Podstrony
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Kazantzakis Nikos Ostatnie kuszenie Chrystusa (SC
- Bednarz Andrzej Medytacja teoria i praktyka (SC
- Binek Tadeusz
- Gilstrap John Za kazda cene
- Clarke Arthur C Ogrod ramy
- Sw. Jan od Krzyza DZIELA WSZY
- Chruszczewski Czeslaw Fenomen kosmosu (SCAN dal 1132)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otwarcie jej odmówiłam, aby wszyscy wiedzieli, iż stan nie jest dla mnie wymówką za lenistwo.Oskarżyła mnie, krzycząc, że ciąży na mnie klątwa krwi wobec jej Rodu.Lecz niewzruszona odparłam, że przyjęłam pod swoją opiekę lady Islaughę i jej będę służyć.Wszyscy zgromadzeni są moimi świadkami.Natomiast Yngilda jako młoda i silna nie znajdzie tutaj nikogo, kto by jej usługiwał.Wszystkim będziemy się dzielić po równo.Sądzę, iż chętnie rzuciłaby się na mnie i paznokciami zorała mą twarz i oczy.Lecz była sama, a nasza społeczność oceniała ją podług jej własnej wartości.Wiedziała o tym.Wreszcie wśliznęła się z powrotem do swego szałasu i słyszałam, jak płacze, ale był to szloch wściekłości, nie smutku.Nie miałam dla niej litości.Równocześnie wiedziałam, iż zyskałam sobie nieprzejednanego wroga.Jednakże gdy minął dzień czy dwa, Yngilda rzecz przemyślała i przełknęła upartą dumę.Nie wykonywała swoich zadań z ochotą, ale pracowała, a nawet kiedy rozebraliśmy na części zdobyczną krowę żbika, pomagała — choć cuchnące to było zajęcie — przy rozkładaniu pasków wołowiny, którą suszyliśmy na słońcu.Nie zmarnowaliśmy niczego: ani kości żadnego ze zwierząt, ani ich skór (choć można je było tylko z grubsza wyprawić), ani ciosów dzika.Martina odzyskiwała siły, więc miałam nadzieję, że zanim miną ciepłe dni, będziemy mogli ruszyć do Norsdale i wreszcie złożę moje brzemię wodza.Lady Islaugha zaczęła oddalać się od obozu, może w poszukiwaniu Torossa.Ktoś musiał jej wiecznie pilnować, ponieważ ogarnięta wewnętrznym przymusem zdawała się nabierać sił i wyruszała raźnym krokiem, często walcząc z pilnującym, jeżeli chciał ją zatrzymać, ale wnet męczyła się i słabła.Wówczas jej stróż sprowadzał ją z powrotem.Timon zrobił kilka mocniejszych haczyków na ryby i nadal chodziłam próbować szczęścia w wodzie.Zapewne ze zwykłego uporu chciałam koniecznie odnieść i tu zwycięstwo jak nad dzikiem.Lecz sądząc po skutkach, w wodzie miałam mniej powodzenia niż na lądzie.Była tak przejrzysta, iż częstokroć spostrzegałam w głębi cienie ryb olbrzymich (w porównaniu ze zwykłymi rybami, mniej ostrożnymi, bo czasem udawało się kilka złowić).Lecz ja albo nie znałam się na zakładaniu przynęty, albo te były zmyślniejsze niż pospolite ryby.Gdy trzeciego dnia szłam w dół rzeki, poczułam nagle, że ktoś mnie śledzi.Uczucie to było tak palące, iż sięgnęłam do noża Torossa, który nosiłam u pasa.Raz po raz zatrzymywałam się i rozglądałam w przekonaniu, że jeżeli wystarczająco szybko się odwrócę, to uda mi się zobaczyć jakąś twarz w lesie lub wśród zarośli.Ogarnął mnie taki niepokój, że zdecydowałam się wrócić do obozu i ostrzec swoich.Może jakiś zwiadowca wroga natrafił na nasze ślady? Jeśli tak, to już jesteśmy skazani na śmierć, chyba że uda nam się go pochwycić i zabić, zanim zaniesie wieść do swojego oddziału.Już zawracałam, gdy nagle krzew rozchylił się i ktoś wyłonił się z niego.W tej samej chwili chwyciłam za stal, gotowa się bronić.Uniósł w górę puste dłonie, jakby wiedział, co przemknęło mi przez myśl.Równocześnie zdałam sobie sprawę, że to nie wróg.Miał rozsznurowany i rozłożony na ramionach kaptur bitewny.Nie nosił żadnego kaftana ani kurty opatrzonej znakiem, a jego kolczuga i skórzane odzienie zdawały się wytarte i zmatowiałe, jakby z rozmysłem przyciemnione.Ale — gdy mierzyłam wzrokiem jego szczupłą postać, znieruchomiałam.Nie nosił butów, jego skórzane spodnie były spięte paskami i klamrami u kostek, a jego stopy.on nie miał stóp! Stał na racicach jak krowa.Widząc coś, co nie było możliwe, podniosłam wzrok do jego twarzy, prawie spodziewając się ujrzeć tam coś potwornego.Nic takiego nie zobaczyłam.Była to twarz mężczyzny, opalona słońcem i wiatrem: policzki nieco zapadłe, wargi zacięte.Nie był tak urodziwy jak Toross i.oczy nasze spotkały się.Mimo woli cofnęłam się o krok.Te oczy, podobnie jak nogi zakończone kopytami, nie były oczyma człowieka.Ciemnożółte, miały barwę bursztynu, którą nazywamy “maślaną”, a źrenice bardziej przypominały szczelinę niż krąg.Oczy nieczłowiecze.Gdy odsunęłam się od niego, zmienił się na twarzy — albo może mi się zdawało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]