Podstrony
- Strona startowa
- w strone milosci montgomery
- Okruchy swiatla Montgomery
- Montgomery Lucy Maud Ania z Zielonego Wzgorza RB
- Lucy Maud Montgomery W strone milosci
- Defoe Daniel Przypadki Robinsona Crusoe
- Psychology Paul Ekman Emotions Revealed (2)
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrot
- Corel DRAW (6)
- W szponach szantazu Hram A
- Kazantzakis Nikos Ostatnie kuszenie Chrystusa (SC
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Itak dobrze, że nie znałam całej prawdy, bo tego już bym nie wytrzymała.Zostaliśmy na noc w mieście, aco najważniejsze, rano zjawił się ojciec. Przypłynęliśmy tej nocy powiedział kapitan Campbell. Było ciemno, choć oko wykol, żadnegoświatła, a właśnie zaczynał sypać śnieg.Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy i martwiłem się okropnie, ażnagle latarnia na Big Dipper, której tak długo i bezskutecznie wypatrywaliśmy, zabłysła nad horyzontem.Wszystko się od razu wyjaśniło.Czy wiesz, Mary Margaret, że gdyby nie to światło, nigdy nieprzedostalibyśmy się przez rafę? Uratowałaś, córeczko, statek swojego ojca i życie wszystkich ludzi napokładzie.20 Och! westchnęła Mary Margaret, a łzy szczęścia zabłysły w jej oczach. Jak dobrze, że już powszystkim! Mamusiu, musiałam przywiązać Nellie.Nie było wyjścia.Wuj George złamał nogę i jestbardzo chory, i nie przygotowałam śniadania, i ogień już wygasł.Ale najważniejsze, że tatuś wrócił.Jestem taka zmęczona.Mary Margaret usiadła na chwilkę, chcąc zaraz wstać, by pomóc matce rozpalić ogień, ale skłoniłatylko główkę i zanim zdążyła się zorientować, zasnęła wsparta o ramię ojca.Przełożył Stanisław Sikorski21ZEMSTA ROBERTA TURNERAKiedy Robert Turner doszedł do owego zielonego, porośniętego paprociami trójkąta, gdzie drogaprowadząca ze stacji rozwidlała się, stanął niepewny, którą z odnóg wybrać.Lewa prowadziła do starejsiedziby Turnerów, w której spędził swoje chłopięce lata i gdzie ciągle jeszcze mieszkali jego krewni,prawa natomiast wiodła w stronę wybrzeża, do Cove posiadłości Jamesonów.Ponieważ zatrzymał się w Chiswick, aby obejrzeć tę majętność przed jej rychłą licytacją, zdecydowałruszyć w stronę Cove, a potem brzegiem drogą, której, jak sądził, nie zapomniał w ciągu czterdziestulat, przez stary zagajnik brzozowy należący do Aleca Martina do domu kuzynostwa.Zastanawiał sięjedynie, czy brzozy ciągle tam jeszcze stoją i czy grunt ten nadal jest własnością Martina.Miał akurat tyle czasu, aby dojść do gospodarstwa Turnerów w porze obiadowej.Potem jeszcze tylkokrótka wizyta u Toma Tom, pomimo że rozpaczliwie nudny, był jego dobrym znajomym i nocnyekspres do Montrealu.Odwrócił się i zdecydowanym krokiem człowieka czynu ruszył drogą do Cove.Po chwili jednak nieświadomie zwolnił.Jakże dobrze pamiętał ten stary trakt, mimo że upłynęło już czterdzieści lat, odkąd ostatni raz tędyprzechodził piętnastoletni chłopak wyruszający w świat.Wszystkie te lata prawie nie zmieniły miejscowego krajobrazu.Chociaż zauważył pewne drobneróżnice: wzgórza, pola, drogi zdawały się teraz niższe, mniejsze i węższe od zapamiętanych zdzieciństwa; pojawiły się nowe domy, a pas lasu ciągnący się za zabudowaniami przerzedził sięgdzieniegdzie.Reszta bez zmian.Z łatwością odnajdywał znajome miejsca.Dostrzegł wspaniaływiśniowy sad Milligana obsypany śnieżnobiałym kwieciem; wydawało się, że drzewa posiadły tajemnicęwiecznej młodości były bowiem tak samo ukwiecone jak wtedy, kiedy widział je po raz ostatni.Cóż,dla niego czas nie stał w miejscu tak jak dla tego wiśniowego sadu, zauważył ponuro.Wiosnę życia miałjuż dawno za sobą.Ludzie, których spotykał po drodze, patrzyli na niego z niejakim zdziwieniem, jako że obcy byli wChiswick widokiem raczej rzadkim.Rozpoznawał niektórych z nich, szczególnie starszych, ale oninajwyrazniej nie mieli pojęcia, kogo właśnie mijają.Opuszczał Chiswick jako nieśmiały, długonogichłopiec o świeżej, śniadej cerze i czarnych, kręconych włosach.Teraz stał się postawnym, dostojnym mężczyzną, a jego krótko przystrzyżone włosy znacznie jużposiwiały.Twarz zdawała się być wyciosana z granitu niewzruszona i nieustępliwa twarz człowieka, którynigdy nie wahał się i nie cofał przed niczym, co prowadzić mogło do realizacji jego planów; twarz znana ipoważana w świecie interesów, którego był niekoronowanym władcą.To zimne, twarde, egoistyczneoblicze w niczym nie przypominało owej niemal dziecinnej buzi sprzed lat czterdziestu.Gospodarstwa i sady pojawiały się teraz rzadziej, by w końcu zniknąć zupełnie.Pola długimi,wąskimi pasmami dochodziły do błękitnomglistego morskiego wybrzeża.Nagły zakręt drogi odsłoniłprzed nim widok na Cove i oto teraz u jego stóp leżała stara posiadłość Jamesonów, zbudowana niemalna granicy lądu i morza, jakby uwięziona w szarym, kamiennym świecie między wodą a porosłymizbożem stokami.Zatrzymał się przed zdezelowaną bramą prowadzącą w długą, porytą koleinami aleję i opierając się ozardzewiałe pręty dokonał szybkiego lecz dokładnego przeglądu zabudowań.Nie wyglądały zbyt bogatoczy okazale szare, wyblakłe, bez śladu tak niegdyś naturalnego splendoru.Przykra atmosfera miejscazapomnianego i pozbawionego dobrego gospodarza otaczała tę siedzibę.Kiedyś, przed laty, Neil Jameson-senior był dobrze sytuowanym, szanowanym obywatelem, aogromna farma Cove należała do najlepiej prosperujących w Chiswick.Natomiast wspomnienie NeilaJamesona-juniora wywoływało ponury grymas na twarzy Roberta Turnera był to chyba jedynyczłowiek, którego rzeczywiście nienawidził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]