Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Michal Psellos Kronika
- dickens charles ciężkie czasy
- sw faustyna kowalska dziennicze
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Drugie życie doktora Murka
- Heinlein Robert A Luna to surowa pani (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. yródło życia i na dnie.To musi być w tutejszej starej studni! Chyba że ktoś to ukradł zauważyłam ponuro. Franek, byłeś tu cały czas.188 Nikt niczego nie kradł z żadnej studni odparł stanowczo Franek i w głosie jego pojawiłsię nagle akcent rozpaczy. Jak rany Boga żywego, chyba nie myślicie, że to ja.! Albo mójojciec.! Chryste Panie.! Półgłówek ucięła krótko Lucyna. Odczep się od siebie i od swojego ojca, dobrze?Trzeba się zastanowić. Nad czym? warknęła Teresa. Już dwie studnie okazały się puste, gdzie masz tętrzecią, faszerowaną?!Lucyna wzruszyła ramionami, odebrała Michałowi swój drut i wetknęła go w kłębek wełny.Marek w zamyśleniu popatrzył w okno. Na tej kopercie nie ma adresu rzekł powoli. A jeśli on to pisał do kogoś innego. A ojcu dał tylko na przechowanie? ożywił się Franek. I ta cholerna studnia jestcałkiem gdzie indziej, u kogoś innego? Może tak być! U nieboszczyka Mieniuszki, co? podsunęła jadowicie Teresa. Tu święcili przypomniałam.Michał popatrzył na nas wzrokiem pełnym rozpaczy, a potem uniósł kartkę. Do Antoniego Włókniewskiego, syna Franciszka, we wsi Wola przeczytał z rozgory-czeniem. Napisane jest u góry jak byk. W takim razie zaczynamy na nowo starymi, dobrymi metodami powiedział Marekz westchnieniem. Jak tu było dawniej? Panie Franku. Nijak nie było, wszystko było, jak jest odparł Franek posępnie. Tyle że mieszka-liśmy w starej chałupie.189 Oj, po co wy go pytacie, ja to wiem lepiej przerwała moja mamusia niecierpliwie. Przyjeżdżałam tu, jak jego jeszcze na świecie nie było.Dom był w oborze, a tu, gdzie terazsiedzimy, rosły porzeczki.Reszta stała, jak stoi, wszystko doskonale pamiętam. I nie wiedziałaś, gdzie była studnia? spytałam z naganą.Moja mamusia spojrzała na mnie nagle olśniona.Wszyscy zamilkli zaskoczeni i spojrzelina nią.Coś tu się wydawało nie w porządku. Rzeczywiście, maglowałaś o studnię Franka przypomniała potępiająco Teresa. Nie pamiętasz studni? spytała napastliwie Lucyna. To niby co tak doskonale pa-miętasz?Moja mamusia ocknęła się ze swego olśnienia. Jak to co? Wszystko! Wcale nie było studni tam, gdzieśmy kopali! Studnia była przydrzewie, sama z niej brałam wodę. Przy jakim drzewie? spytał Franek nieufnie. Przy dębie.Ona była nawet blisko tej pierwszej rozkopanej, ale bardziej w stronę dębu.Zupełnie o niej zapomniałam!Przez chwilę wydawało się, że dwie młodsze siostry uduszą starszą, a pomoże im w tymbratanek.Gdyby wzrok mógł zabijać, już by ją mieli z głowy.Michał Olszewski uciął w zarod-ku rwące się z ust okrzyki. Zaraz rzekł pośpiesznie. Kiedy to było? Czy ona była najdawniejsza?190 Wcale nie była najdawniejsza, najdawniejsza była ta rozkopana na początku.Już wtedybyła stara i zasypana.Ta przy dębie też była stara i stryjek nawet coś mówił o wykopaniu nowejstudni, bo z tej woda zrobiła się jakaś żelazista.Michał zerwał się z krzesła i usiadł z powrotem. %7łelazista! Jeżeli skrzynia była okuta.%7łelazo rdzewiało.Gdzie jest to miejsce?! No przecież mówię, przy dębie. Matko cudowna, trzecia studnia. zakwiliła cichutko Lucyna.Teresa powoli podniosła się na skraju łóżka z obłędem w oczach. Czy cały świat usiany jest studniami naszych przodków? spytała dziwnym głosem. Czy ja już do końca życia będę rozkopywała studnie po pradziadkach?! Ja nie chcę tychtrzystu pereł!!!* * *Trzecia studnia znalazła się już kilku godzinach poszukiwań.Dąb, samotny, stary i potężny,rósł na skraju uprawnego pola, w odległości czterdziestu metrów od ruinki.Kamienny krągpojawił się pod trawą mniej więcej w połowie drogi.Aż dziw brał, że nie został do tej porygruntownie przywalony kamieniami, bo na tyłach obory wznosiły się już istne piramidy.191Marek objął komendę nad całością działań.Wbrew protestom Michała i mojej mamusiw pracach wykopaliskowych zarządził przerwę i całą rodzinę oddelegował do prac polnych.Włączony w studzienną katorgę Franek skandalicznie zaniedbał gospodarkę.Odnalezioną stud-nią mieliśmy się zająć dopiero po ukończeniu żniw i odwalić ją jednym ciągiem, nie zostawia-jąc złoczyńcy czasu na żadne machinacje.Franek odetchnął z ulgą i od świtu wyjechał w polew dwie maszyny, rodzina przystąpiła do ustawienia mendli, ciocia Jadzia dawała upust namięt-ności, pstrykając co popadło, ja zaś zostałam wypchnięta do zakładu fotograficznego w celuwywołania filmu z zelówkami zbrodniarza.Musiałam udać się z tym do Warszawy, w Węgro-wie bowiem tematy zdjęć mogły wzbudzić niepotrzebną sensację.To nieboszczyk, to jakieświelkie łapy, to inne nietypowe elementy.Z mojego przyjazdu do Warszawy nadzwyczajnie ucieszył się ojciec, który właśnie zacząłurlop. Miałem jechać do Woli jutro powiedział. Ale jak tak, to pojadę dzisiaj z tobą.Zaraz będę gotów.W drogę powrotną udałam się zatem razem z ojcem, do którego wykrzyczałam w czasiejazdy wszystkie sensacyjne wiadomości.Było mi trochę niewygodnie, bo ojciec siedział z tyłui musiałam wrzeszczeć za siebie.Na przednim siedzeniu nie chciał jechać za nic w świecie,ponieważ trzydzieści lat temu przeżył katastrofę samochodową i do tej pory został mu uraz.Ile dosłyszał z moich ryków, nie miałam pojęcia, w każdym razie dopytywał się o szczegó-ły z wielkim zainteresowaniem.Starałam się zaspokoić jego ciekawość możliwie dokładnie,na miejscu bowiem rozmowa z ojcem na temat skarbu była wykluczona.Ustawicznie zdej-192mował swoje okulary ze słuchawkami i przestawał słyszeć, a zdejmował je, ponieważ ich nielubił.Wywrzaskiwanie tajemnicy na cały powiat wydawało nam się absolutnie niewskazanei ostatecznie ojciec musiał poprzestać na informacjach uzyskanych ode mnie w czasie drogi.Gdybym wiedziała, co z tego wyniknie, nie odezwałabym się ani jednym słowem.Wróciłam do Woli pod wieczór.Następnego dnia o świcie wszyscy znów poszli w pole, zaśojciec na ryby.Marzył o tych rybach już od zimy i nie było takiej siły, która zdołałaby go donich zniechęcić.Lucyna go nawet popierała z cichą nadzieją, że może coś złapie.Ze żniwami należało się śpieszyć, bo owies się już osypywał i nawet pszenica dojrzała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]