Podstrony
- Strona startowa
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Robin Rok interny by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Cook Robin Zaraza by sneer
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko
- Cook Robin Zabojcza kuracja
- Tolkien J.R.R Powrót króla (2)
- Chmielewska Joanna Zbieg okolicznosci
- Olson Lynne, Cloud Stanley Sprawa honoru
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie mam odwagi zasnąć szepnęła. Znią mi się koszmary. Wiem, jak to jest przyznałem, zdumiony własnym współczuciem.Wystarczy, że zamkniesz oczy, a natychmiast toniesz. No właśnie. Umilkła.Czekała.Tyle że ja nie miałem już nic do powiedzenia.Siedziałem bez słowa. Jakie koszmary cię dręczą? zapytała cicho. Paskudne rzekłem oschle.Nie miałem zamiaru ich ożywiać opowiada-niem. Ja śnię, że uciekam przed ofiarami kuznicy, a nogi przemieniły mi się w wo-dę.Ciągle próbuję, oni są coraz bliżej. Straszne przyznałem, choć wolałbym to, niż śnić, że jestem bity i bity,bez końca.Nie chciałem o tym myśleć. Człowiek jest taki samotny, kiedy nocą obudzi się w strachu. Ona chyba chce mieć z tobą młode.Czy możliwe, żeby tak łatwo przyjęli ciędo stada? Co takiego? spytałem zaskoczony, ale odpowiedziała mi dziewczyna,nie Zlepun. Powiedziałam, że człowiek czuje się bardzo samotny, kiedy musi sam wal-czyć z nocnym strachem.Tęskni wtedy za poczuciem bezpieczeństwa.Za towa-rzystwem. Nie znam lekarstwa na nocne koszmary odparłem sztywno.Z całegoserca pragnąłem, żeby odeszła. Czasami pomaga odrobina serdeczności odezwała się cicho.Pogładziłamnie po dłoni.Strząsnąłem jej rękę, zupełnie odruchowo. Wstydzisz się, terminatorze? Straciłem bliską osobę odparłem szczerze. Ciągle jeszcze cierpięi nie chcę się z nikim wiązać.87 Rozumiem. Wstała raptownie, otrząsnęła słomę ze spódnicy. Przykromi, że ci przeszkodziłam.Była raczej rozgniewana niż skruszona.Odeszła.Obraziłem ją, a przecież nie czułem się winny.Wolno wspinała sięna kolejne szczeble drabiny; przyszło mi do głowy, że czeka, aż ją zawołam.Niezawołałem.%7łałowałem, że w ogóle wszedłem do miasta. Polowanie takie sobie, za dużo tutaj ludzi.Długo jeszcze będziesz z nimi? Obawiam się, że przez kilka dni.Przynajmniej do następnego miasta. Nie chcesz mieć z nią młodych, więc ona nie jest stadem.Dlaczego musisziść z nimi?Nie próbowałem mu tłumaczyć.Potrafiłbym przekazać tylko poczucie obo-wiązku, a on by nie pojął, dlaczego lojalność wobec króla Szczerego każe mipomóc wędrownym muzykantom.Los tych ludzi leżał mi na sercu, gdyż bylipoddanymi mego władcy.Nawet mnie owo wyjaśnienie zdawało się naciągane,choć przecież było prawdziwe.Zamierzałem bezpiecznie doprowadzić minstrelido najbliższego miasta.Zasnąłem ponownie, ale nie spałem dobrze.Jakby słowa skierowane do De-licji otworzyły furtkę nocnym zmorom.Doświadczyłem uczucia, że jestem ob-serwowany.Skuliłem się w jakiejś norze, zanosząc modły o niewidzialność.Nieśmiałem drgnąć.Zacisnąłem mocno powieki jak dziecko, które wierzy, że kiedynie widzi, nie jest widziane.Oczy, które mnie wypatrywały, miały niezmiernieintensywne spojrzenie: to Stanowczy.Szukał mnie zupełnie tak samo, jakby ob-macywał derkę, pod którą się ukryłem.Był bardzo blisko.Ogarnął mnie wielkistrach.Nie mogłem nabrać powietrza, nie mogłem się poruszyć.W panice ucie-kłem z siebie, odsunąłem się na bok, wślizgnąłem w czyjś inny strach, w obcykoszmar.Tkwiłem skulony za beczką z marynowanymi rybami, w składzie starego Ha-ka.Za drzwiami płomienie rozszczepiały ciemności, wznosiły się w niebo krzykipojmanych i umierających.Powinienem uciekać.Wrogowie na pewno przyjdąsplądrować i podpalić skład.To nie była dobra kryjówka, ale nie miałem się gdzieschować, a skończyłem dopiero jedenaście lat, nogi ze strachu zrobiły mi się cał-kiem miękkie, więc i tak nie mógłbym wstać, co dopiero uciekać.Gdzieś tam, nazewnątrz, był mistrz Hak.Gdy podniosły się pierwsze krzyki, chwycił w dłoniestary miecz i ruszył do drzwi. Smoluch, pilnuj składu! zawołał przez ramię, zupełnie jakby się wybie-rał na chwilkę do piekarza.Usłuchałem z radością.Wrzawa i zamieszanie dobiegały z daleka, zrodziły sięgdzieś u stóp wzgórza, nad samą zatoką, a skład wydawał się solidny i bezpieczny.Tak było przed godziną.Teraz wiatr od przystani niósł zapach dymu, noc niebyła już ciemna, lecz lśniła strasznym blaskiem wielkiego ognia.Płomienie i krzy-ki podchodziły coraz bliżej.Mistrz Hak nie wracał.88 Uciekaj! krzyczałem do chłopca, w ciele którego się skryłem. Uciekajczym prędzej! Ratuj siebie!Nie słyszał.Podpełznąłem do drzwi, ciągle otwartych na oścież, jak je zostawił mistrz Hak.Wyjrzałem ostrożnie.Ulicą biegł jakiś człowiek.Cofnąłem się, skuliłem.Pewnieto jednak mieszkaniec miasta, a nie Zawyspiarz, bo biegł, nie oglądając się zasiebie, wyraznie myślał tylko o tym, żeby się znalezć jak najdalej stąd.Zupełniewyschło mi w ustach.Jakoś zdołałem podnieść się na nogi, przywarłem do framu-gi.Spojrzałem w dół, na miasto i na przystań.Wiele domów stało w ogniu.Ciepłaletnia noc dusiła się od dymu i popiołu niesionego gorącym wiatrem.W przysta-ni paliły się statki.W świetle płomieni widziałem nieliczne postacie umykająceprzed Zawyspiarzami.Ktoś pojawił się na rogu, koło warsztatu garncarza.Niósł latarnię i szedł po-woli, spacerkiem.Poczułem nagły przypływ nadziei.Jeśli był tak spokojny, losybitwy musiały się odwrócić.Zacząłem wstawać, lecz natychmiast skuliłem sięznowu przechodzień rzucił latarnią o drewniany front sklepu.Lampa się roz-biła, nafta prysnęła na wszystkie strony, ogień popędził wesoło w górę po wy-schniętym na wiór drewnie.Osłoniłem oczy przed jasnym blaskiem.Wiedziałem,że ukrywanie się nie jest bezpieczne, że powinienem uciekać.Rozsądek dodał minieco odwagi, zdołałem skoczyć na równe nogi i przemknąć za róg składu.Przez jedną chwilę byłem znowu Bastardem.Chłopiec chyba w ogóle mnienie wyczuwał.Nasze połączenie nie zostało nawiązane dzięki mnie, to on sięgnąłjakimś szczątkowym talentem królewskiej magii.Nie miałem żadnej władzy nadjego ciałem, tylko uwiązłem w cudzych doznaniach.Byłem tym chłopcem, zna-łem jego myśli i odbierałem bodzce wysyłane przez zmysły byłem z nim po-łączony jak niegdyś stryj Szczery łączył się ze mną.Nie miałem czasu rozważać,jak tego dokonałem ani dlaczego zostałem tak niespodziewanie zespolony z tymobcym człowiekiem, gdyż szorstka dłoń chwyciła Smolucha za kołnierz.Chłopakzamarł, sparaliżowany strachem, a kiedy podnieśliśmy wzrok, ujrzeliśmy brodatątwarz uśmiechniętego Zawyspiarza.U jego boku pojawił się drugi, który szyder-czo szczerzył zęby.Smoluch zwiotczał w uścisku napastnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]