Podstrony
- Strona startowa
- Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktat
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze scr
- Joanna Chmielewska Wielkie zaslugi 3JU3SCWIAQCPC32
- Chmielewska Joanna Wielki diament t1
- Dikotter Frank Wielki głód
- Einhard Zycie Karola Wielkiego
- Jordan Robert Wielkie Polowanie
- P.D. James Czarna wieza (2)
- James P.D Czarna wieza
- Lackey Mercedes Zwiastun Burzy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- patryk-enha.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podoba ci się idea śmierci, prawda?Tommy-Ray wyszczerzył zęby.- Tak, podoba mi się.Mój przyjaciel Andy miał odlotowy tatuaż: czaszkę z piszczelami, o, tutaj - Tommy-Ray wskazał na swoją pierś.Dokładnie na sercu.Ciągle powtarzał, że umrze młodo.Mówił, że pojedzie do Bombora, tam są naprawdę niebezpieczne skały.Fale rozbijają się w drobny mak, wiesz? Mówił, że poczeka na ostatnią falę, a kiedy już będzie wysoko w górze, po prostu zeskoczy z deski.Po prostu.Uniesie się w górę i zginie.No i co? - zapytał dżaff.- Zginął?- Zginął, akurat - odparł Tommy-Ray z pogardą.- To facet bez jaj.Ale ty mógłbyś tego dokonać.Teraz, zaraz? Nie ma sprawy.- No, nie spiesz się tak.Jeszcze będzie przyjęcie.Naprawdę?- Naprawdę.Niezła impreza.To miasto jeszcze nie znało takiego przyjęcia.- Kto jest zaproszony?- Połowa Hollywood.A druga połowa będzie żałować, że jej nie zaproszono.- A my?- Oczywiście będziemy.Możesz być tego pewien.Będziemy na posterunku.Nareszcie, pomyślał William, stojąc pod drzwiami Spilmonta przy Peaseblossom Drive, nareszcie mam historyjkę, którą mogę komuś opowiedzieć.Udało mu się zbiec z upiornego siedziska dżaffa z opowieścią, którą będzie mógł komuś wyznać.Wyznaczył już adresata.Spilmont był jednym z tych wielu nabywców, któremu William pomógł w zakupie domu; nawet dwóch.Znali się dostatecznie dobrze, by mówić sobie po imieniu.- Billy? - powiedział Spilmont, oglądając Williama od stóp do głów.- Coś kiepsko wyglądasz.- To prawda.- Wejdźże.- Oskar, stało się coś strasznego - powiedział, kiedy Spilmont wprowadził go do środka.- Nigdy nie widziałem czegoś tak okropnego.- Siadaj, siadaj.Judith, to Jest Bill Witt.Co ci podać.Billy? Coś do picia? Chryste, ależ ty się cały trzęsiesz.Judith Spilmont była prawdziwą matką - ziemią - szerokobiodra i piersiasta.Przyszła z kuchni i powtórzyła słowa męża.William poprosił o wodę z lodem, ale nie mógł się powstrzymać i zaczął opowiadać jeszcze zanim dostał szklankę do ręki.Ledwie otworzył usta, zrozumiał, jak absurdalnie zabrzmi jego opowieść.Można ją było opowiadać przy ognisku, a nie w biały dzień, kiedy tuż pod oknem pokoju dzieci słuchacze z wrzaskiem uciekały spod zraszaczy trawnika i znów pod nie biegły.Ale Spilmont słuchał go sumiennie, wyprawiwszy z pokoju żonę, kiedy już podała wodę.William ciągnął swoją opowieść - pamiętał nawet nazwiska osób, z którymi miał kontakt zeszłej nocy - i co jakiś czas wyjaśniał, że wie, iż to wszystko brzmi absurdalnie, ale naprawdę się zdarzyło.Na tej też nucie zakończył opowiadanie:- Sam wiem, jak to brzmi.No tak, rzeczywiście niezwykła historia - przyznał Spilmont.- Gdyby mi ją opowiedział ktoś inny, nie słuchałbym tak cierpliwie.Ale do cholery.Bill.Tommy-Ray McGuire? To taki miły chłopak.- Zaprowadzę cię tam - powiedział William - jeśli weźmiemy broń.- Nie, w tym stanie nie możesz jechać.- Sam nie pojedziesz.- Hej, sąsiedzie, masz przed sobą człowieka, który kocha swoje dzieci.Myślisz, że chcę je osierocić? - zaśmiał się Spilmont.- Słuchaj, teraz jedź do domu.Nie wychodź z mieszkania.Zadzwonię do ciebie, jak tylko czegoś się dowiem, zgoda?- Zgoda.- Na pewno jesteś w stanie prowadzić? Mógłbym kogoś.Mieszkam bardzo blisko.No tak.Nic mi nie będzie.- Ale na razie zatrzymaj to dla siebie.Bill, dobrze?- No tak, oczywiście.Rozumiem.Spilmont patrzył, jak William dopija wodę z lodem, potem odprowadził go do drzwi i machnął mu ręką na pożegnanie.William zrobił, jak mu zalecano.Pojechał prosto do domu, zadzwonił do Valerie, powiedział jej, że nie wraca do biura, zaryglował wszystkie drzwi i okna, roześmiał się, zwymiotował, wziął prysznic i czekał przy telefonie na dalsze wieści na temat zepsucia moralnego, które nawiedziło Palomo Grove.VIIIGrillo poczuł nagle, że jest zupełnie wykończony.Położył się mniej więcej kwadrans po trzeciej, polecając telefonistce, żeby aż do odwołania nie łączyła rozmów do jego apartamentu.Obudziło go pukanie do drzwi.Usiadł; głowę miał tak lekką, że prawie odpływała w górę.Obsługa hotelowa - powiedział kobiecy głos.Niczego nie zamawiałem - powiedział Grillo.Nagle zrozumiał: Tesla?Rzeczywiście była to Tesla, atrakcyjna na swój zwykły, wyzywający sposób.Grillo już dawno doszedł do wniosku, że trzeba pewnej formy geniuszu, aby - za pomocą pewnych ubrań i jakiegoś typu biżuterii przemienić szarość w olśniewający urok, zaś elegancję w kicz.Tesla potrafiła odmieniać się w obu kierunkach, przy czym odmiana zdawała się zachodzić w niej samorzutnie.Dziś miała na sobie białą męską koszulę, zbyt obszerną na jej szczupłą figurkę; na szyi jakiś tani meksykański wisiorek z wizerunkiem Madonny; obcisłe niebieskie spodnie, buty na wysokich obcasach (nawet teraz ledwie sięgała mu do ramienia) i srebrne kolczyki w kształcie węży, ginące w rudych kędziorach, na które naniosła pasemka blond - ale tylko pasemka, ponieważ, jak tłumaczyła, blondynkom jest łatwiej wżyciu, ale cała głowa blond to już zbytnie dogadzanie sobie.- Spałeś? - powiedziała.- Tak.- Przepraszam.- Muszę się odlać.- Ależ proszę, proszę.- Czy mogłabyś sprawdzić, kto do mnie dzwonił - wrzasnął z łazienki.patrząc na swoje odbicie w lustrze.Pomyślał, że wygląda nędznie, jak niedożywiony poeta, którym pragnął być, ale przestał, gdy tylko poczuł głód.Ale dopiero gdy - z ptakiem w jednej ręce (który jeszcze nigdy nie wydawał się równie odległy i równie mały), a drugą trzymając się futryny, żeby nie upaść, kiwał się niepewnie nad muszlą - przyznał sam przed sobą, że jest naprawdę chory.- Lepiej do mnie nie podchodź - powiedział do Tesli, kiedy zataczając się wrócił do pokoju.- Chyba mam grypę.Więc wracaj do łóżka.Od kogo się zaraziłeś?Od jednego dzieciaka.Dzwonił Abernethy - powiedziała Tesla.- Oraz niejaka Ellen.To właśnie od jej dzieciaka.- A ona kto?Ona miła osoba.Czego chciała?Chciała z tobą pilnie porozmawiać.Nie zostawiła telefonu.Chyba go nie ma - powiedział Grillo.- Muszę się dowiedzieć, o co jej chodziło.Pracowała u Vance'a.- Skandal?Tak - zaczął szczękać zębami.- Cholera.Jakby mnie palił ogień.Może by cię odwieźć do Los Angeles?- Nie ma mowy, Tesla.Tutaj kroi mi się niezły temat.Niezłe tematy są wszędzie.Abernethy może tu przysłać kogo innego.Ale ten jest dziwny.Dzieje się tu coś, czego nie rozumiem.- Usiadł, w głowie mu dudniło.- Wiesz, że byłem na miejscu, kiedy zginęli ratownicy, którzy szukali ciała Vance'a?- Nie, a co się stało?- Nie wiem, co mówili w wiadomościach, ale to nie było żadne podziemne pęknięcie tamy.W każdym razie, nie tylko to.Po pierwsze, na długo przed wypływem wody słyszałem jakieś krzyki.Zdaje się, że tam na dole oni głośno się modlili, Tesla.Modlili się.A potem ten straszny gejzer.Woda, dym, jakieś szczątki.Ciała, l Jeszcze jeden stwór.Nie, dwa stwory.Wydobyły się z głębi ziemi ukradkiem.- Wdrapały się na górę?- Nie, wyfrunęły.Tesla patrzyła na niego twardo przez dłuższą chwilę.- Przysięgam, Tesla.Może to byli ludzie.może nie.Wyglądali raczej jak.sam nie wiem.jak jakaś forma energii.Powiem ci, zanim zapytasz: byłem trzeźwy jak owieczka.- Tylko ty to widziałeś?- Nie, był ze mną taki jeden, Hotchkiss.Chyba prawie wszystko widział.Ale nie odbiera telefonów; nie potwierdzi tego, co mówię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]