Podstrony
- Strona startowa
- Qi Gong Scott Baker Chi Kung in Wing Chun Kung Fu (2)
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Carter Scott Cherie Jesli milosc jest gra
- Scott Justin Poscig na oceanie (SCAN dal 805
- Smith Scott Prosty Plan (SCAN dal 924)
- Cherie Carter Scott Jesli milos
- Sny o stali
- Baldacci Dav
- Cortazar Julio Gra w klasy (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- motyleczeq.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odejdź lub zostań, wybór należy do Ciebie.Ale powiem Ci jedno: albo odejdziesz teraz z wolnej woli, albo niedługo odejdziesz i tak, ale nie Ty o tym zdecydujesz.Jesteś kowalskim czeladnikiem - musisz ruszyć w drogę.Może w twych podróżach spotkamy się gdzieś.Byłabym zadowolona, mogąc Cię znowu zobaczyć.Szczerze oddana PeggyAlvin nie miał pojęcia, jak rozumieć ten list.Najpierw Peggy strofuje go jak uczniaka.Potem żartuje sobie, że wciąż pewnie mówi "ni ma".Potem właściwie prosi, żeby ją odnalazł, ale tak lodowato, że zmroziła go do kości: "Byłabym zadowolona, mogąc Cię znowu zobaczyć".Dobre sobie! Za kogo ona się uważa, za królową? W dodatku podpisała list "szczerze oddana", jakby była kimś obcym, nie kobietą, którą pokochał i która powiedziała mu kiedyś, że też go kocha.Jaką grę prowadzi ta osoba widząca przyszłość? Do czego próbuje go przekonać? To jasne, że chodzi o coś więcej, niż napisała w liście.Uważa się za mądrą, bo więcej od innych wie o przyszłości.Ale przecież popełnia błędy jak każdy.Nie chciał, żeby mu mówiła, co zrobić; wolałby, żeby powiedziała, co wie, i pozwoliła samemu decydować.Jedno było pewne: nie zamierzał rzucać wszystkiego i ruszać na poszukiwanie Calvina.Ona z pewnością dobrze wiedziała, gdzie teraz przebywa, ale nie zadała sobie trudu, żeby to zdradzić.Co chciała przez to osiągnąć? Po co kazała mu szukać, jeśli mogła mu napisać w liście nie gdzie Calvin jest w tej chwili, ale gdzie będzie, kiedy Alvin go dogoni.Tylko głupiec próbuje piechotą podążać za dzikimi gęśmi.Wiem, że muszę kiedyś stąd odejść, myślał.Ale nie odejdę tylko po to, żeby ścigać Calvina.I nie odejdę tylko dlatego, że kobieta, którą prawie poślubiłem, przysłała mi przemądrzały list, w którym nawet nie napomknęła, że ciągle mnie kocha, jeśli w ogóle kiedyś kochała.Skoro Peggy jest pewna, że i tak niedługo stąd odejdę, równie dobrze mogę poczekać i sprawdzić, co takiego zmusi mnie do odejścia.Rozdział 5 - ZwrotAmeryka okazała się dla Calvina za mała.Teraz miał już pewność.Wszystko tu było za nowe.Moce ziemi wymagają czasu, by dojrzeć.Czerwoni znali tę ziemię, ale odeszli.Biali i Czarni, którzy zamieszkiwali ją obecnie, mieli tylko słabą moc: talenty, heksy, uroki i sny.Niczego podobnego do tej pradawnej muzyki, o której opowiadał Alvin - do zielonej pieśni żyjącej puszczy.Poza tym Czerwoni odeszli, więc cokolwiek potrafili, musiało być słabe.Porażka dowodziła tego wyraźnie.Zanim jeszcze Calvin zrozumiał, dokąd zmierza, jego stopy wiedziały: czasem nieco na północ, czasem nieco na południe, ale stale na wschód.Z początku myślał, że idzie tylko do Dekane, ale kiedy tam dotarł, popracował dzień czy dwa, żeby zarobić parę miedziaków i napełnić brzuch chlebem, a potem znów ruszył przez góry, wzdłuż nowej drogi żelaznej do Irrakwa, gdzie mógł pogardliwie spoglądać na ludzi czerwonych ciałem, ale białych w odzieniu, mowie i duszy.Znowu praca, znowu zarobek, znowu tu i tam ćwiczenia w Stwarzaniu.Same drobiazgi, ponieważ nie ośmielał się otwarcie korzystać ze swego talentu w miejscach, gdzie ludzie by to zauważyli i zaczęli o nim opowiadać.Wyświadczał zwykłe drobne przysługi domostwom, gdzie dobrze go potraktowano, na przykład wyganiał myszy i karaluchy.A czasem wyrównywał rachunki z tymi, którzy go odpędzili: posyłał szczura, żeby zdechł w studni, albo powodował przeciek w dachu akurat nad beczką mąki.To było trudne; musiał skłonić drewno, by spęczniało, a potem się skurczyło.Ale umiał pracować z wodą; woda poddawała się jego woli lepiej niż inne żywioły.Okazało się, że nie do Irrakwa niosły go stopy.Pracując przemierzył cały stan i dotarł do Nowych Niderlandów, gdzie wszyscy farmerzy mówili po holendersku, a potem wzdłuż rzeki Hudson do Nowego Amsterdamu.Kiedy znalazł się w wielkim mieście na samym krańcu wyspy Manhattan, pomyślał, że tego właśnie szukał.Największe miasto w całym USA i już prawie nie holenderskie.Wszyscy w interesach rozmawiali po angielsku, a zanim Calvin przestał się nimi przejmować, naliczył jeszcze z tuzin języków, nie wspominając nawet o dziwnych akcentach angielskiego z takich miejsc jak York, Glasgow czy Monmouth.Z pewnością tutaj zgromadziła się cała mądrość świata.Z pewnością znajdzie tu nauczycieli.Dlatego postanowił zostać na trochę.Poszedł do college'u w głębi wyspy, ale zamiast władzy i mocy chcieli go tam uczyć różnych intelektualnych głupstw, więc Calvin szybko doszedł do wniosku, że żaden z tych zarozumiałych profesorów i tak nie zna się na niczym pożytecznym.Traktowali go jak wariata.Jeden staruch z białą kozią bródką przez pół godziny go namawiał, żeby Calvin pozwolił mu studiować siebie, niczym jakiś dziwny okaz chrząszcza.Calvin wytrzymał te pół godziny, żeby zdążyć poluzować szycia wszystkich książek na półkach starucha.Niech się zastanawia nad jego szaleństwem, kiedy kartki każdego wyjętego tomu rozsypią mu się po podłodze.Profesorowie nie byli wiele warci, ale i ulica okazała się nie lepsza.Owszem, słyszał o mędrcach, magach i innych takich.Cyganie opowiadali o kimś, kto rzucał klątwy.Irlandczycy wiedzieli o kapłanie, który umiał robić niezwykłe rzeczy.Francuzi i Hiszpanie słyszeli o czarownicach, świętych dzieciątkach i tym podobnych.Jeden Portugalczyk wspominał wolną czarną kobietę, która potrafiła krocze wroga uczynić gładkim i czystym jak pacha - podobno tak właśnie zyskała wolność: zrobiła to pierworodnemu synowi swego pana i zagroziła, że zrobi także jemu.Ale każda z tych osób jakoś znikała.Dowiadywał się o kimś, kto znał mędrca, trafiał do tego człowieka i okazywało się, że on zna tylko kogoś innego, kto zna mędrca.I tak dalej, i tak dalej, jakby konstabl szukał nocą uciekiniera, który umyka wśród zaułków.Tymczasem jednak Calvin nauczył się życia w mieście i polubił je.Podobało mu się, że może zniknąć w biały dzień: nikt go tam nie znał.Nikt niczego od niego nie oczekiwał.Człowiek był tym, co nosił na sobie.Kiedy tu przybył, ubrany jak wsiowy prostak, ludzie spodziewali się, że będzie głupi i niezgrabny.i do licha, był taki.Po kilku dniach zrozumiał, że ubranie go zdradza, więc kupił używaną miejską odzież.Ludzie zaczęli z nim rozmawiać.Nauczył się też zmieniać trochę wymowę, mówić szybciej, nie zaciągając.Pozbywał się wiejskiego akcentu.Wiedział, że zdradza go każde wypowiedziane słowo, ale radził sobie coraz lepiej.Ludzie nie prosili już, żeby powtórzył, co mówił przed chwilą.A pod koniec tygodnia nikt by go nie odróżnił od innych imigrantów.Lepiej być nie mogło: nikt przecież nie pochodził z Nowego Amsterdamu.Może z wyjątkiem paru starych holenderskich ziemian, ukrytych w swoich rezydencjach w głębi wyspy.Nie znalazł w mieście mądrości, tylko plotki o niej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]