Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Norton Andre Sokola magia (SCAN dal 1164)
- Lucy Maud Montgomeryokruchyswiatla
- Lynch Jennifer Sekretny dziennik Laury Palmer
- Adams Douglas Restauracja na koncu wszechswia (2)
- Grisham John Lawa przysieglych (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I kółko jakieś dziwne, lite, niemożliwe do otwarcia, jakby zespo-lone.czy zespawane.czterolistną koniczynką.Całe sczerniałe, możliwe, żesrebrne.Amelka zajrzała do gabinetu, popatrzyła jej na ręce, zaciekawiła się znalezi-skiem średnio.Jej ciekawość w pełni zaspokoił komunikat, że coś takiego byłow sejfie.Zważywszy, iż chęć spokojnego posiedzenia zgłosiła także Justyna, dzikospragniona pamiętnika prababci, rodzina rozproszyła się dość szybko i każdyprzystąpił do upragnionych zajęć.Ludwik i Barbara zajęli się podziałem spadkupo ojcu, Hortensja popadła w zadumę nad żelaznym pudłem, Justyna niecierpliwiepośpieszyła do domu, zostawiając mężowi wyrażanie wdzięczności dla utalento-wanych ślusarzy.Amelka z Darkiem dotrzymali mu towarzystwa.Od samego początku, od pierwszej strony owej grubej księgi, nieszczęsna pra-wnuczka ujrzała trudności, jakie postawiła przed nią prababcia.Przestała czynićsobie wyrzuty, że zaniedbała sprawę wcześniej i dotychczas nie odpracowała lek-tury.Marcysia znalazła zaginiony dokument w kiszonej kapuście, i co z tego, byłjej ślub, wesele, podróż poślubna, dziecko, wojna.Jakim cudem w takich wa-runkach mogłaby czytać coś podobnego.?Diariusz panny Dominiki pisany był porządnie, pięknym, wyraznym pismem,czarnym atramentem, z właściwymi odstępami, słowa same wpadały w oko.Pa-41miętnik prababci natomiast.Nie dość, że pismo było okropne, zgoła nieczytelne, prababcia bazgrała jakkura pazurem, to jeszcze upodobała sobie jakąś idiotyczną zieloną ciecz, nie za-sługującą nawet na miano atramentu, która to ciecz wypłowiała i wyblakła kom-pletnie.Razem przypominało to dziki pląs pijanej muchy, wydobytej z rozwod-nionej akwareli.Pamiętnika prababci w ogóle nie dawało się czytać, trzeba byłoodgadywać go, odszyfrowywać niczym hieroglify egipskie.W żadnym razie niemiałaby wtedy do niego cierpliwości!Może by zabrakło jej cierpliwości i teraz, gdyby nie doping ze strony pannyDominiki.Kawałek po kawałku wyłaziło z jej diariusza coś wysoce interesujące-go, napad na dwór stanowił wprawdzie szczytowy punkt programu, ale już i przednim panna Dominika napomykała o nader tajemniczych konszachtach wnuczkiz babką, na łożu śmierci leżącą.jako to zawsze śmiertelnie chora osoba coś tam w sobie przemienia, ku zba-wieniu wiecznemu patrząc, tak i moja dobrodziejka cicha i łagodna się uczyniłai kuzynkę Matyldę pokochała strasznie.Może przez to, że wcześniej tylko prychałana nią i raz jeno kuzynostwo byli z wizytą po ślubie, a i to krótko.A teraz nikogonie chce, jedna wnusia dobra, całymi dniami u łóżka siedzi i nawet sługa żad-na ani kuzyn Mateusz, ani ja, nikt nie ma wstępu.Co sprawiło, że, przebacz miBoże, cale wiśnie zdążyło się przerobić bez nijakiego zmarnowania i szparagamidopatrzeć, a nawet zimowych rzeczy od moli dopilnowałam.nie do pojęcia, rzecz okropna i ażem ścierpła w sobie, mniemając, że duchawidzę, bo żeby sama jaśnie pani, przy jednej tylko pomocy, z łoża się podniosłai po domu nocą chodziła, to nie do pojęcia.Kuzynka Matylda ją prowadzała,a z biblioteki szły i łaska boska, że mnie tknęło i zeszłam, bo do położenia jej nazadi czterech rąk było mało.Jak za dawnych dobrych czasów na mnie prychnęła i jeszcze żyję powiada a póki żyję, robić będę, co mi się podoba.Cóż to,książek mi wzbronisz? Tak się na mnie rozgniewała.Nijakich książek nie miały,ale to prawda, że dobrodziejka wiecznie w tych książkach siedziała, a im starsza,tym więcej.szeptała jej do ucha, ręką mnie odganiając, a kuzynka Matylda owe papieryjej pokazywała, jakoby listy stare, i tylem usłyszała, żeby spalić.Woalem się niezdziwiła, bo to każden cale życie pamiątki młodości trzyma, a potem do grobukaże kłaść albo na spalenie idą.Wszystkie tego rodzaju uwagi panny Dominiki, czynione jakby na marginesiedomowych wydarzeń, wyraznie wskazywały, że w ostatnich chwilach życia bab-cia prababci powierzała wnuczce jakieś sekrety.Znacznie pózniej i, być może,42pod wpływem skażenia zawodowego pana Romisza, pojawiły się wzmianki o re-liktach napoleońskich.Kto wie, czy istotnie jaśnie pani nie była cesarską córką,i kto wie, czy jakieś skarby po tatusiu gdzieś tu nie zaginęły? Nie darmo zło-czyńcy się pchali, zaś pomocnik kowala głupoty po pijanemu wygadywał, a że doskarbów nie umiał trafić to nic dziwnego, boć tajemnicze roboty, po których śladnawet żaden nie został, wiele lat wcześniej były czynione.I najpewniej wcale niepomocnik osobiście, pan Romisz tak odgadł, za młody był ów pomocnik, tylkodawny kowal, któremu coś się może na starość wyrwało.Ech, ten pan Romisz, osobista klęska panny Dominiki.! Justyna pożałowałajej szczerze.Poza wszystkim, urodą od młodości musiała nie grzeszyć, bo nawetrządca na nią nie poleciał, a w końcu niejedna piękna dziewczyna, mimo ubóstwa,wychodziła za mąż.Ciekawe też, dlaczego babcia prababci ledwie sto rubli zapi-sała zaufanej damie do towarzystwa, gospodyni, klucznicy, czy jak ją tam nazwać,w dodatku dalekiej krewnej.Gdyby więcej, byłby to przecież jakiś posag?Coraz potężniej zaintrygowana historycznymi zagadkami Justyna zastanowiłasię, czyby pamiętnika prababci po prostu nie przepisać.Przepisywany tekst badasię wnikliwiej.Dobre światło, szkło powiększające.Zanim jej się drugie dziec-ko urodzi, ma jeszcze trochę czasu, może zdąży uporządkować bodaj fragmentytekstu.Odsunęła na bok resztę twórczości panny Dominiki i usiadła do roboty.Córeczce, która urodziła się wczesną jesienią, dano na imię Maria Serafina.Do Serafiny przez całe pózniejsze życie usiłowała się nie przyznawać, Marię zaśod razu przerobiono na Marynkę, z której wyszła Maryna.Posturę od niemowlęc-twa miała imponującą i ta Maryna doskonale do niej pasowała.Pawełek poszedł do szkoły, od czego nikomu czasu nie przybyło, bo należa-ło go odprowadzać i przyprowadzać, przynajmniej przez ten pierwszy rok.Niebyła to daleka droga, ale dwa razy musiał przechodzić przez ulicę, co wyklucza-ło samotne spacery siedmioletniego dziecka.Przyzwyczajona do służby rodzinasensowną pomocą nie służyła, wszak Dorota w swoich młodych latach nie wy-chodziła na ulicę inaczej jak z lokajem, a co najmniej z pokojówką.Powojenniesamodzielna Anielka chodziła już do gimnazjum, ale gdzie indziej i w innychgodzinach, Barbara całkowicie odpadała, zajęta swoimi towarzyskimi interesami,a na Marcelinę nie można było zwalać wszystkiego, no owszem, rano szła po za-kupy i przy okazji podrzucała Pawełka, ale odbierać go musiała Justyna osobiście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]