Podstrony
- Strona startowa
- 3 HMS Surprise
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony
- Alistair Maclean Pociag Smierci (3)
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 2 z 2 (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair MacLean Athabaska
- Alistair Maclean Tabor (3)
- Alistair MacLean Goodbye
- A Narod Spi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dudi.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to niewiele, ale w tej sytuacji liczyła się każda odrobina, która choć trochę pomagała unieść tkwiący w mieliźnie dziób.Znacznie ważniejsze było to, że chociaż wirujące śruby pracowały płytko i dawały zaledwie część swej siły, dzięki małej odległości między obu okrętami pomagały śrubom „Wrestlera" przemywać w ile i piasku kanał pod stępką lotniskowca.Dwadzieścia minut przed najwyższym poziomem przypływu „Wrestler" lekko i gładko spłynął z mielizny.Na „Ulissesie" kowal natychmiast wybił przetyczkę szekli łączącej linę holowniczą trałowca i „Ulisses" szerokim łukiem sterował na wschód, holując lotniskowiec, który zgasił motory.Około pierwszej „Wrestler" odpłynął w towarzystwie „Eagera".Holownik był gotów w każdej chwili udzielić uszkodzonemu „Wrestlerowi" pomocy.Z mostku „Ulissesa" Tyndall obserwował, jak nierówno płynie znikający lotniskowiec.Widocznie kapitan próbował utrzymać kurs tylko za pomocą motorów.- Nie wątpię, że zanim dotrą do Scapa, napsują sobie dość krwi - mamrotał.Był zmarznięty i wyczerpany.Tylko tak może czuć się admirał, który stracił trzy czwarte swej eskadry.Westchnął ciężko i zwrócił się do Vallery'ego:- O której dogonimy konwój?Vallery zawahał się.Lecz nie zawahał się Kapok-Kid.- O ósmej zero pięć - odpowiedział szybko i dokładnie.- Przy szybkości dwadzieścia siedem węzłów, na kursie, który przed chwilą wykreśliłem.- O mój Boże! - jęknął Tyndall.- Znów ten młokos.Cóż zawiniłem, że muszę go cierpieć! Jeśli tak mówisz, kawalerze, rozkazuję dogonić ich przed świtem.- Tak jest - odparł najspokojniej w świecie Kapok-Kid.- Pomyślałem i o tym! Na drugim kursie, przy szybkości trzydziestu trzech węzłów, dogonimy konwój pół godziny przed świtem.- Pomyślałem i o tym! Zabierzcie go! - wrzasnął Tyndall.- Zabierzcie go albo wbiję w niego jego własne cyrkle.- urwał, sztywno wstał z krzesła, wziął Vallery'ego pod rękę.- Chodźmy, kapitanie, pod pokład.Po kiego diabła my, para staruszków, mamy zawadzać młodym? - Wyszedł z kapitanem, smutno się uśmiechając.Gdy w rozwidniającej się ponurej szarzyźnie, niespełna milę przed dziobem, ukazały się sylwetki statków, na „Ulissesie" trwał alarm poranny.Trudno było nie poznać wielkiego cielska „Blue Rangera" po prawej stronie konwoju.Kołysała martwa fala, ale taka słaba, że płynęło się spokojnie.Od zachodu dął lekki wiaterek, temperatura trzymała się koło dwudziestu stopni poniżej zera, niebo było mroźne, bezchmurne.Była dokładnie godzina siódma rano.O siódmej zero dwie „Blue Ranger" dostał torpedę.„Ulisses" był oddalony od niego o dwa kable z prawej strony.Obecni na mostku poczuli uderzenie podwójnego wybuchu, usłyszeli, jak rozdziera on spokój poranka, widzieli, jak dwa huczące słupy ognia trysnęły w niebo, wysoko ponad mostek lotniskowca.„Blue Ranger" otrzymał cios blisko rufy.W sekundę później usłyszeli niezrozumiały krzyk obserwatora, który wskazywał na morze pod okrętem.Była to następna torpeda.Przeszła za rufą lotniskowca.Przecięła morze groźną fosforyzującą smugą tuż za konwojem i zniknęła w ciemnościach Arktyki.Vallery przez tubę akustyczną wykrzykiwał rozkazy.„Ulisses" pędząc z szybkością dwudziestu węzłów, żeby uniknąć zderzenia ze zmieniającym kurs lotniskowcem, skręcił przechylając się szaleńczo.Trzy lampy aldisa i światła bojowe podawały do konwoju zaszyfrowany sygnał: „Utrzymać szyk".Marshall telefonicznie wydał starszemu torpedyście rozkaz gotowości bojowej przy bombach głębinowych.Lufy armat chyliły się ku wodzie, lustrując zdradzieckie morze.Depesza do „Sirrusa" urwała się nagle.Była zbyteczna.Niszczyciel - ledwie widoczna w mroku plama - gnał między statkami konwoju.U dziobu kłębiły się białe odkosy.Sterował ku miejscu, gdzie mogła kryć się łódź podwodna.„Ulisses" ominął płynący lotniskowiec na równoległym kursie, w odległości mniejszej niż piętnaście stóp.Na dużej szybkości przy wielkim przechyle z tak bliska można było jedynie utrwalić w pamięci niewyraźne wrażenia, zaćmione obrazy nieprzeniknionego czarnego dymu, obramowanego huczącymi kolumnami płomieni, potwornie jasnymi w półmroku; chylący się pokład; grummany i corsairy kołujące do skraju pasa startowego i z pluskiem, wśród bryzgów piany, wpadające do lodowatej wody; twarze przerażone tym, że „Ulisses" się oddala.„Ulisses" zawracał, sterując na południe - do walki.W ciągu minuty reflektor sygnalizacyjny z „Vectry" idącej na czele konwoju zaczął mrugać:- „Kontakt.Zielone 701 Zbliża się.Kontakt.Zielone 70.Zbliża się".- Podać, że przyjęto - krótko rozkazał Tyndall.Ledwie aldis zaczął klekotać, gdy „Vectra" przerwała mu w pół słowa:- „Kontakty, powtarzani: kontakty.Zielone 90, zielone 90.Zbliża się.Bardzo blisko.Powtarzam: kontakty".Tyndall zaklął cicho.- Zrozumiano.Śledzić dalej.- Zwrócił się do Vallery'ego: - Dołączymy do niego, kapitanie.To właśnie to.Pierwsze wilcze stado i do tego wielkie.do jasnej cholery, przecież nie ma prawa być tu.- dodał ze złością - przynajmniej według informacji Intelligence1!„Ulisses" zawrócił i sterował do „Vectry".Powinno się rozjaśnić, ale płonące na „Blue Rangerze" zbiorniki ropy, świecące na widnokręgu jak potężna pochodnia, wywoływały złudzenie, że całe otaczające morze jest pogrążone w ciemności.Lotniskowiec stał prawie na kursie okrętu flagowego.Rósł z każdą chwilą.Tyndall trzymał przy oczach nocną lornetę i mruczał:- Biedne chłopaki, biedne chłopaki.„Blue Ranger" dopalał się.Leżał martwy, przechylony na prawą burtę.Głośno dawał znać o tym seriami wybuchów amunicji i zbiorników benzyny.Nagle zabrzmiało kilka szybko po sobie następujących głuchych i silnych eksplozji.Cała konstrukcja nadbudówek zakołysała się, zatrzymała, a potem wolniutko, ociężale, jakby z rozmysłem, majestatycznie zagłębiła się w lodowatą czerń morza.Bóg jeden wie, ilu uwięzionych wśród stalowych ścian ludzi zniknęło wraz z nią.Ci mieli szczęście.„Vectra" ledwie ze dwie mile przed „Ulissesem" zataczała ciasny krąg.Vallery miał ją na oku i zmienił kierunek, aby przeciąć jej kurs.Słyszał, że Bentley woła coś niezrozumiałego z kąta platformy kompasowej.Vallery potrząsnął głową, znów usłyszał wołanie, głos brzmiał desperacko z niewysłowionym natręctwem, ręka gwałtownie wskazywała coś za burtą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]