Podstrony
- Strona startowa
- Erich von Daniken Wspomnienia z przyszlosci
- [3 1]Erikson Steven Wspomnien Cien przeszlosci
- Erich von Daniken Wspomnienia z
- Walter Schellenberg Wspomnienia (3)
- Conrad Joseph Ze wspomnien (2)
- Camus Albert Upadek
- Alberto Moravia Rzymianka (2)
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca
- Glen Cook Biala Roza (7)
- Dick Philip K Cudowna bron
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- degrassi.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.CZĘŚĆ DRUGARozdział 14START DO NOWYCH ZADAŃSepp Dietrich, jeden z najdawniejszych zwolenników Hitlera, a obecnie dowódca jednego z korpusów pancernych SS, otoczonego przez Rosjan w rejonie Rostowa na Ukrainie południowej, leciał 30 stycznia 1942 roku samolotem należącym do eskadry fuhrera do Dniepropietrowska; poprosiłem go, aby mnie wziął ze sobą.Mój sztab znajdował się już w tym mieście, przygotowując remont urządzeń kolejowych na południu ZSRR1.Nawet nie przyszło mi do głowy poprosić o samolot do własnej dyspozycji; jeszcze jeden dowód, jak nisko oceniałem znaczenie swojej osoby dla działań wojennych.Ciasno ściśnięci siedzieliśmy w bombowcu typu „Heinkel", przerobionym na samolot pasażerski.Pod nami przesuwały się beznadziejne, zaśnieżone równiny południowej Rosji.Widzieliśmy popalone stodoły i obory wielkich gospodarstw rolnych.Aby ułatwić sobie orientację, lecieliśmy wzdłuż linii kolejowej: pociągów prawie nie było, budynki stacyjne spalone, warsztaty zniszczone, czasem tylko pojawiały się jakieś drogi, ale i one były puste.Niezmierne przestrzenie, które mijaliśmy, niepokoiły swą śmiertelną ciszą, wyczuwalną nawet w samolocie.Przelotne opady śniegu przerywały niekiedy tę monotonię, a raczej ją podkreślały.Wtedy zdałem sobie sprawę, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się armia, niemal zupełnie odcięta od dostaw z kraju.O zmierzchu wylądowaliśmy w Dniepropietrowsku, rosyjskim mieście przemysłowym.Mój „sztab budowlany Speera" - jak nazywano tę grupę kilkunastu techników, zgodnie z ówczesnym dążeniem do wiązania konkretnych zadań z osobami - znalazł prowizoryczną kwaterę w wagonie sypialnym.Od czasu do czasu przez instalacje ogrzewnicze przepuszczano trochę pary z lokomotywy, aby zapobiec ich zamarznięciu.Równie marne były warunki pracy - wagon restauracyjny służył jednocześnie za biuro i rodzaj klubu.Odbudowa linii kolejowych nastręczała większe trudności, niż myśleliśmy.Rosjanie zniszczyli wszystkie stacje pośrednie; nie było warsztatów naprawczych, nie zamarzających zbiorników na wodę, nie było budynków stacyjnych ani nie uszkodzonych zwrotnic.Najprostsze sprawy, które w kraju załatwiało się w ciągu jednej rozmowy telefonicznej, tutaj stawały się problemem - nawet zdobycie gwoździ czy drewna.Śnieg padał nieustannie.Ruch na kolei i na drogach ustał zupełnie, pas startowy na lotnisku został zasypany.Byliśmy odcięci, musiałem odłożyć powrót.Czas wypełniały wizyty naszych robotników budowlanych; organizowaliśmy wieczory koleżeńskie, śpiewaliśmy piosenki, Sepp Dietrich wygłaszał przemówienia, które spotykały się z aplauzem.Przysłuchiwałem się temu, ale że nie byłem dobrym mówcą, nie miałem odwagi powiedzieć swym ludziom choćby paru słów.W śpiewniku wydanym przez grupę armii było również wiele smętnych piosenek o tęsknocie za ojczyzną i beznadziei rosyjskich przestrzeni.Ujawniały one bez osłonek stan napięcia wewnętrznego, w jakim znajdowały się te wysunięte placówki.A jednak, co ciekawe, były to ulubione pieśni żołnierzy.Tymczasem sytuacja stała się niepewna.Niewielki radziecki oddział pancerny przedarł się przez nasze linie i zbliżał do Dniepropie-trowska.Naradzaliśmy się nad sposobem obrony.Nie mieliśmy prawie nic: trochę karabinów i działo bez lawety, do którego nie było amunicji.Rosjanie podeszli na około 20 kilometrów i bez wyraźnego celu krążyli po stepie.Zdarzył się jeden z typowych podczas tej wojny błędów: nie wykorzystali sytuacji.Wypad w kierunku długiego mostu na Dnieprze i spalenie go - w ciągu wielu miesięcy uporczywej pracy odbudowaliśmy go z drewna - odcięłoby na dalsze miesiące dostawy zimowe dla armii stojących na południowy wschód od Rostowa.Zupełnie nie jestem stworzony na bohatera i ponieważ w ciągu siedmiu dni mego pobytu nie mogłem nic wskórać, a swoją obecnością tylko zmniejszałem zapasy moich inżynierów, postanowiłem wyruszyć pociągiem, który miał próbować przebić się przez zaspy na zachód.Mój sztab pożegnał się ze mną przyjaźnie i -jak mi się zdawało - z ulgą.Przez całą noc jechaliśmy z szybkością około dziesięciu kilometrów na godzinę, przystawaliśmy, aby odgarnąć śnieg, i posuwaliśmy się dalej.Musieliśmy przebyć już ładny kawał drogi na zachód, kiedy o świcie pociąg wtoczył się na opustoszałą stację.Wszystko jednak wydało mi się dziwnie znajome: spalone szopy, obłoki pary nad wagonami sypialnymi i restauracyjnymi, patrole wojskowe.Byłem znów w Dniepropietrowsku.Ogromne masy śniegu spowodowały, że pociąg musiał się cofnąć.Przygnębiony powlokłem się do wagonu, w którym mieścił się mój sztab budowlany.Zobaczyłem nie tylko zdumione, ale i zdradzające irytację twarze moich współpracowników.Świętując wyjazd szefa, aż do białego ranka uszczuplali stan swoich zapasów alkoholowych.Tego samego dnia, 7 lutego 1942 roku, samolot, którym przyleciał Sepp Dietrich, miał wystartować do lotu powrotnego.Kapitan Nein - wkrótce został on pilotem mojej własnej maszyny - był gotów mnie zabrać.Już sama droga na lotnisko okazała się bardzo trudna.Przy wielostopniowym mrozie i bezchmurnym niebie rozszalała się wichura, pędząc przed sobą masy śniegu.Rosjanie, w watowanych fufajkach, daremnie próbowali oczyścić ulice z metrowych zasp.Gdyśmy szli już około godziny, kilku z nich otoczyło mnie i zaczęło coś mówić, ale nic nie rozumiałem.W końcu jeden z nich, nie namyślając się długo, natarł mi twarz śniegiem.Odmrożenie, pomyślałem, bo tyle wiedziałem ze swoich wędrówek wysokogórskich.Moje zdumienie wzrosło, gdy drugi Rosjanin wyciągnął z kieszeni brudnego ubrania śnieżnobiałą, starannie złożoną chustkę i osuszył mi twarz.Z pewnymi trudnościami około jedenastej wystartowaliśmy ze źle oczyszczonego z zasp lotniska.Punktem docelowym był Kętrzyn, miejsce stacjonowania eskadry fuhrera.Ja udawałem się co prawda do Berlina, ale ponieważ nie miałem własnego samolotu, byłem zadowolony, że zabrano mnie chociaż tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]