Podstrony
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Anne McCaffrey Piesn krysztalu (2)
- Anne McCaffrey Piesn krysztalu
- McCaffrey Anne Statek ktory zw
- Grisham John Wspolnik
- Wielki diament t.2 (2)
- ÂŚwietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian(1)
- Stalo sie jutro Zbior 24
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- frenetic.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przepadnij na moje żądanie! — Głos kobiety zabrzmiał jak przewlekły grom.— Jak cię stworzyłam, tak teraz z woli mej zgiń, przepadnij!Widziałam, jak pan mój — na Płomień, przysięgam — drżał na całym ciele, zbladł i stał się cieniem raczej niż materią.Nagle zadął wiatr, który targał i mącił ten cień, rwąc zeń strzępy.Bałam się stracić Gryfa, lecz musiałam położyć temu kres: wichrom, rykowi śpiewo–gromu, pełgającej lasce, która zacierała rysy mojego pana, jakby nigdy nie istniał naprawdę! Choć był tylko starganym cieniem, przecież wciąż stał i zdało mi się, że laska ruszała się wolniej.Czyżby męczyła się?Zobaczyłam twarz Rogeara.Przymknął oczy z wyrazem potężnego skupienia na twarzy, więc zgadłam, że wspiera kobietę swą własną mocą.Czy ośmielę się teraz wypuścić swoją jedyną broń?W nadziei, że czynię słusznie, cisnęłam Gryfem w Rogeara.Uderzył go w ramię, upadł na ziemię, poturlał się przez róg gwiazdy i zatrzymał tuż przed okręgiem.Lecz ta dłoń, którą Rogear trzymał dłoń kobiety, wyśliznęła się z jej uścisku i bezwolnie opadła.Upadł na kolana, pociągając za sobą tego drugiego, który runął na twarz i znieruchomiał.A z ciała Rogeara, od miejsca, gdzie uderzył go Gryf, pełzały promieniście drobne, drapieżne płomyczki.On sam gwałtownymi ruchami ciała usiłował wyszarpnąć dłoń z dłoni leżącego.Lecz zdało się, że nie potrafi rozerwać zaciśniętych palców.Ogień pospiesznie sunął wzdłuż jego ramienia na ciało drugiego mężczyzny.Teraz Rogear przestał się szamotać i zgadłam, że pozwala, by płomień przeszedł na tamtego, który wił się słabo i pojękiwał.Gdy tak walczył, kobieta została sama.Trzymała laskę w wyraźnie omdlewającej dłoni.Mój pan już nie był cieniem, a wiatr zamierał.Nie spuszczał z niej oczu, nie lękał się.W oczach jego widniało coś, czego nie umiałam odczytać.Teraz już nie usiłował zasłonić się przed laską.Trzymał zapięstek między sobą a nią na wysokości serca i wymówił słowa, które ucięły jej zawodzenia.— Czyż nie poznajesz mnie wreszcie, Tephana? Jam jest.— z jego ust padło słowo, które mogło być imieniem, lecz jego dźwięk nie przypominał żadnego znanego mi imienia.Uniosła laskę niby pejcz, jakby chciała ciąć go przez twarz w bezsilnej wściekłości.— Nie!— Tak i tak, i tak! Zbudziłem się — nareszcie!Zawirowała laską na wysokości ramienia jak mąż, zanim ciśnie oszczepem.I rzuciła nią, jakby chciała wbić mu jej koniec w serce.Lecz mimo iż stał tak blisko, chybiła, a laska przeszła ponad jego barkiem, uderzyła o kamień i rozprysła się z brzękiem.Kobieta zakryła uszy dłońmi, jakby nie mogła zdzierżyć tego odgłosu.Zachwiała się, lecz nie upadła.Teraz Rogear podniósł się z ziemi i stanął koło niej.Jedna jego ręka zwisała bezużytecznie, drugą uniósł nagle i oparł o jej ramię.Miał pobladłą twarz, lecz ujrzałam jego oczy i poznałam, że jego wola i nienawiść gorzeją.— Głupia! — Jego wargi poruszały się, twarz stężała w maskę.— Walcz! Masz Moc.Czy pozwolisz, aby to, co stworzyłaś spaczone, teraz wzięło górę nad tobą?Lord Amber roześmiał się! Był to radosny śmiech, niemal beztroski.— Ach, Rogear, ty, coś chciał wrota otwierać, żądny czegoś, co gdybyś jeno znał — nie ośmieliłbyś się stawić temu czoła.Nie pojąłeś prawdy? Sięgasz po coś, czego nie tobie sięgnąć, a co dopiero użyć, bo to rzecz, której twój ciasny rozum nie pomieści.Nie użyjesz jej w służbie Mroku.Każde słowo smagało twarz Rogeara niby bicz i widziałam straszliwą wściekłość malującą się na niej.Zdawało mi się, iż człowiek takiej nie udźwignie.Poruszał ustami i na jego wargach zalśniła ślina.Potem usłyszałam jego głos.Nie umiem wyrazić słowami tego, co jak echo zabrzmiało w mojej głowie.Wiem, że padłam na ziemię jak powalona ogromną dłonią.Ponad głową Rogeara stanęła kolumna czarnych płomieni, nie czerwonych jak czysty ogień, ale czarnych! Jej wierzchołek skłaniał się ku Amberowi.Ten nie uskoczył.Stał i patrzył, jakby go to nie dotyczyło.Chociaż krzyknęłam ostrzegawczo, nie dosłyszałam własnych słów.Płomienie chyliły się i chyliły sponad gwiazdy, w której kręgu były zamknięte, i zawisły nad głową Ambera.Nawet wtedy nie podniósł oczu, by spojrzeć na nie.Wpatrywał się w Rogeara.A wokół Rogeara i kobiety, którą trzymał za rękę, płomień skakał, jakby żywił się ich ciałami.Ciemniał i ciemniał, aż skrył ich całkiem.Nadal wierzchołek usiłował sięgnąć Ambera.Lecz nie sięgnął.Powoli gasł, opadał, zmniejszał się.Znikał, a z nim kobieta i Rogear.Wreszcie została po nim zaledwie iskra na kamieniu.i nic! Nie było ich.Zakryłam dłońmi oczy.Widzieć ten koniec.Ogarnął mnie niepojęty lęk, chociaż to nie ja byłam zagrożona.Potem.Potem zaległa cisza.Czekałam, by mój pan przemówił i otworzyłam oczy, bo nie doczekałam się jego głosu.Krzyknęłam, zapominając o wszystkim.Już nie stał prosto z podniesionym czołem.Leżał tak samo skulony i nieruchomy poza okręgiem jak ci, co pozostali wewnątrz.Zniknął wąż, co pętał moje stopy.Potykając się podbiegłam do Ambera.W biegu podniosłam Gryfa.Znowu była to zwyczajna kryształowa kulka, zgasło jej ciepło i życie.Jak niegdyś trzymałam Torossa w obliczu śmierci, tak teraz przycisnęłam do siebie głowę mego pana.Miał zamknięte oczy.Już nie mogłam zobaczyć ich dziwnych żółtych ogników.W pierwszej chwili pomyślałam, że nie żyje, ale palcami wyczułam serce i ono biło, choć powoli.Na tyle zwyciężył, że przeżył.Oby tylko udało mi się go utrzymać przy życiu.— Będzie żył.Obróciłam głowę, przestraszona, gotowa wściekle bronić tego, którego trzymałam.A ten skąd się wziął? Stał plecami do skały, wsparty lekko na lasce rzezanej w runy.Jego twarz zdawała się dziwacznie zmieniać, gdy nań patrzyłam, raz będąc twarzą męża w starszym wieku, to znowu młodego woja.Lecz ubiór jego był podobnie szary jak skała, przy której stał i mogły to być szaty kupca.— Kim.— zaczęłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]