Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Hyperion
- Magik Magdalena Parys
- Górniak Alicja Trylogia Krew Życia 01 Pierwsze szeÂść kropli
- Seth Vikram Pretendent do ręki
- Szklarski Alfred 1 Tomek w Krainie Kangurow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskonale umiała robić salcesony, kiszki i kiełbasy.Za nielegalne ubicie świni groziła, jak wiadomo, kara śmierci, że ona była ubita nielegalnie, za to głowę daję, ale kontrola akurat w tym momencie, to już byłby pech i przeznaczenie.Kiedy miałam dziesięć lat, potężnym przeżyciem natury już raczej pokojowej stało się dla mnie zgubienie teczki.Była to duża i piękna teczka ze świńskiej skóry, z nietypowym zameczkiem, złożonym z dwóch prztyków, które w celu otwarcia należało ścisnąć razem, dostałam ją już w pierwszej klasie i byłam z niej bardzo dumna.W klasie czwartej, a może w kawałku trzeciej, nauczycielka rysunków zażądała przyniesienia na lekcję żywego modela.Nie miała to być fauna, tylko flora, dzieci zostały zobowiązane do przyniesienia kwiatów, co nie stwarzało najmniejszych trudności.Zaraz za naszym domem, w ogromnym łanie koniczyny, rosły maki, przy czym najwięcej ich było w najdalszym narożniku.Przyszła któraś koleżanka, razem miałyśmy pójść do szkoły, przedtem zaś narwać tych maków.Godzina nie była zbyt wczesna, zdaje się, że lekcje zaczynały się o dziesiątej.Wypadłyśmy z domu i popędziłyśmy na łąkę.Pojedyncze kwiaty nie zaspokajały naszych potrzeb, kusił nas ten najdalszy kąt, cały jaskrawoczerwony.Moja wspaniała teczka była ciężka jak piorun, sama skóra ważyła nieźle, nie mówiąc już o zawartości, przeszkadzał mi ten balast, a do maków urządziłyśmy sobie wyścigi, bez namysłu zatem wzięłam zamach i cisnęłam pomoce naukowe w koniczynę, nie patrząc, gdzie padły.Narwałyśmy kwiecia, po czym zaczęłam szukać teczki.Koniec pieśni.Po pół godzinie wylazłam z koniczyny, zapłakana i przerażona, nieszczęśliwa doraźnie głównie z tego powodu, że wściekło mi się rysowanie maków, a bardzo się na tę lekcję cieszyłam.Teczka przepadła, w wysokiej ponad kolana roślinności nie sposób było ją znaleźć.Nie pamiętam, czy w ogóle tego dnia byłam w szkole, zapewne nie, bo razem z opakowaniem przepadły mi zeszyły, książki, piórnik i rozmaite inne skarby.W sprawę wdał się ojciec, z góry wypłacił chłopu odszkodowanie za zdeptaną koniczynę i uzyskał zezwolenie deptania dalej, po czym ogłosił, że znalazcę przedmiotu czeka nagroda.Na marginesie muszę stwierdzić, że koniczyna wytrzymała zdumiewająco dużo.Po trzech dniach siedziałam sama w domu, jeszcze to były godziny pracy, czyli dzień biały, ale czytałam jakiś niezmiernie emocjonujący utwór.Taki więcej straszny.Dojechałam do miejsca, gdzie w mrożącej krew w żyłach atmosferze rozległ się dźwięk upiorny, mianowicie pukanie do drzwi, takie okropne stuk… stuk… stuk…I dokładnie w tym momencie od drzwi naszego mieszkania rozległo się identyczne stuk… stuk… stuk…Trupem na miejscu nie padłam, ale tchu mi zabrakło.Nie zaczęłam krzyczeć, nie przyszło mi to do głowy.Z włosem dęba stojącym, z bijącym sercem oraz z jakąś straceńczą determinacją, krokiem odrobinę może niepewnym, udałam się do drzwi i bez pytania „kto tam?” otworzyłam je.Co mną kierowało, Bóg raczy wiedzieć, mam wrażenie, że samej sobie postanowiłam udowodnić, iż nie ma się czego bać.Za drzwiami stał wielki, ponury chłop, pierwszorzędny do roli zbója Madeja.W rękach trzymał moją teczkę.Wszelkie lęki minęły mi jak ręką odjął, wydarłam mu ją radośnie, zapewniłam, że tak, oczywiście, wszystko się zgadza, jest nagroda, wypłaci ją mój ojciec, niech idzie do niego zaraz, do banku, on tam siedzi.Zdaje się, że chłop zaniepokoił się bardziej niż ja, niepewny, czy go ta nagroda nie ominie, wcale nie chciał mi tej teczki zostawić, ale odbierać musiałby przemocą, bo nie zaświtało mi nawet, że mógłby nie uwierzyć w zapewnienia.Poszedł, pełen wahań, dla mnie problem był już rozwikłany szczęśliwie, dla niego po pół godzinie też, bo ojciec wypłacił nagrodę na słowo.Spytał, czy rzeczywiście mam teczkę, dopiero po powrocie do domu.Bardzo byłam zdziwiona, że wszyscy się dziwili oddaniu mi znaleziska tak bez niczego.Doświadczenie przydało mi się na zawsze.Nigdy więcej nie rzuciłam, ani nie położyłam niczego bez dokładnego obejrzenia i zapamiętania miejsca…Dla uniknięcia nieporozumień wyjaśniam, że psa też nie było.Znajdował się wtedy w wiejskiej posiadłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]