Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Mangold Tom, John Penycate Wi podziemna wojna
- Lew Tolstoj Anna Karenina
- Tom Clancy Suma wszystkich strachow t.2
- Piers Antony Zamek Roogna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapadła krótka cisza.- Dlaczego? - spytał oszołomiony strażnik.- Długi błękitny płomień - powiedział Will - to widok dość niezwykły.- Zwariowani Amerykanie! - skwitował strażnik, pukając się w czoło.Kilka dni później strażnicy obchodzili baraki poszukując jeńców posiadających koszule w znośnym stanie.Wśród wybrańców znaleźli się Will i Bliss.Załadowano kilkuset na ciężarówki i wywieziono na teren pusty i pagórkowaty.Tu rozdano im nowe spodnie, stalowe hełmy i karabiny.Po czym poprowadzono kolumnami na pole, gdzie na bambusowym podwyższeniu stał japoński cywil.Zaczął krzyczeć przez megafon, dobrą angielszczyzną:- Kręcimy film.Jesteście amerykańskimi żołnierzami i za chwilę przypuścicie atak z tego zagajnika.Będzie trochę wybuchów, ale niegroźnych.- Strażnicy rozrzucali kawałki kokosów tak, jakby jeńcy mieli grać psy, a potem rozstawiali Amerykanów w zagajniku.Jeńcy z uznaniem ważyli w dłoniach japońskie karabiny.Japoński reżyser zaczął krzyczeć przez megafon, najpierw po japońsku, potem po angielsku:- Uwaga! Proszę o uwagę! Proszę łaskawie nie naciskać spustów!- Zaskoczył jeńców.- Zaszła pewna pomyłka - ciągnął reżyser - strażnicy oddali własne karabiny, są załadowane, przepraszam.- Sytuacja była cudaczna.Nie uzbrojona i mniej liczna straż w obliczu kilkuset uzbrojonych jeńców.Pierwszy ruszył porucznik Bliss.Podszedł do strażnika i oddał mu swoją broń.Japończyk skłonił się dziękując, a Bliss mu się odkłonił tak samo.Will oddał swoją broń i też odebrał podziękowanie.Potem uczynili to wszyscy.Przejął megafon stojący obok reżysera amerykański major.- Zbierzcie się teraz, panowie, u stóp tamtego wzgórza.- Wskazał punkt odległy o pięćdziesiąt jardów, gdzie stał z dwiema białymi flagami inny amerykański oficer.Gdy doszli do niego, wyjaśnił, że dwaj ludzie mają nieść białe flagi i iść na kamerzystę.- Wszyscy ruszą za nimi i będą iść do chwili, gdy reżyser każe nam stanąć.Potem będziemy mijać operatora do końca sceny.Reżyser wystąpił naprzód i krzyknął: - Uwaga, kamera start!- Kolej na nas - powiedział oficer amerykański.- Naprzód.Wystawił obie białe flagi, ale nikt nie chciał ich brać.Rozległy się głośne japońskie wrzaski.Oficer amerykański nalegał:- Weźcie te flagi, na litość boską! Albo będzie z nami krucho.- Szlag by to trafił - powiedział Bliss.- Poddawałem się raz.Mogę to zrobić znowu.Wziął jedną flagę.Will odebrał drugą i jeńcy zaczęli wspinać się na wzgórze.Podchodząc do szczytu, Will ujrzał płonące ciężarówki i bomby wybuchające kłębami dymu.Ludzie opływali jednak kamerę tak nonszalancko, jakby szli główną ulicą własnego miasta.Gawędzili, a wielu żuło kokosy.Asystent reżysera, stojący na wierzchołku pagórka, pisnął: - Nie gadaaaaa! Nie żujeeee! - Odesłano jeńców pod wzgórze.Tym razem większość z nich omijała kamerę w ponurym milczeniu.Jeden wszakże nie wytrzymał, wsadził kciuk w uszy, pomachał palcami i zrobił zeza.Byłby się młody wojak wywrócił, gdyby go nie podtrzymali dwaj inni i nie odciągnęli na bok.Tego wieczoru Will nie mógł zasnąć.Czuł, że płonie i tonie we własnym pocie.Dostał mdłości, pośpiesznie zszedł na ziemię, ale nie zdzierżył, zanim zdołał wybiec.Gdy ukląkł, by zebrać kał, Bliss postawił go na nogi.- My to zrobimy - powiedział, i pomógł mu wyjść z baraku.Powietrze, mimo obozowego smrodu, było przyjemne.- Masz chyba malarię - powiedział Bliss.Pomógł Willowi wdrapać się z powrotem na pryczę.Zmył mu twarz mokrą szmatą.Will zaczął szczękać zębami.Trząsł się z zimna.Bliss i Wilkins narzucił nań swoje koce.Wkrótce zaczął się znowu pocić i koce stały się nieznośne.Następnego ranka Wilkins i Bliss zanieśli Willa do szpitala.- Malaria - orzekł badający lekarz.- Gdybyśmy mieli chininę, postawiłaby pana na nogi.Może dostaniemy trochę w przyszłym tygodniu.- Wskazał puste miejsce na podłodze.- Połóżcie go tam.Przyjaciele rozłożyli na gołej podłodze koc i delikatnie złożyli na nim Willa.- Jakoś zdobędziemy dla ciebie chininę - powiedział Bliss.- Nie poddawaj się.Will zdołał skinąć głową.Wiedział, że najlepszym lekarstwem jest własny duch, postanowił więc żyć.Pocił się trzy dni.Wymiotował tuzin razy dziennie i niemal na sucho.Wilkins dwa razy przyniósł mu kubek mleka kupionego za cztery papierosy.Mimo iż Will nie potrafił utrzymać w żołądku mieszaniny ryżu i mleka, zdawała się dodawać mu sił.Instynkt życia wyostrzało w nim powolne konanie sąsiada, kapitana piechoty, znanego z odwagi w boju.Żołnierze uwielbiali go, a mimo iż przynosili mu co dzień dodatkowe porcje, kapitan ukradkiem wrzucał je w dziurę w podłodze i marniał w oczach.Zmarł po upływie tygodnia.Wreszcze Bliss przyniósł cztery tabletki chininy.Nie chciał zdradzić, skąd je wytrzasnął, ale Will zauważył, że nie nosi już na ręce ulubionego zegarka.Protesty Willa Bliss kwitował szczerzeniem zębów:- Diabli tam, facetowi, który go ma, jutro go ukradną albo mu go skonfiskują.Wszyscy leżący obok Willa byli w obozie nowi.Ci, którzy leżeli wcześniej, pomarli albo zostali odstawieni na Oddział Zero, skąd szło się już tylko na cmentarz.Will wiedział, że aby przeżyć, trzeba się ruszać i czołgał się z pustymi manierkami swych sąsiadów do kranu z wodą.Napełnienie wszystkich zajmowało godzinę, bywał więc tak zajęty, że dni mijały mu szybko.Stał się faworytem medyków, czasem więc jeden z nich wciskał mu po kryjomu tabletkę chininy.I ten właśnie konował był przez większość pacjentów znienawidzony.Zwykł obchodzić szeregi nieruchomych mężczyzn i bił pałką w stopy tych, którzy zamykali oczy.- Jeśli facet nie chce żyć, mamy go stąd usuwać - wyjaśnił Willowi.- Potrzebujemy miejsc dla tych, którzy potrafią walczyć o życie.- Skinął głową na człowieka wpatrzonego weń z drugiej strony izby.- Nie cierpi mojego zachowania, ale przetrwa.- Ruszył ku temu człowiekowi i wykonał zamach pałką, potem obejrzał się na Willa i posłał mu zbójecki uśmiech.Sąsiad Willa zmarł i jego miejsce zajął młody żołnierz cierpiący na chorobę tropikalną podobną do elephantiasis.Miał osiemnaście lat, niewinne, krągłe, błękitne oczy i włosy koloru kukurydzy.- Nazywam się Scotty Adams i jestem z Iowy - powiedział.Medycy sporządzili dla niego specjalne łoże z podpórką, żeby mógł sypiać w pozycji siedzącej.Obok niego umieszczono drewniany ceber, który lekarz wycyganił od Japończyków.- Co to jest? - spytał Will.- Przenośna toaleta - odparł medyk.- On nie może chodzić do latryny.Kiedy mnie nie będzie, pomoże mu pan?- Oczywiście.- Tego wieczoru Scotty opowiadał o życiu na farmie i o dziewczynie, którą tam pozostawił.Łzy spływały mu po policzkach.Will usiłował go pocieszać.- Muszę zrobić kupę - powiedział.- Może mnie pan na tym posadzić?Will rozpiął ogromną koszulę Scotty'ego i w to, co ujrzał w mętnym świetle, nie mógł uwierzyć.Jądra miał niemal wielkości piłek do siatkówki.Will ustawił ceber i zaczął przesuwać Scot-ty'ego.Chłopiec jęczał z bólu.Will przerwał operację, po czym starał się ją przeprowadzić delikatniej.Wreszcie, po sześciu próbach, z wielkim trudem udało mu się Scotty'ego posadzić.Gdy ów skończył, rzekł: - Nie mogę się podetrzeć.Czy może pan to za mnie zrobić?Will zacisnął zęby, sama myśl o tej czynności była obrzydliwa, ale ją wykonał, potem dołożył starań, by odnosząc młodzieńca na posłanie nie narażać go na zbyt wielki ból.Było to dla obu mocno uciążliwe, gdy Scotty został wreszcie posadzony na swoim miejscu, Will nie mógł się prawie ruszyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]