Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- betaki.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała na sobie długą, ciepłą kurtkę i grube, żółte rękawiczki narciarskie.Kiedy mówiła, jej brązowe włosy podrywały się z ramion i drżały na wietrze.Za nią, na podjeździe, parkowało kilka radiowozów.Śnieg był zryty koleinami i śladami opon samochodowych.Przez szeroko otwarte drzwi na ganku widziałem dwóch mężczyzn kucających w progu z aparatami fotograficznymi.Kobieta mówiła krótko i cały czas miała bardzo poważną, zasmuconą twarz.Gdy skończyła, na ekranie znowu pojawił się spiker i wyglądało na to, że ją pociesza.Dziennik dobiegł końca.Po dzienniku puścili reklamy, a po reklamach filmy rysunkowe dla dzieci: Elmer Fudd ścigał kaczora Duffy'ego.Odwróciłem wzrok.Z Sara i Amandą siedzieliśmy w pokoju, który kiedyś musiał być czymś w rodzaju dwuosobowej separatki.Z jakichś powodów wyniesiono z niego meble: łóżka, stoliki nocne, wszystko.Jeśli nie liczyć dwóch składanych krzeseł, na których siedzieliśmy, w pomieszczeniu nie było dosłownie nic.Na jasnoniebieskiej podłodze dostrzegałem miejsce, gdzie stały łóżka, bo płytki były tam nieco ciemniejsze: dwa idealne prostokąty przy samej ścianie, niczym dwa ostre cienie.W ścianie wykuto tylko jedno małe okno.Kształtem i wielkością przypominało szczelinę strzelniczą w murze średniowiecznego zamku, jedną z tych, przez które łucznicy szyli strzałami w nieprzyjaciół.Telewizor stał na stelażu umocowanym na hakach wkręconych w sufit.Ilekroć spoglądałem w tamtą stronę, robiło mi się niedobrze, mimo to stwierdziłem, że nie potrafię oderwać wzroku od ekranu.Prócz Sary i Amandy, w separatce nie było nikogo, a na Sarę patrzeć nie chciałem.Wiedziałem, że gdy na nią spojrzę, natychmiast zacznę mówić, a w szpitalu rozmawiać nie miałem ochoty.Odosobniono nas w tym pokoju z uprzejmości, żeby zapewnić nam spokój i ciszę; w poczekalni czyhali reporterzy.Nie spałem ani minuty, od poprzedniego dnia nic nie jadłem.Byłem nie ogolony, brudny i sponiewierany.FBI nie wezwano.Wszystko rozegrało się w biurze szeryfa okręgu Fulton.Rozmawiali ze mną dwie godziny i poszło mi całkiem nieźle.Byli normalnymi ludźmi, jak Carl Jenkins, i uznali - dokładnie tak, jak tego z Sara oczekiwaliśmy - że doszło do nieszczęśliwego wypadku: Lou wrócił do domu pijany, nakrył Sonny'ego z Nancy, chwycił broń i zabił ich; odjeżdżając usłyszeliśmy strzały, więc ruszyliśmy biegiem do ganku, a wtedy Lou otworzył drzwi, wymierzył i gruchnęły dwa wystrzały.Zastępcy szeryfa potraktowali mnie nader łagodnie i uprzejmie, bardziej jak ofiarę niż podejrzanego, a moje zestresowanie wynikające z niepokoju, że brat może odzyskać przytomność, uznali za przejaw nieutulonego smutku.Operowano go już trzecią godzinę.Siedzieliśmy z Sara w separatce i czekaliśmy.Ani ona, ani ja nie mieliśmy ochoty na rozmowę.Sara zajmowała się Amandą.Karmiła ją, zabawiała, coś do niej szeptała.Gdy dziecko przysypiało, zamykała oczy i półdrzemała na składanym krześle.Oglądałem niemy program telewizyjny: filmy rysunkowe, teleturniej, powtórkę jakiegoś serialu.Gdy wyświetlali reklamy, podchodziłem do okna i wyglądałem na szpitalny parking.Był wielki, niczym asfaltowe pole, ale samochody tłoczyły się tylko w pobliżu budynku, tak że skraj parkingu sprawiał wrażenie zaniedbanego i opuszczonego.Dalej ciągnęło się prawdziwe pole, rozległe i zasypane śniegiem.Gdy wiało, wiatr zdmuchiwał śnieżny pył na czarny asfalt, gdzie tworzyły się małe, półprzeźroczyste fale, po czym ciskał nim w ścianę szpitala.Czekaliśmy i czekaliśmy.Korytarzem wyłożonym terakotą przechodzili policjanci i pielęgniarki.Słysząc echo ich kroków, odruchowo zerkaliśmy w stronę drzwi, lecz jak dotąd nikt ich nie otworzył, nikt nam nic nie powiedział.Gdy Amandą zaczynała płakać, Sara nuciła jej piosenkę i dziecko momentalnie cichło.Po jakimś czasie rozpoznałem tę melodię: Sara śpiewała „Frere Jacques”.Słuchałem jej i słuchałem i to Frere Jacques tak pię do mnie przyczepiło, że nawet kiedy Sara przestawała nucić, wciąż brzmiało mi w uszach.Kilka minut po jedenastej do pokoju wszedł jeden z zastępców szeryfa.Wstałem, żeby się z nim przywitać.Uścisnęliśmy sobie ręce.Sara posłała mu słaby uśmiech, skłoniła głowę i przytuliła dziecko do piersi.- Przepraszam, że przychodzę w takiej chwili.- zaczął i urwał, jakby zapomniał, po co przyszedł.Spojrzał na ekran telewizora - akurat wyświetlali reklamę toyoty - i zmarszczył czoło.Nie należał do grupy śledczych, z którymi rozmawiałem wcześniej.Jak na policjanta, wyglądał stanowczo za młodo.Mundur miał trochę za duży, czarne buty trochę za bardzo błyszczące, a fałda rozcinająca kapelusz z szerokim rondem była trochę za głęboka i zbyt dokładnie zagięta.Gdy marszczył czoło, marszczyła mu się cała twarz, młoda, idealnie okrągła, płaska, blada niczym księżyc i piegowata, jak twarz wiejskiego chłopaka.- Przykro mi z powodu pańskiego brata - zaczął po raz drugi.Zerknął nieśmiało na Sarę, na dziecko i znowu spojrzał w stronę telewizora.Czekałem, spięty i czujny.- Widzi pan, złapaliśmy tego psa.Znaleźliśmy go na miejscu przestępstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]