Podstrony
- Strona startowa
- Nietzsche Narodziny Tragedii z Ducha Muzyki (2)
- Marcin Wolski Tragedia Nimfy 8
- Shakespeare W. Tragedie (2)
- Andre Norton Ksiezyc trzech pierscieni
- Wielka Czworka v10
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)
- Platon Dialogi (2)
- Drzewinski Andrzej Stalo sie ju Zbior 29
- McCaffrey Anne Ocaleni Planeta dinozaurow 2 (S
- Le Guin Ursula K Opowiesci z Ziemiomorza (SCAN d
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- boszanna.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z lecznicy.O jakiejś pacjentce, że zajechała i dobrze zniosła podróż.— Pamięta pani nazwisko?— Dziwne nazwisko, sir… — Beatrice wahała się przez chwile.— Pani de Rushbridger, coś takiego.— No tak — powiedział ze zrozumieniem sir Charles.— Niełatwo zapamiętać takie nazwisko przez telefon.Dziękuje bardzo, Beatrice.A teraz chcielibyśmy porozmawiać z Alice.Kiedy Beatrice odeszła, sir Charles i pan Satterthwaite wymienili uwagi i wrażenia.— Panna Wills była wścibska, pani Dacres niewzruszona, kapitan Dacres upił się.I co? Niewiele tego.— Rzeczywiście — przyznał Satterthwaite.— Cała nadzieja w Alice.Alice okazała się trzydziestoletnią kobietą o spokojnych ciemnych oczach.Mówiła bez żadnych oporów.Nie, Ellis nie mógł mieć z tym nic wspólnego.Za dużo miał w sobie z dżentelmena.Policja twierdzi, że to zwykły kryminalista.Zdaniem Alice to wykluczone.— Jest wiec pani przekonana, że to zwykły, Bogu ducha winny kamerdyner? — odezwał się Cartwright.— Zwykły to nie, sir.Takiego kamerdynera nigdy nie spotkałam, jak długo pracuję.Wszystko robił po swojemu.— Pani zdaniem to nie on otruł sir Bartholomewa?— Och, sir, nie wyobrażam sobie, jak by to mógł zrobić.Podawaliśmy razem do stołu, gdyby coś włożył panu do talerza, na pewno bym zauważyła.— No dobrze, a drinki?— Roznosił wino, sir.Najpierw sherry do zupy, potem białe wino reńskie i czerwone z Bordeaux.Gdyby coś było w winie, wszyscy by się potruli, w każdym razie ci, co je kosztowali.Pan pił to, co reszta towarzystwa.Także porto.Porto pili wszyscy panowie i niektóre panie.— Kieliszki do wina wyniesiono na tacy?— Tak, sir.Ja trzymałam tacę, a pan Ellis ustawiał kieliszki, potem wyniosłam tacę do spiżarni.Stały tam, kiedy przyszła policja, żeby je zbadać.Szkło do porto było na stole.Policja niczego nie znalazła.— Jest pani pewna, że doktor jadł i pił dokładnie to, co wszyscy?— Zauważyłabym, gdyby było inaczej.— A może ktoś mu coś podał?— Och, nie, sir.— Niech mi pani powie, Alice, czy słyszała pani o tajnym przejściu?— Słyszałam o nim od ogrodnika.Kończy się w lesie, tam, gdzie są ruiny.Ale nigdy nie widziałam wejścia w domu.— A Ellis przypadkiem o tym nie wspomniał?— Nie, sir, on nic nie wiedział, jestem pewna.— Kto zabił doktora, Alice?— Nie wiem, sir.Chyba nikt.To musiał być jakiś wypadek.— Hm.Cóż, dziękuje pani, Alice.— Gdyby nie śmierć Babbingtona — odezwał się sir Charles, kiedy Alice wyszła z pokoju — świetnie nadawałaby się na sprawcę.Ładna dziewczyna… Podawała do stołu… Nie, to bez sensu.Przecież Babbington został zamordowany.Zresztą Tollie nigdy nie zwracał uwagi na dziewczyny.Nie należał do takich mężczyzn.— To prawda, ale miał pięćdziesiąt pięć lat — stwierdził w zamyśleniu Satterthwaite.— I co z tego?— To wiek, w którym mężczyźni potrafią stracić głowę dla dziewczyny, nawet jeśli przedtem im się to nie zdarzało.— Do licha, Satterthwaite.Ja się zbliżam do pięćdziesięciu pięciu.— Wiem — odparł tamten z lekkim błyskiem w oku.Sir Charles nie wytrzymał jego spojrzenia i spuścił wzrok.Zaczerwienił się.Rozdział piątyPokój kamerdynera— A może byśmy tak obejrzeli pokój Ellisa? — zaproponował Satterthwaite śmiejąc się w duchu.Widok sir Charlesa, który spiekł raka, był niezwykle zabawny.Cartwright podchwycił zmianę tematu.— Doskonale.Właśnie chciałem pana do tego namówić.— Oczywiście pokój został już przeszukany przez policję.— Policja…Sir Charles–Aristide Duval pogardliwie machnął ręką.Ze zdwojoną energią rzucił się w swoją role, by jak najszybciej zatrzeć ślady krepującego dlań incydentu.— Policjanci to zakute pały — stwierdził.— Czego szukali w pokoju Ellisa? Dowodów winy.My będziemy szukać dowodów jego niewinności, czyli czegoś dokładnie przeciwnego.— Jest pan do końca przekonany, że Ellis jest niewinny?— Jeśli nie mylimy się co do Babbingtona, musi być niewinny.— Tak, zresztą…Satterthwaite nie dokończył.Zamierzał powiedzieć, że jeśli Ellis okazałby się notorycznym przestępcą, rozszyfrowanym przez doktora, którego w rezultacie zabił, cała sprawa stałaby się nieznośnie nudna.W porę jednak przypomniał sobie, że sir Bartholomew i sir Charles byli przyjaciółmi, i przeraził się własnym, nie ujawnionym na szczęście, brakiem taktu.Pokój Ellisa na pierwszy rzut oka nie wróżył specjalnych rewelacji.Ubrania w komodzie i szafie we wzorowym porządku.Dobrze skrojone garnitury z naszywkami różnych firm krawieckich, a więc rzeczy używane, które kamerdyner otrzymywał w rozmaitych sytuacjach.Podobnie z bielizną.Buty, wyglansowane do połysku, stały na prawidłach.Satterthwaite wziął do ręki jeden but i mruknął:— Dziewiątka, tak, dziewiątka.Spostrzeżenie to prowadziło co prawda donikąd, bowiem odciski stóp nie grały roli w tej sprawie.Nigdzie nie było służbowego uniformu Ellisa, co oczywiście wskazywało na to, że kamerdyner w nim się oddalił.Satterthwaite uznał to za znamienne.— Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach przebrałby się w zwykłe ubranie.— Tak, to dziwne… Zupełnie jakby w ogóle nie wyjechał… Ale to przecież nonsens.Szukali dalej.Nie trafili na żadne listy czy papiery, wyszperali tylko wycinek z gazety o leczeniu odcisków i anons o zbliżającym się ślubie córki diuka.Na stoliczku leżał bibularz, stała buteleczka atramentu.Ani śladu pióra.Sir Charles podniósł bibularz do lustra.Nic z tego — jeden arkusz był bardzo zużyty — gmatwanina nieczytelnych znaków, atrament wypłowiały ze starości.— Jedno z dwojga — dywagował Satterthwaite.— Albo wcale tutaj nie pisał listów, albo nie używał bibuły.Bibularz jest mocno zużyty.O! — zawołał nagle i wskazał z pewnym tryumfem na ledwo zauważalne w gąszczu znaków słowa „L.Baker”.— To nie Ellis używał bibularza.— Dziwne… dziwne — powiedział powoli sir Charles.— Dlaczego?— Normalny człowiek pisuje od czasu do czasu listy…— Nie kryminalista.— Tak, zapewne.Coś tam musi z nim być nie w porządku, skoro w ten sposób się ulotnił.Ale nie on zabił Tollie’ego.Robili teraz oględziny podłogi, unieśli dywan, zajrzeli pod łóżko.Poza plamą z atramentu przy kominku nie znaleźli nic, zupełnie nic.Pokój kamerdynera kompletnie zawiódł ich oczekiwania.Wychodzili zbici z tropu, zgaszeni, ich energia detektywistyczna na razie prysła.Myśleli sobie zapewne, że w książkach to wygląda znacznie lepiej.Zamienili jeszcze kilka słów z resztą służby, wystraszonymi dziewczętami pełnymi nabożnej czci dla pani Leckie i Beatrice.Nie posunęli się jednak ani o krok.Wreszcie zdecydowali, że pora wracać.— I co, Satterthwaite? — zagadnął sir Charles, kiedy szli wolno przez park.(Samochód Satterthwaite’a miał podjechać po nich do stróżówki).— Nic pana nie uderzyło, absolutnie nic?Satterthwaite głęboko się zamyślił.Nie spieszył się z odpowiedzią, zwłaszcza że coś powinno przecież zwrócić jego uwagę.Przyznać, że cała wyprawa okazała się nieporozumieniem, było mu bardzo nie w smak.Przypomniał sobie zeznania wszystkich służących po kolei — zawierały nader skąpe informacje.Trafnie podsumował je sir Charles: panna Wills była wścibska, Angela Sutcliffe w szoku, Cynthia Dacres niewzruszona, a kapitan Dacres upił się.Mało tego, bardzo mało, chyba że Freddie Dacres pijąc zagłuszał wyrzuty sumienia.Satterthwaite wiedział jednak, że Dacres na co dzień nie stroni od kieliszka.— I co? — powtórzył niecierpliwie sir Charles
[ Pobierz całość w formacie PDF ]