Podstrony
- Strona startowa
- 007 Błędny rycerz John Jackson Miller
- Walter Schellenberg Wspomnienia (3)
- Kres Feliks W Krol Bezmiarow
- Jacqueline R. Kanovitz Constitutional Law, Twelfth Edition (2010)
- Chmielewska Joanna Zbieg Okolicznosci (www.ksiazki
- PoematBogaCzlowieka k.3z7
- Trylogia arturiańska 02 Bernard Cornwell Nieprzyjaciel Boga
- Antoni Macierewicz Raport o dzialaniach WSI
- Alex Kava ZÅ‚o Konieczne
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musi mieć dobrze ponad sto lat.- Powiada, że trzy tysiące dwieście dziewięć.A czasem nawet więcej.Myślę, że sam w to nie wierzy.Osobliwe szaleństwo.- Wcale nie jestem pewien, czy jest szalony, ojcze.Po prostu trochę mu się pomieszało w głowie.W jakiej sprawie chciałeś mnie widzieć?- Trzy drobne kwestie.Po pierwsze, w jaki sposób wywabimy Poetę z apartamentów królewskich przed przybyciem thona Taddeo? Zjawi się tu za kilka dni, a Poeta zapuścił korzenie.- Poradzę sobie z jegomościem Poetą.Co jeszcze?- Nieszpory.Czy będziesz w kościele?- Przyjdę dopiero na kompletę.Zastąpisz mnie.To wszystko?- Kłótnia w suterenie.W sprawie eksperymentu brata Kornhoera.- O co tu chodzi?- Sedno tej głupiej sprawy tkwi, zdaje się, w tym, że brat Armbruster zajął postawę vespero mundi expectando[47], według zaś brata Kornhoera mamy brzask milenium.Kornhoer usunął jakieś sprzęty, żeby zyskać miejsce na swoje urządzenia.Armbruster wrzeszczy: Potępienie! Brat Kornhoer wrzeszczy: Postęp! i zaczynają skakać sobie do oczu.Potem przychodzą zagniewani do mnie, żebym rozstrzygnął spór.Zbeształem ich za to, że stracili panowanie nad sobą.Spotulnieli i przymilali się jeden do drugiego przez dziesięć minut.Sześć godzin później cały parter drżał od ukochanego okrzyku brata Armbrustera: Potępienie! rozbrzmiewającego na dole w bibliotece.Mogę uśmierzyć sprzeczkę, ale wygląda na to, że chodzi tu o sprawy zasadnicze.- Na zasadniczy wyłom we właściwym zachowaniu, powiedziałbym.Cóż mam według ciebie z tym uczynić? Wykluczyć ich od stołu?- Jeszcze nie, ale mógłbyś ich ostrzec.- No dobrze.Zajmę się tym.Czy to już wszystko?- Wszystko, domne, - Ruszył, ale po chwili przystanął.- Och, przy okazji.Czy mniemasz, że wynalazek brata Kornhoera będzie działał?- Mam nadzieję, że nie! - warknął opat.Ojciec Gault wyglądał na zaskoczonego.- Czemuż więc pozwalamy mu.- Ponieważ najpierw byłem zaciekawiony.Ale to dzieło wzbudza teraz tyle podniecenia, że żałuję, iż pozwoliłem mu je rozpocząć.- Czemuż więc go nie powstrzymasz?- Ponieważ mam nadzieję, że sam sprowadzi całą rzecz do niedorzeczności, bez żadnej pomocy z mojej strony.Jeśli mu się nie uda, klęskę poniesie dokładnie w momencie przybycia thona Taddeo.Byłaby to najwłaściwsza forma umartwienia dla brata Kornhoera, przypomniałaby mu bowiem o jego powołaniu, zanim zacznie myśleć, że został wezwany do życia zakonnego przede wszystkim po to, żeby budować w klasztornej suterenie generatory esencji elektrycznej.- Ale przyznasz, ojcze opacie, że gdyby mu się udało, byłoby to niemałe osiągnięcie.- Nie muszę niczego przyznawać - oznajmił zwięźle dom Paulo.Kiedy Gault odszedł, opat po krótkim wahaniu postanowił najpierw rozstrzygnąć problem jegomościa Poety, a dopiero potem spór “Potępienie kontra Postęp".Najprościej byłoby, gdyby Poeta opuścił apartament królewski, a najlepiej w ogóle opactwo i sąsiedztwo opactwa, gdyby znalazł się poza zasięgiem wzroku, słuchu i rozumu.Ale nikt nie może oczekiwać najprostszego rozwiązania, kiedy w grę wchodzi pozbycie się jegomościa Poety.Opat zszedł z muru i ruszył przez dziedziniec w stronę domu gościnnego.Kierował się wyczuciem, bo budynki były bryłami cienia w świetle gwiazd i tylko w niewielu oknach błyszczało światło świeczki.W oknie apartamentu królewskiego było ciemno, ale Poeta trzymał się osobliwego rozkładu dnia i mógł być o tej porze u siebie.Wewnątrz budynku namacał właściwe drzwi, znalazł je i zastukał.Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, tylko cichutki beczący dźwięk, który niekoniecznie dochodził z apartamentu.Zastukał raz jeszcze, a wreszcie nacisnął klamkę.Drzwi otworzyły się.Słabe, czerwonawe światło od węgli drzewnych rozpraszało nieco ciemność.W izbie cuchnęło nieświeżym jadłem.- Poeta?Znowu słabe pobekiwanie, ale tym razem bliżej.Podszedł do piecyka, pogrzebał w rozżarzonych węglach i przypalił smolną drzazgę.Rozejrzał się dokoła i zadrżał na widok śmietnika, w jaki przemieniła się izba.Była pusta.Przeniósł płomień do lampki oliwnej i poszedł obejrzeć resztę apartamentu.Trzeba go będzie starannie wyszorować i okadzić (być może także wyegzorcyzmować), zanim wprowadzi się tutaj thon Taddeo.Zamierzał zapędzić jegomościa Poetę do zrobienia porządków, ale zdawał sobie sprawę, że szansę na to są znikome.W drugim pokoju dom Paulo nagle poczuł na sobie czyjeś spojrzenie.Przystanął i powoli rozejrzał się dokoła.Ze stojącego na półce naczynia z wodą wpatrywało się w niego samotne oko! Skinął poufale w jego kierunku i poszedł dalej.W trzecim pokoju zobaczył kozę.Dotychczas nie miał szczęścia zawrzeć z nią znajomości.Koza stała sobie na wysokiej szafce, chrupiąc nać rzepy.Wyglądała jak mała odmiana kozicy górskiej, ale miała łysy łeb, który w świetle lampki robił wrażenie, jakby był jasnoniebieski.Bez wątpienia była wybrykiem natury.- Poeta? - zapytał łagodnie, patrząc prosto na kozę i dotykając ręką pektorału.- Tutaj - ozwał się głos z czwartego pokoju.Dom Paulo westchnął z ulgą.Koza dalej chrupała nać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]