Podstrony
- Strona startowa
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu (2)
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu (3)
- Science Fiction (40) lipiecc 2004
- Anthony Piers zamek roogana
- Guide to Tipitaka
- Alice Clayton Nie mów mi co mam robić. Tom 3
- Roger Zelazny Mroz i Ogien
- Stanislaw Lem Eden
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bardzo się cieszę, żeudało się nam porozmawiać.Pokuśtykał w stronę schodów, postukując laską w podłogę i powłócząc lewą nogą.- Ja również się cieszę! - zawołał za nim Jezal.%7ładne jego słowa nie mogły bardziej odbiegać od prawdy.DUCHYUffrith bardzo się zmienił.Oczywiście, Logen po raz ostatni widział miasto dawnotemu, bezpośrednio po oblężeniu, i to w nocy.Carlowie Bethoda włóczyli się wtedygromadami po ulicach, wrzeszczeli, śpiewali i pili, a poza tym szukali kogoś, kogo dałoby sięzgwałcić lub obrabować, i podpalali wszystko, czego ogień się imał.Pamiętał, jak leżał wtamtym pokoju po zwycięstwie nad Trójdrzewcem; jak płakał i skamlał, gdy ból przenikałcałe jego ciało; jak, wyglądając za okno, widział łunę pożarów, słyszał niosące się nadmiastem krzyki, żałował, że nie może poszaleć razem z resztą, i zastanawiał się, czy jeszczekiedykolwiek stanie na nogi.Miasto zmieniło się, odkąd Unia objęła je w posiadanie, ale zaprowadzanie ładuszwankowało jak zawsze.Szary port dławił się od statków zbyt dużych, by mogły wygodniecumować do jego nabrzeży.%7łołnierze tłoczyli się na wąskich uliczkach, porzucając wszędzieekwipunek.Wozy i juczne zwierzęta, jedne i drugie obciążone do granic możliwości, ztrudem torowały sobie drogę w ciżbie.W rzadkiej mżawce ranni albo sami kuśtykali o kulachw stronę portu, albo byli tam transportowani na noszach; maszerujący w przeciwnymkierunku świeży rekruci wybałuszali oczy na widok ich zakrwawionych bandaży.Tu i ówdziePółnocni (głównie kobiety, ale także dzieci, czasem jakiś staruszek) wychodzili na prógdomu, nie mogąc się nadziwić płynącej przez miasto wezbranej rzece obcych.Logen żwawo szedł stromymi ulicami, ze spuszczoną głową i naciągniętym kapturemprzepychając się ze przez tłum.Zaciśnięte w pięści dłonie przyciskał do boków, żeby nikt niezauważył kikuta po brakującym palcu.Miecz, który dostał od Bayaza, niósł na plecach,zawinięty w koc i wetknięty pod plecak, żeby niepotrzebnie nie denerwować ludzi.Mimo to,przy każdym kroku odczuwał mrowienie w ramionach i tylko czekał, aż ktoś zawoła:- Hej, to Krwawy-dziewięć!A wtedy ludzie z naznaczonymi grozą twarzami zaczęliby biegać, krzyczeć, obrzucaćgo odpadkami.Nic takiego jednak się nie stało.W deszczowym chaosie jeszcze jedna wyróżniającasię z tłumu postać nikogo nie interesowała, a jeśli nawet ktoś w mieście znał Logena, tonajwidoczniej go nie szukał.Najprawdopodobniej słyszeli, że wrócił do ziemi gdzieś dalekostąd.I pewnie nawet się z tego ucieszyli.Mimo to, nie było sensu siedzieć tu dłużej niż to konieczne.Podszedł do oficera Unii,który sprawiał wrażenie, jakby mógł czymś dowodzić, odrzucił kaptur i spróbował sięuśmiechnąć.Odpowiedzią na jego starania było pogardliwe spojrzenie.- Nie ma tu dla ciebie pracy, jeśli o to chciałeś zapytać.- I tak nie znalezlibyście dla mnie stosownego zajęcia - odparł Logen i podałżołnierzowi otrzymany od Bayaza list.Oficer rozłożył pismo i przebiegł je wzrokiem, nachmurzył się, przeczytał jeszcze raz,po czym spojrzał z powątpiewaniem na Logena.Poruszył bezdzwięcznie ustami.- Ach tak - powiedział w końcu.- Rozumiem.- Wskazał stojącą parę kroków dalejgromadę młodych mężczyzn, kulących się żałośnie przed nasilającym się deszczem.- Dziś popołudniu posiłki ruszają na front.Możesz się z nami zabrać.- Chętnie.Przestraszone dzieciaki nie wyglądały na szczególne wzmocnienie dla armii, ale to niemiało dla Logena żadnego znaczenia.Było mu obojętne, z kim będzie podróżował - byleprzybliżał się do Bethoda.***Drzewa przemykały z turkotem po obu stronach drogi, bladozielone i czarne, pełnecieni.Może także pełne niespodzianek.To była ciężka podróż, ciężka dla rąk, które przez całądrogę musiały zaciskać się na barierce wozu, jeszcze cięższa dla tyłka obijającego się otwarde siedzenie.Jednakże nieustannie zbliżali się do celu, i to było dla Logenanajważniejsze.Rozwleczona na trakcie karawana składała się z wozów pełnych ludzi, żywności,ubrań, broni i innych niezbędnych na wojnie rekwizytów.Z przodu każdego pojazdu wisiałazapalona latarnia; w matowym półmroku tworzyły razem sznur kolebiących się światełekciągnący się od dna doliny wysoko na zbocze góry, znacząc poprowadzony w lesie trakt.Logen obejrzał się na chłopaków z Unii, zbitych w kupę w przedniej części wozu;było ich dziewięciu, zgodnie kołyszących się i podskakujących w rytmie wierzgających osipojazdu.Starali się za wszelką cenę nie zbliżać do Logena.- Widzieliście kiedy takie blizny? - mruknął jeden.Nie spodziewał się, żeby Logenznał ich język.- Co to w ogóle za jeden?- Nie wiem.Chyba jakiś Północny.- Widzę, że Północny, głupolu.Pytałem, co on tu robi z nami?- Może to zwiadowca.- Duży jest, skurczybyk, jak na zwiadowcę, nie uważasz?Logen uśmiechnął się pod nosem, gapiąc się na mijane drzewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]