Podstrony
- Strona startowa
- Leis Especiais para Concursos Vol. 12 Tomo II Gabriel Habib 2015
- Gabriel Richard A Scypion Afrykański Starszy największy wódz starożytnego Rzymu
- Gabriel Richard Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu Gabriel R.A
- B Gabriel R.A. Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Gabriel R.A. Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Gabriel Garcia Marquez Cien aos de soledad
- McCaffrey Anne Killashandra
- Grisham John Komora (3)
- Larock Bruce E Hydraulics of Pipeline Systems
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp8skarzysko.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łółtą i chudą, jak u kościotrupa, ręką przewracał sinawe kartki, od góry do dołu zabazgrane, pokre-ślone, z kolumnami cyfr na marginesach.Książek tych było ze dwanaście, wszystkie jednej wielko-ści, zniszczone, z pozaginanymi rogami i zrudziałą okładką.Leżały one na ziemi, stały oparte onogę stołu, zajmowały blat, rozkładały swe ogromne kwadratowe ciała, ubrane w kamlotową su-kienkę.Pan, pogrążony w jakichś poszukiwaniach, podnosił się na krzesełku, gdy nie mógł wzro-kiem doścignąć wierzchu karty.U okna siedziała w milczeniu pani, z głową zwróconą na zewnątrzpokoju.Zdawała się być pogrążoną w myślach, martwą i nieruchomą.Pokój jadalny, niewielki, kwa-dratowy, z oknem wychodzącym na dziedziniec, był pusty i świecił nagimi ścianami, pomalowa-nymi w orzechowe róże na tle żółtym.Niewielki kredens, staruszek, ze spaczonymi drzwiczkami,rysował swój kontur i z pewną nieśmiałością tulił się do ściany.Niska sofa pokryta zniszczoną ce-ratą i kilka wyplatanych krzeseł stanowiły całe umeblowanie pokoju.Przez uchylone drzwi możnabyło dojrzeć sypialnię, oświeconą blaskiem gasnącej świecy.Dwa łóżka jednakowej wielkości, okryte ciemnymi kapami, migały w żółtawym światełku.Sy-pialnia łączyła się z salonikiem, którego drzwi prowadziły wprost na schody tak zwane frontowe.Przedpokoju nie było.Gdy Kaśka wchodziła do jadalni, pan, nie odwracając nawet głowy i nie odrywając oczu odksiążek, mówił coś do żony, a głos jego, piejący i chrapliwy, z głuchym świstem odbijał się o ścia-ny pokoju. Znalazłem, jest! O!.Kupiony w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim, dwunastegosierpnia, o godzinie trzeciej po południu.Patrz! Zapisany.Samowar blaszany, z galeryjką i komin-kiem.Cena reński i centów osiemdziesiąt.Oddany Julii z Weissów Budowskiej, żonie mojej, i słu-żącej Małgorzacie Przybylak.Chodz! Czytaj sama!.Był nowy, zupełnie nowy.Tu! Niżej!.pod-29pisałaś się sama własnoręcznie. Samowar zupełnie nowy przyjęłam, Julia z Weissów Budowska.Teraz powiedz, czy to nie twoje pismo? No! Powiedz!.I drżącymi ze złości palcami wodził po zapisanej stronicy, na której rzeczywiście widniał wiel-kimi literami napis: Samowar blaszany itd. Julia nie odpowiadała wcale.Siedziała nieruchoma,spoglądając w ciemną, olbrzymią przestrzeń, rysującą się za oknem.Pomimo póznej pory oko mo-gło jeszcze rozróżnić mury koszar i wysoki nasyp kolejowy, oświetlony gdzieniegdzie latarniąbudnika.Od pól i ogrodów wiało świeże, chłodne powietrze i wpadało śmiało do wnętrza pokoju.Na dziedzińcu bawiła się gromadka hałaśliwych dzieci, a w przyległej kamienicy szwargotali %7ły-dzi, używający odpoczynku na drewnianych, spróchniałych deskach galerii.Nagle na torze kolejo-wym zabłysło purpurowe światło i rozległ się przytłumiony huk, jakby gwar zbuntowanego tłumu.Czerwona gwiazda mknęła szybko, siejąc tuż przy ziemi żółtawy blask w kłębach białej pary.Przed oczami Julii przemknął się pociąg kurierski, złożony z kilku wagonów i lokomotywy, i po-pędził w gniewnym pośpiechu rozjuszonego zwierza.Huk napełnił mały pokoik i wstrząsnął dogłębi postacią chudego człowieka, zatopionego w książkach i poddającego swą nagą czaszkę podjasne światło zawieszonej nad stołem lampy.Julia nie poruszyła się wcale, tylko po jej bladej twarzy przemknął się wyraz tajonej żądzy, ja-kiegoś pragnienia, budzącego się codziennie z hukiem przelatującego pociągu.Nie podróżowałaona nigdy.Urodzona i wychowana w mieście, jezdziła raz tylko do Gródka, do ciotki męża z wi-zytą.Była to rozkoszna podróż, szybka, rwąca jej bezkrwiste ciało w jakąś dal nieskończoną.Odtądspada na nią codziennie ten huk przelatującego pociągu, jak szum przemijającej burzy, i niesie zesobą nieokreśloną tęsknotę za światem dla niej nie znanym.Jest to jedyna chwila dnia, w którejdusza tej kobiety rwie się w kawałki w bezsilnym bólu, pragnąc poruszyć się i razem z tą gwiazdączerwoną ulecieć w dal ciemną i pełną tajemnic. A teraz.miłosierdzie Boże!.spójrz, jak on wygląda! ciągnie piejący głos męża, wskazują-cego z wyrazem boleści na ustawiony przez Kaśkę na stole samowar. Boki pozapadane, galeryjkapowykręcana.miłosierdzie Boże! miłosierdzie Boże!Kaśka spogląda z niepokojem w stronę Julii, ciągle nieruchomej i jakby sennej.Czy pani zapo-mniała o liście? Dlaczego nie zbliża się do stołu? Dlaczego nie daje umówionego znaku?Na koniec Kaśka odważa się przemówić: Proszę pani, woda już się gotuje.I odkrywa przykrywkę porcelanowego czajnika, wyciągającego swą nadtłuczoną szyjkę spomię-dzy dwóch filiżanek fajansowych. Głupia! wybucha pan ze złością. To do mnie należy.Ja zasypuję herbatę, bo to moja her-bata.Ona tu nic nie ma swego.Rozumiesz? Podaj mi herbatę.Jest tam w kredensie, na górze, wblaszanej puszce.Wyjmij także druciany koszyk z bułkami.I z najwyższą uwagą wziął odrobinę herbaty swymi kościstymi palcami i wrzucił ją do czajnika.Potem zamknął szczelnie puszkę i kazał wstawić do kredensu.Kaśka czuła, że jej obecność jest w pokoju zbyteczną, lecz cóż miała zrobić z listem? Czuła gociągle na piersiach, za każdym ruchem ocierał się o nią gładką powierzchnią i przypominał jej swąobecność.Usunęła się cicho do drzwi i stała śledząc z uwagą nieruchomą postać pani.Gdy tak stała, przy-szło jej na myśl, że zle robi pomagając do jakiegoś czynu oszukańczego.Ten pan był bez wątpieniazłym człowiekiem, przykrym, gderliwym, ale Kaśce nie uczynił jeszcze nic złego.A nawet gdybyją skrzywdził, nie powinna przecież występować przeciw niemu.I niepewna, wahająca się, pra-gnąc zachować iście chłopską neutralność, ciśnie do piersi ów list fatalny, ciężący jej w tej chwilistufuntowym ciężarem.Tymczasem pan podnosi się, składa na ziemi książkę i zabiera się do nalewania herbaty.Czynito dość zręcznie, klekocąc chudymi palcami i wybierają jak najmniejsze kawałki cukru.Stawiajedną filiżankę na drugim końcu stołu i uprzejmym gestem zaprasza żonę do przyjęcia udziału wtym skromnym posiłku.30 Proszę! proszę! Jakkolwiek uczta ta daleką jest od lukullusowych biesiad14, sprawianych wdomu mamy dobrodziejki, ale niech pani pozwoli i zaszczyci mnie ubogiego swoją uprzejmością.Daję pani to, na co mnie stać.Dobrze, że mogę pani coś ofiarować, bo ze strony pani, oprócz fo-chów i niszczenia inwentarza tudzież ruchomości, niczego się nie mogę doczekać.Owa wieczorna herbata była to zwykła pora dnia, w której występowały na pierwszy plan pre-tensje tego człowieka, skierowane głównie do zawodu, jakiego doznał nie dostawszy za żoną spo-dziewanego posagu.Odsunął on ją od zajęć domowych, odebrał wszelką władzę, wyrzucając jej ciągle ubóstwo iczyniąc z niej raczej sługę aniżeli żonę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]