszlu skoÂczyli do Å›rodka.Po omacku nacisnÄ…Å‚ dźwigniÄ™, metalowa kopuÅ‚a zamknęła siÄ™ nad nimi, ale rwÄ…ca gardÅ‚o mgÅ‚a wiÂsiaÅ‚a jeszcze wewnÄ…trz.JÄ™czaÅ‚, ostatkiem siÅ‚ mocowaÅ‚ siÄ™ z uchwytem stalowego przewodu, tlen aż huknÄ…Å‚, wylatujÄ…c nagle pod wysokim ciÅ›nieniem z reduktora, poczuÅ‚ na twaÂrzy jego uderzenie, gaz byÅ‚ tak sprężony, że jak gdyby pięść raziÅ‚a go miÄ™dzy oczy.Nie dbaÅ‚ o to, zatopiony w ożywczym strumieniu, tamci przewiesili mu siÄ™ przez ramiona i dyszeli gwaÅ‚townie.Filtry pracowaÅ‚y, tlen wypieraÅ‚ trujÄ…cÄ… mgÅ‚Ä™, przejrzeli, wciąż dyszÄ…c, czuli dotkliwy ból w piersiach, każdy Å‚yk powietrzÄ… zdawaÅ‚ siÄ™ spÅ‚ywać po obnażonych ranach tchawiÂcy, ale uczucie to mijaÅ‚o, upÅ‚ynęło zaledwie kilkanaÅ›cie seÂkund od zamkniÄ™cia wieży, kiedy Inżynier przejrzaÅ‚ na dobre.WÅ‚Ä…czyÅ‚ ekran.MiÄ™dzy podstawami trójkÄ…tnych postumentów, w boczÂnej alejce, do której nie dojechaÅ‚, drgaÅ‚o jeszcze kilka rozÂpÅ‚aszczonych ciaÅ‚, wiÄ™kszość nie poruszaÅ‚a siÄ™ wcale, poÂmieszane rÄ…czki, maÅ‚e torsy, gÅ‚owy to znikaÅ‚y, to pojawiaÅ‚y siÄ™ spoza pÅ‚ynÄ…cych ospale szarych kÅ‚Ä™bów.Inżynier wÅ‚Ä…ÂczyÅ‚ zewnÄ™trzny nasÅ‚uch — coraz sÅ‚absze i dalsze pokaszliÂwania, skowyty, coÅ› zatupotaÅ‚o z tyÅ‚u, chór porozrywanych, zdartych gÅ‚osów buchnÄ…Å‚ raz jeszcze w stronie splecionych biaÅ‚ych figur, ale tam nic nie byÅ‚o widać oprócz jednolitego falowania szarej mgÅ‚y.Inżynier upewniÅ‚ siÄ™, że wieżyczka jest hermetyczna, i z zaciÅ›niÄ™tymi szczÄ™kami poruszyÅ‚ kieÂrownicze rÄ™kojeÅ›ci.ObroÅ„ca powoli obracaÅ‚ siÄ™ na miejscu, gÄ…sienice jazgotaÅ‚y na kamiennych szczÄ…tkach, trzy snopy reflektorów usiÅ‚owaÅ‚y przedrzeć chmurÄ™, ruszyÅ‚ obok rozÂbitych posÄ…gów, szukajÄ…c owego syczÄ…cego wylotu — doÂmyÅ›laÅ‚ siÄ™ go po tryskajÄ…cej w górÄ™ i na boki pianie jakieÅ› dziesięć metrów dalej, chwiejna fala dymu zatapiaÅ‚a już wzniesione rÄ™ce nastÄ™pnej figury.— Nie! — krzyknÄ…Å‚ Doktor — nie strzelaj! Tam mogÄ… być żywi!!ByÅ‚o za późno.Ekran sczerniaÅ‚ na uÅ‚amek sekundy, ObroÅ„ca skoczyÅ‚ w górÄ™, jakby podrzucony potwornÄ… piÄ™ÂÅ›ciÄ…, i opadÅ‚ z okropnym zgrzytem, fale prowadzÄ…ce i steÂrujÄ…ce ledwo oderwaÅ‚y siÄ™ z ostrza wytwornicy, ukrytej w ryju, a już trafiÅ‚y, po przejÅ›ciu kilkunastu metrów, w to, co wyrzucaÅ‚o syczÄ…cÄ… pianÄ™, i antyprotonowy Å‚adunek poÅ‚Ä…ÂczyÅ‚ siÄ™ z równoważnÄ… iloÅ›ciÄ… materii.Kiedy ekran zabÅ‚ysnÄ…Å‚, miÄ™dzy rozrzuconymi daleko resztkami postumentów ziaÅ‚ ognisty krater.Inżynier ani na niego patrzaÅ‚.WytężaÅ‚ wzrok, usiÅ‚ujÄ…c dostrzec, co siÄ™ staÅ‚o z resztÄ… owego przewodu i gdzie znikÅ‚.Raz jeszcze obróciÅ‚ na miejscu ObroÅ„cÄ… o dziewięćdziesiÄ…t stopni i popeÅ‚zÅ‚ wolno wzdÅ‚uż zwalonych podmuchem posÄ…Âgów.Szarej mgÅ‚y byÅ‚o coraz mniej.MinÄ™li trzy, cztery rozÂpÅ‚aszczone, szmatami pokryte ciaÅ‚a.Inżynier przyhamowaÅ‚ lewÄ… gÄ…sienicÄ™, żeby nie przejechać po najbliższym.Wielki nieruchomy ksztaÅ‚t majaczyÅ‚ w gÄ™stwinie nieco niżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]