Podstrony
- Strona startowa
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- 10.Glen Cook Zolnierze zyja
- Cook Glen Slodki srebrny blues
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (2)
- Frakes Randall Terminator 2 Dzien Sadu (SCAN d
- Anne McCaffrey Planeta Dinozaurow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- motyleczeq.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po legalizacji aborcji sytuacja nieco się zmieniła, ale i tak wiele razy widziałem przypadki zakażenia, którym towarzyszyło zanikanie ciśnienia krwi, ustanie funkcjonowania nerek i wątroby.Bakterie Gram-ujemne upodobały sobie mocz, a szczególnie sprzyjające dla nich warunki pojawiały się, gdy pacjent otrzymywał antybiotyki.Patrzyłem na niego, słysząc płacz i przekleństwa.Nic nowego.Trzymałem ręce w kieszeniach.Nie wiedziałem, co powiedzieć ani co zrobić.Czego sam bym chciał, leżąc w tym urządzeniu, gdy każdy mówi, że wszystko jest w porządku, a wiadomo, że to wielkie kłamstwo? Może potrzebny byłby ktoś silny, zdecydowany, kto by nie oszukiwał, lecz potwierdził gorzką prawdę.Starałem się dobrze wypaść.Powiedziałem, że musi wziąć antybiotyk, że zdajemy sobie sprawę, jak mu jest ciężko.Musi wziąć antybiotyk i wykazać odpowiedzialność.Czasami zadziwiamy samych siebie.Głos wydobywa się z wnętrza jakichś nieznanych obszarów.Nie wiedziałem, czy wierzę w to, co mówię.Wypowiedziałem jednak te słowa.Stałem, a chłopak przestał płakać.Pielęgniarka zdążyła zrobić mu zastrzyk.Nagle zapragnąłem się dowiedzieć, czy już się uspokoił, czy nadal jest wściekły.Nie widziałem jego twarzy, a on nic nie powiedział.Ja też się nie odezwałem.Pielęgniarka przerwała tę ciszę i powiedziała mu, żeby postarał się zasnąć.Położyłem delikatnie rękę na jego ramieniu, zastanawiając się, czy poczuje dotyk i mój smutek.Nic innego nie przyszło mi do głowy.Wiedziałem, że albo wyjdę z tego oddziału, albo się rozkleję.W każdym szpitalu w dowolnej porze było tysiące rzeczy do zrobienia, jak sprawdzenie sączków, szwów, ulżenie pacjentowi leżącemu w niewygodnej pozycji, ponowne przyłączenie kroplówki.Pielęgniarki na Hawajach radziły sobie świetnie z płynem IV.W czasach studenckich była to robota dla nas.Ani śnieg, ani deszcz nie chronił nas przed wezwaniem o wpół do czwartej i przemierzaniem opustoszałych ulic Nowego Jorku, aby dotrzeć gdzieś w celu przełączenia IV.Kiedyś w zimowy wieczór wezwano mnie do faceta, który chyba w ogóle nie miał żył.Psiocząc i złorzecząc, udało mi się wprowadzić w jego rękę delikatną igłę stosowaną w chirurgii dziecięcej.Później przez deszcz dotarłem w końcu do ciepłego łóżka, skąd po pół godzinie znów wyrwał mnie nagły telefon.Była to ta sama pielęgniarka, na pół skruszona, na pół rozgniewana.Chciała zamocować rurkę taśmą i przypadkiem nastąpiło zerwanie.Na oddziale jest zawsze kupa roboty.Pielęgniarki przeważnie dają sobie radę, ale lekarz, jeżeli już tam jest, też nie narzeka na brak zajęcia.Ja znikałem szybko.Przed powrotem do siebie chciałem zrobić jeszcze tylko jedno - zobaczyć panią Takura na intensywnej terapii.Miałem nadzieję, że Jane była na tyle rozsądna, żeby się przykryć przed zaśnięciem.Było już dobrze po północy.Nigdy nie używaliśmy pełnej nazwy, mówiliśmy po prostu IT.Stażysta słyszał na okrągło różne nazwy, skróty, inicjały i cały ten żargon, ale IT miało szczególne znaczenie.Tam się ciągle coś działo.Szansa wezwania na intensywną terapię przynajmniej dwukrotnie w ciągu nocy była duża, a prawdopodobieństwo braku wiedzy o tym, co należy zrobić, znacznie większe.Przychodziła refleksja nad efektami czterech lat kosztownych studiów w akademii.Uczyliśmy się o odruchu Schwartzmana.Dwa wykłady na ten temat, chociaż nikt nie wiedział, czy to w ogóle występuje.Zwariowana sytuacja, gdy lekarz wie wszystko o chorobie, która może wystąpić, a mniej od pielęgniarki o jakimkolwiek przypadku na intensywnej terapii.Gdyby u pacjenta wystąpił odruch Schwartzmana, byłbym szczęśliwy.Mogłem szczegółowo rozprawiać na przykład o tym, jak pod mikroskopem wygląda kanalik kręty.Jeśli natomiast chodzi o działania praktyczne, w akademii nie mieliśmy na to czasu, a patologowi wcale na tym nie zależało.Pielęgniarki w czasie trzyletniej nauki przeważnie nosiły baseny.Zdawałem sobie sprawę, że taka opinia jest krzywdząca, ale jak to porównać z ładunkiem wiedzy, który my musieliśmy opanować.Na intensywnej terapii ja też nadawałem się tylko do basenów.Często chciałem stamtąd zwyczajnie uciec, zanim stałoby się coś, co wymagałoby inteligentnego działania.Stażysta powinien nabierać praktycznych doświadczeń na podstawie tego, co się wokół niego dzieje.Gdyby częściej stykał się z codzienną praktyką w czasie studiów, radziłby sobie lepiej, a i pacjentom wyszłoby to na zdrowie.W normalnym szpitalu nikogo nie obchodzi wiedza o odruchu Schwartzmana.Chirurg patrzy na szwy.- Słabe - mówi.- Bardzo słabe.Pielęgniarka chce wiedzieć, ile izuprelu dodać do pół litra wody i dekstryny.- Ile pani dotychczas stosowała?- Przeważnie pół miligrama.- Hmm, to będzie dobrze.Nie było kogo zapytać, czy izuprel to to samo co izopreterenol.Czy ona chciałaby wiedzieć o promienistości wzgórza, jąder brzusznych móżdżku? Nie, i zupełnie słusznie, bo to nie pomoże nikomu na IT.Co za życie.Z takimi myślami wchodziłem na IT przez obrotowe drzwi.Jak zwykle speszyło mnie zadziwiające połączenie science fiction i najzwyklejszej rzeczywistości.Z sufitu i ścian zwisały jakieś tajemnicze przyrządy.Pełno było przycisków, guzików i monitorów.Odgłosy pracy respiratorów łączyły się w jedną symfonię z pikaniem monitorów oraz cichym popłakiwaniem jakiejś matki pochylonej nad stojącym w rogu łóżkiem.Wszystkie te urządzenia poruszały się i mrugały.Często sprawiały wrażenie bardziej żywych niż pacjenci, których życie chroniły.Chorzy leżeli bez ruchu z ogromnymi opatrunkami, przyłączeni plastykowymi rurkami do butelek wiszących na stojakach.Cała ta mieszanina tworzyła niesamowite i tajemnicze środowisko.Ludzie nie mający z medycyną nic wspólnego bardzo silnie reagują na ten oddział.Jest to fizyczne ucieleśnienie ich strachu przed śmiercią i szpitalem jako miejscem śmierci.Rak - choroba, która budzi największy strach - nie wychodzi poza sam szpital, chyba że dotyczy kogoś bezpośrednio, krewnego czy przyjaciela.Na IT rak wisi w powietrzu, jak złowrogi smog.Jeśli się tu długo pracuje, zapomina się o tym, że szpital to miejsce, gdzie życie się zaczyna i kończy.Noworodki nie przychodzą na świat w tym miejscu.Większości ludzi IT kojarzy się z czymś złowieszczym, nieznanym i ostatecznym, gdzie życie wisi na włosku.Normalny człowiek nie przychodzi z chęcią do szpitala, ale gdy znajdzie się na IT, przeżywa pewną fascynację, mimo ogromu chorób, a może właśnie dlatego.Rozgląda się, wchłaniając fantazję, budując wyobrażenie o abstrakcyjnej potędze medycyny.Musi być potężna, skoro ma do dyspozycji wszystkie te urządzenia, w przeciwnym razie na cóż byłyby przydatne? Obserwator zawsze odczuwa strach, który łączy się z grozą i stawia człowieka w sytuacji wewnętrznego rozdarcia, konfliktu między chęcią pozostania w tym miejscu i ucieczki z niego.Czułem to samo, ale z innego powodu.Wiedziałem, że większość tych urządzeń jest do niczego.Niektóre z tych najmniejszych - te, które w ogóle nie rzucały się w oczy - wykonywały najważniejsze zadania.Tamte małe zielone respiratory, wydające ciche, rytmiczne trzaski, oddychające wraz z tymi, którzy ich potrzebowali, były warte więcej niż wszystkie inne razem wzięte.Skomplikowane aparaty z monitorami i wykresami same nie robiły niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]