Podstrony
- Strona startowa
- Biale moce Smolarski M
- e95 Blawatska DoktrynaTajemna 1 2
- May Karol Walka o Meksyk (SCAN dal 787)
- Duncan Dave Siódmy Miecz 1 Niechętny Szermierz
- Tolkien J.R.R. Dwie Wieze (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 1 (2)
- Herbert Frank Heretycy Diuny (3)
- Sw. Jan Od Krzyza Dziela (2)
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Bagley Desmond Pulapka (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście małpy nie były tego dnia zbyt wybredne, a wręcz przeciwnie wydawały się całkowicie usatysfakcjonowane.Nie zdążyła nawet jeszczezawołać do nich aa, aa!", czego nauczyła się od pewnego sędziwego święte-go męża, sadhu, a obiegły ją ze wszystkich stron, wypatrzywszy sprytnie pa-pierowe torby.Czepiały się jej, starając się wyrwać z rąk smakołyki i tuląc siędo niej przymilnie.Skakały po drzewach w podnieceniu, piszcząc cieniutkoalbo warcząc gardłowo, w zależności od wieku i postury, zwieszając się z ga-łęzi i nadziemnych korzeni na ogonach i wyciągając po prośbie łapy.Jedenpazerny grubianin, kto wie czy nie ten, który szczerzył na nią poprzednio zę-biska, wypchał sobie orzeszkami ziemnymi policzki, żeby zagarnąć jak naj-więcej.Lata rozsypała trochę zapasów po ziemi, ale głównie karmiła je z ręki.Dwie najmniejsze małpki domagały się swojej doli, tarmosząc Latę bezcere-monialnie za ramię, żeby przyciągnąć jej uwagę, a kiedy zaciskała dłoń, żebysię z nimi podroczyć, otwierały ją delikatnie, nie zębami, tylko palcami.Największe zuchwalce nie pozwoliły jej nawet obrać mausami.Trzy so-czyste owoce znalazły się w mgnieniu oka w posiadaniu trzech okazałychosobników, tak że tym razem nie udało się jej porozdzielać przysmakówRLzgodnie z zasadami demokracji.Jeden z rabusiów uciekł ze swoim łupem wdół po zboczu, po czym usiadł na wystającym z ziemi korzeniu.Dopiero tamwziął się do jedzenia, obierając owoc do połowy i wygryzając ze środkamiąższ.Drugi, mniej wybredny, zjadł wszystko razem ze skórką.Zaśmiewając się, Lata zamachnęła się z całej siły torbą z resztkamiorzeszków, tak że ta wylądowała na gałęzi figowca, skąd spadła i utknęła najednym z dolnych konarów drzewa.Jeden z samców wypiął na Latę różowepośladki, wdrapując się po pniu, żeby zagarnąć smakowity kąsek.Co jakiśczas odwracał się, szczerząc groznie zęby na rywali, którzy również wdrapy-wali się po grubych pędach figowca.Wreszcie złapał całą torbę i wspiął sięwyżej, żeby nacieszyć się zdobyczą.Ale torba nagle trach! pękła iwypadły z niej wszystkie orzechy.Widząc to, młode, chude małpiątko prze-skoczyło w podnieceniu z jednej gałęzi na drugą, ześlizgnęło się, straciłorównowagę, rąbnęło się w głowę i spadło na ziemię.Potem uciekło, popisku-jąc.Zamiast przejść się spacerkiem nad rzekę, tak jak planowała, Lata usiadłateraz na sterczącym z ziemi korzeniu, gdzie przed chwilą łakomy samiec pała-szował swoje mausami, i starała się skupić na treści książki, którą miała przedoczami.Nie mogła się jednak skoncentrować, więc wstała, zawróciła ścieżkąpod górę i udała się do biblioteki.Przejrzała najnowsze wydanie gazetki uniwersyteckiej, czytając z wielkimzainteresowaniem nazwiska pod zdjęciem drużyny i całe sprawozdania z me-czów krykieta, które kiedyś pominęłaby z pogardą.Autor sprawozdań, podpi-sany inicjałami S.K., posługiwał się stylem urzędowym, choć jednocześniepisał całkiem obrazowo.Zamiast używać w swoich artykułach imion, naprzykład Achileś i Kabir, operował nazwiskami.Donosił więc, że Mr Mittal iMr Durrani spisali się doskonale, zdobywając siedem bramek.Z jego relacji wynikało, że Kabir miał dobry serw i był całkiem niezły wobronie.Chociaż jako bramkarz wyraznie nie był geniuszem (plasował się nadość niskiej pozycji), parę razy wyratował swoją drużynę z opresji, stając sięopoką w obliczu zagrożenia.I musiał szybko biegać, ponieważ czasami pod-czas meczu robił trzy okrążenia, a raz nawet zdarzyło mu się przebiec cztery.S.K.pisał o tym, jak następuje:RLNiżej podpisany sprawozdawca nigdy przedtem nie widział nic podobne-go.Fakt, że boisko, szczególnie przy granicach pola gry, tonęło w wodzie,skąpane w potokach porannej ulewy, i że odległość od środkowej bramki postronie współzawodników jest wyjątkowo duża.Temu nie da się zaprzeczyć.Nie ulega również wątpliwości, że w linii ataku drużyny przeciwnika powsta-ło zamieszanie i że jeden z nich po prostu poślizgnął się i upadł w pościgu zakulą.Te mało znaczące szczegóły pójdą wkrótce w zapomnienie, ale widokdwóch młodych sportowców, którzy lotem błyskawicy przebiegli cztery ra-zy, tak!, cztery razy pomiędzy kreskami z prędkością godną rutynowanychsprinterów, wrył się z pewnością na trwałe w pamięć brahmpurczyków.Naoczach zdumionych widzów panowie Durrani i Mittal dokonali cudu, gdyżnie dopuścili, żeby kula wyszła na aut.Sami przy tym trzymali się również wgranicach pola gry, co świadczy o tym, że nie podejmowali dla szpanu"przesadnego, nieuzasadnionego ryzyka.Lata czytała z zapartym tchem i przeżywała każdy mecz, jakby sama byłajednym z zawodników, przed którym stoi niełatwe zadanie wymagające za-równo inteligentnego, jak i nowatorskiego rozwiązania.A im więcej czytała,tym bardziej jej serce wyrywało się do Kabira i tego, którego znała, i tego,którego ukazał jej w swoich analitycznych opisach tajemniczy sprawozdawcasportowy S.K.,,Mr Durrani", pomyślała, żyjemy w świecie, który nam nie sprzyja.Tocała nasza wina".Skoro Kabir mieszkał na stałe w Brahmpurze, to jego ojciec wykładałprawdopodobnie na Uniwersytecie Brahmpurskim.Lata odkryła w sobie na-gle, ni z tego, ni z owego, żyłkę detektywa i z zapałem przewertowała stroniceopasłego tomiska Kalendarza Uniwersytetu Brahmpurskiego, gdzie pod ha-słem Wydział Nauk Zcisłych: katedra matematyki" znalazła dokładnie to,czego szukała.Doktor Durrani nie kierował wprawdzie tą katedrą, ale w opi-nii Laty dwudziestu profesorów równać by się z nim nie miało prawa, gdyżprzy jego nazwisku widniały trzy magiczne literki, które wskazywały, że byłczłonkiem Królewskiego Towarzystwa Naukowego.RLNo, ale co z Mrs Durrani? Te dwa ostatnie słowa Lata wypowiedziała nagłos, jakby ważyła ich znaczenie.Gdzie się ona podziewa? I kim jest brat, noi siostra, którą Kabir miał do zeszłego roku"? Przez kilka ostatnich dni wie-lokrotnie powracała myślami do tych nie znanych sobie istot i tych paru za-stanawiających szczegółpw.W czasie tej wesołej pogawędki przed domemMr Naurodzego wyleciały jej zupełnie z pamięci, ale nawet gdyby sobie wte-dy o nich przypomniała, nie ośmieliłaby się wypytywać Kabira o takie rzeczy.No, a teraz, oczywiście, było już i tak za pózno.Blask słońca opromienił nachwilę jej życie, ale musiała się usunąć w cień, jeśli nie chciała stracić wła-snej rodziny.Po wyjściu z biblioteki starała się ukoić skołatany umysł.Zrozumiała te-raz, że nie będzie mogła pójść na piątkowe spotkanie Brahmpurskiego Towa-rzystwa Miłośników Literatury. Lata, co pokaże czas?", powiedziała sama do siebie, parsknęła sarka-stycznym śmiechem, a potem wybuchnęła płaczem. Przestań!", pomyślała. Bo znowu jak spod ziemi wyrośnie jakiś nowyGalahad, żeby cię wyratować z opresji".I ponownie parsknęła śmiechem, alebył to śmiech, który nie zabliznił żadnych ran, a tylko spotęgował ból.3.12Następnej soboty Kabir zastąpił jej drogę prawie pod samym domem.Wy-szła akurat na spacer, a on przyjechał na rowerze i czekał na nią, oparty odrzewo.Wyglądał jak kawalerzysta.Minę miał ponurą.Na jego widok sercestanęło jej w gardle.Nie było mowy, żeby mogła uniknąć spotkania, więc starała się robić do-brą minę do złej gry. O, cześć, Kabir. Cześć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]