Podstrony
- Strona startowa
- IGRZYSKA ÂŒMIERCI 01 Igrzyska ÂŒmierci
- Michael Judith Œcieżki kłamstwa 01 Œcieżki kłamstwa
- Chattam Maxime Otchłań zła 01 Otchłań zła
- Howatch Susan Bogaci sš różni 01 Bogaci sš różni
- Vinge Joan D Krolowe 01 Krolowa Zimy
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Feist Raymond E & Wurts Janny Imperium 01 Córka Imperium
- Moorcock Michael Zwiastun Burzy Sagi o Elryku Tom VIII
- Cook Robin Zaraza (2)
- Lem Stanislaw Summa Technologiae
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czybyłem tym zachwycony, czy te\ nie ponownie miałem rodzinę.yle! Bardzo, bardzo niedobrze.Niech to szlag! Posiadanie bliskich ludzi w moim przypadku nie było dobrym pomysłem.Osoby, z którymi wiązały mnie jakieś głębsze koneksje, zawsze w jakiś sposób ponosiłykonsekwencje tych relacji.Ka\demu, kogo do tej pory okazałem się dość zuchwały pokochać,przydarzało się coś złego.Moja miłość zdawała się niczym fatum wiszące nad ich głowami.Prędzej czy pózniej spadało, pochłaniając swoją bezbronną ofiarę.Teraz kochałem ponownie.I znów posiadałem rodzinę.To wszystko a\ prosiło się okolejne nieszczęście.Rodzina.Moja ukochana matka.Spojrzałem jeszcze raz na narysowany przeze mnie portret.Zatopiłem się na chwilę wewspomnieniach szczęśliwych dni mojego dzieciństwa.Choć teraz wydawały się tak bardzoodległe i jak\e mało rzeczywiste, to jednak powróciły pod postacią pourywanych, zasnutychmgłą obrazów.Obrazów pochodzących z tamtych czasów.Dziwne, \e choć tak dobrze pamiętałem okres swojej młodości, to jak\e niewiele pozostałow mojej pamięci strzępów wspomnień dotyczących dziecięcych lat.Zaledwie kilka i to nie zabardzo jak się okazało uświadamianych skrawków.Jednym z nich była ta cudowna,zjawiskowa, błękitna, falbaniasta suknia mojej matki.Ta, która tak nagle pojawiła się w mojejwyobrazni, by w przedziwny sposób natchnąć mnie do stworzenia kolejnej, nietuzinkowejbi\uterii.Matka za ka\dym razem, gdy wkładała na siebie tą suknię, zakładała do niej wielki,zdobiony całą masą przenajró\niejszych dodatków, wiązywany pod szyją na olbrzymiąkokardę, kapelusz.Uwielbiała ona te jak\e modne za czasów mojego dzieciństwa, nakryciagłowy.Noszono je jako dodatek do równie fantazyjnie uło\onych i upiętych fryzur.Przez chwilę pozwoliłem sobie na ucieczkę w krainę miłych wspomnień, jednak wkrótceotrząsnąłem się z zadumy, aby powracając do rzeczywistości, zająć się przerwaną z tegopowodu pracą.Zbyt du\o ró\nych myśli pojawiało się dzisiaj w mojej głowie, rozpraszającmoją uwagę.A przecie\ powinienem zająć się projektem.Ten, za trzy dni miał być gotowy.Aoprócz niego czekały na mnie tak\e i inne zamówienia.Nie mogłem pozwolić sobie narozkojarzenie.Jeszcze raz spojrzałem na rysunek portret mojej matki.Uśmiechnąłem się,trochę jakby do niej, trochę jednak i do siebie samego, po czym skupiłem się na szczegółach,odwracając jednocześnie uwagę od całości.Wróciłem do pracy.Rozło\yłem przed sobą pudełka z kamieniami.Skrzyły się intensywnie w świetlehalogenowych lamp, które oświetlały przeznaczony do pracy stół.Wziąłem do ręki pensetę izacząłem wyszukiwać kryształy, które spełniały moje oczekiwania.Obecnie kolekcja szafirów nieco mi się rozrosła i była doprawdy imponująca.W sumiezawsze były to moje ulubione klejnoty, więc przykładałem du\ą, o ile nawet nie zbyt du\ą,wagę do ich posiadania.Ile\ to razy planując zakup innych kamieni i tak mimo chodemwychodziłem od handlarzy bogatszy o kilka wyjątkowych klejnotów.Szczególnie33912641851264185upodobałem sobie odmianę szafirów w rzadkim pomarańczowo-ró\owym, niekiedyczerwonym, kolorze zwanym padparadszą.Teraz jednak potrzebowałem kamieni wodcieniach zieleni, \ółci i tych jedynie odrobinę muśniętych pomarańczem.Wyszukałem ju\ kilka wprost idealnych kryształów, kiedy to uniósłszy kolejny klejnot,zamarłem w połowie ruchu.Coś się stało.Moje zmysły wysłały do mózgu sygnał świadczący o pojawiającym sięzagro\eniu.Przyszło znienacka.I to tu, do mojego domu.Tak przynajmniej podpowiadał miinstynkt.Wypuszczony z ręki kamień na powrót wpadł do pudełka, w którym znajdował sięprzedtem.Prędko odło\yłem pensetę i tak szybko jak tylko mogłem, pobiegłem na górę.Kilka sekund pózniej byłem ju\ w salonie.I wtedy stało się coś, czego \adną miarą nie mogłem przewidzieć.Przy otwartych drzwiach, na moim własnym progu stał ktoś, kogo miałem nadzieję nigdywięcej ju\ nie ujrzeć.Demon, o którym starałem się zapomnieć.Powracający, nie dającyspokoju koszmar.Roger Vermount.Jak to mo\liwe? Skąd do cholery on się tu wziął?Poczułem wściekłość.Ale te\ i złość na siebie samego.Jak mogłem tego nie przewidzieć?Nie wyczuć w jakiś sposób? Choć mo\e i pojawiały się jakieś sygnały&Tyle, \e ja nie umiałem ich odpowiednio zinterpretować.Błyskawicznie zaszła we mnie przemiana.Byłem gotowy tak do ataku, jak i do obrony.Nie byłem ju\ tym bezbronnym chłopcem, którego tamten pamiętał.O nie.TerazVermount miał przed sobą mę\czyznę, demona.Demona, dokładnie takiego jakim był i onsam.I ten demon miał ochotę skopać mu dupę, urwać głowę a potem skakać na jego grobie,po kres wieczności.W jednej sekundzie wyjaśnił się powód ogarniającego mnie niepokoju i rozdra\nienia,które towarzyszyło mi w ciągu kilku ostatnich miesięcy.Nie miałem tu na myśli chwilowejutraty mojej wampirzej zdolności do czytania w ludzkich głowach, gdy\ to jakprzypuszczałem było wynikiem obecności drugiego wampira, tego, który mordował ludzi wmieście, lecz owo niejasne przeczucie, \e zdarzy się coś niedobrego.A co mogło być gorszego od tego tutaj?Podła i wstrętna kreatura.Podświadomie przeczuwałem, \e jest gdzieś blisko, choćdopiero teraz to sobie uświadomiłem.Wtedy nie miałem pojęcia co powodowało ów stanpojawiającego się falowo niepokoju.Wiedziałem co prawda, \e w pobli\u znajdował siędrugi, podobny do mnie krwiopijca, lecz nawet w najczarniejszych wizjach niepodejrzewałem, \e dodatkowo pojawi się jeszcze Vermount.A jednak.Tak, teraz było nas ju\ trzech.Ja, ten morderca oraz na deser najgorszy z diabłów.Ten, który przyczynił się do tego, \estałem się tym, czym byłem dzisiaj.Wściekły spojrzałem w kierunku wcią\ otwartych drzwi.Vermount postanowiłzabezpieczyć się na wypadek mojego ataku.I zrobił to w mo\liwie najlepszy sposób.Wmocnym uścisku trzymał szamoczącą się teraz Lenę.- Puść mnie, bydlaku! wrzeszczała przera\ona dziewczyna.Vermount zdawał się jednak całkowicie ją ignorować.Zacieśnił jedynie uścisk, pokazującw ten sposób, \e ani myśli ją uwalniać.Chciałem urwać mu głowę.A jednak stałem tylko, niezdolny do tego aby wykonaćjakikolwiek ruch.Nie mogłem.Wiedziałem, \e jeśli podą\ę w jego kierunku, on bezmrugnięcia okiem zabije ją.Po to właśnie była mu potrzebna.Aby mógł mnie kontrolować.34012641851264185I niech to wszystkie diabły uczynił to wręcz doskonale.Gdyby pomiędzy nami nie byłoteraz Leny skoczyłbym mu do gardła, nawet się nad tym nie zastanawiając.- Witaj Emanuelu rzekł na pozór przymilnym tonem.Jego twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu.Nie było w nim jednak ani krztynyserdeczności, czy jakiegokolwiek cieplejszego uczucia.Przeklęty drań nie zmienił się ani odrobinę od dnia, gdy widziałem go po raz ostatni.Choćteraz ubrany w nienagannie skrojony garnitur w kolorze kości słoniowej, z modnieuczesanymi płowymi blond włosami wyglądał niczym model, to jednak wcią\ był to tensam Roger Vermount, którego zapamiętałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]